Nr 6/2022 Na teraz

Błyszczące przedmioty

Łukasz Muniowski
Seriale

Mniej więcej w połowie pierwszego odcinka wyprodukowanego przez Netflix i Shondaland miniserialu „Kim jest Anna?” dziennikarka pisząca artykuł o Annie Delvey/Sorokin (Julia Garner) drukuje zdjęcia z jej Instagrama i przykleja je na prawdziwą ścianę. W ten metaforyczny, niekoniecznie subtelny sposób Vivian Kent (Anna Chlumsky) próbuje zobrazować sobie, a w konsekwencji również widzom, jak w social mediach Anna Sorokin stała się Anną Delvey, która z kolei przeniknęła do rzeczywistości. Z niedowierzaniem przygląda się tak różnym ujęciom tej samej osoby. Jak to możliwe, że na pozór zwykła, nijaka dwudziestosześciolatka oszukała elitę nowojorskich salonów, podając się za jedną z nich? Odpowiedzi należy szukać gdzieś pomiędzy fasadowością social mediów a wewnętrzną pustką i samotnością bogatych nowojorczyków. To właśnie relacja obydwu dodaje głębi opowieści i pozwala traktować ją jako coś więcej niż (kolejną) wersję „Wielkiego Gatsby’ego”. Podobnie jak u Fitzgeralda tytułową bohaterkę serialu poznajemy za pośrednictwem innej postaci. Tworzenie iluzorycznej biografii w środowisku elit oraz zapośredniczona narracja to jednak jedyne duże punkty wspólne – rozbieżne jest zaś wszystko pozostałe, zwłaszcza motywacje głównych postaci: o ile Gatsbym kierowały romantyczne pobudki, o tyle Anna jest egocentryczką i socjopatką (warto od razu dodać, że mimo to pokazana jest z sympatią, na jaką ktoś jej pokroju, osoba o socjopatycznym rysie, niekoniecznie zasługuje).

Przedstawiająca się jako europejska dziedziczka, Delvey wkroczyła pewnym krokiem na salony, rzucając studolarowymi banknotami na prawo i lewo: Niemka, która nie mówiła po niemiecku, milionerka, która wciąż czekała na przelewy – to postać antypatyczna, a przez to autentyczna. Chociaż udaje kogoś, kim nie jest, jej wyniosłość i nieuprzejmość odczytywane są jako cechy prawdziwe i, co gorsza, pożądane – w założeniu serialu tylko ktoś bajecznie bogaty może pozwolić sobie na takie zachowania bez obaw przed konsekwencjami. Anna zjednuje sobie sympatię wszystkich wokół także dzięki szczególnej umiejętności: jest uważna, słucha i zapamiętuje, zyskując tym samym wiedzę, jak zrobić na kimś wrażenie. Gdy ludzie w końcu się na niej poznają, ucieka, pozostawiając ich w gorszym stanie, niż zastała. Ale że są to w większości bogacze, którzy majątek mają w genach lub osiągnęli go kosztem innych, nikt im szczególnie nie współczuje.

„Kim jest Anna?” to jednak coś więcej niż niewinny przykład eskapizmu. Oto dziewczyna znikąd, niczym Tommy Wiseau, pewna siebie i chamska, ośmieszyła banki i hotele, obnażając wadliwość systemu, który takich jak ona pozbawia szans na samym starcie. Działania Sorokin nie były antykapitalistyczne. Wręcz przeciwnie, były tak mocno zakorzenione w liberalnej ideologii, całkowicie „wolnorynkowe”, że stworzona przez nią „najlepsza wersja siebie” nigdy nie mogła być rezultatem negocjacji z otoczeniem, lecz czymś odgórnie narzuconym. Ilekroć jej tożsamość jest kwestionowana, nieważne, jak bardzo zostaje przyparta do muru, Anna uparcie powtarza, że jest osobą, za którą się podaje. Wolność do samostanowienia rozumie bardzo dosłownie: jako bycie, kim się chce.

Miniserial Netflixa i Shondalandu nie jest krytyką powierzchowności, zamiast tego natomiast dokonuje szkodliwego wytłuszczenia różnic między bogatymi i biednymi. Kiedy Vivian postanawia odwiedzić osadzoną w areszcie tymczasowym Annę, musi jechać na Rikers Island autobusem, razem z kaszlącymi ludźmi ubranymi w znoszone swetry i dziurawe jeansy. Na miejscu czeka na wizytę jak każdy inny odwiedzający. W czasie spotkania Sorokin wyśmiewa Vivian z powodu owej podróży transportem publicznym; zwraca jej też uwagę, że wygląda biednie – podczas gdy sama Anna ubrana jest w więzienny drelich. Konsekwencją owego pierwszego spotkania będzie ewolucja stylu dziennikarki.

mat. prasowe Netflix

Zmiana ta nie jest jednak najistotniejszym punktem w całościowej charakterystyce postaci Kent. Ważniejszy jest jej stosunek do pracy (do czego jeszcze później powrócę): ciężarna Vivian jest maniakalnie oddana swojej pracy – niemal do samego porodu pisze artykuł o Sorokin; w momencie, gdy kończy i wstaje od biurka, odchodzą jej wody. Tego typu melodramatyczne rozwiązania, w połączeniu z rozbiciem akcji na kilka perspektyw i postaci, które nic nie wnoszą do samej narracji, zmieniają punkt ciężkości historii. Zaciemniają też to, co zaintrygowało rzeczywistą dziennikarkę Jessicę Pressler (na niej wzorowana jest postać Kent) w prawdziwej Annie Sorokin. Jak napisała w swoim artykule Pressler: „Anna spojrzała na duszę Nowego Jorku i dostrzegła, że jeśli odwrócisz uwagę ludzi błyskotkami […], nie zobaczą nic więcej”. Ludzie ignorowali jej wyniosłość i oderwanie od rzeczywistości, bo mi(ew)ała gotówkę i dawała prezenty. Jak w eksperymencie Pawłowa, szybko wyrabiali w sobie odruch zabiegania o jej uwagę, co często równało się płaceniu za nią w restauracjach, gdy terminale odrzucały karty kredytowe Sorokin. Dlatego wybór scenarzystów może dziwić: wizualizowanie „problemów pierwszego świata”, takich jak samotna gra w squasha czy nieudana randka, służy wzbudzeniu współczucia dla tych postaci, którym wyniosłość i pieniądze Sorokin imponowały, zamiast być punktem wyjścia dla analizy zepsucia środowiska elit. Na ich tle oszustka wydaje się postacią niemal pozytywną, sprawiającą, że finansista wreszcie całuje żonę na dzień dobry, a niespełnione twórczynie podążają za marzeniami. Samotność przyjęć i marazm nieustannych spotkań nie rozbrzmiewają dostatecznie głośno, jakby było oczywiste, że każdy aspiruje do bycia członkiem socjety, a Annie po prostu się udało.

Szczególnie zastanawiający jest brak wyraźnego kontrastu między Kent i Sorokin. Ciężarna Kent walczy o odzyskanie reputacji jako dziennikarka, Sorokin ma tylko reputację i pragnie ją spieniężyć. Jeśli obydwie miałyby być wzorami dla feministek, to raczej tych liberalnych, pokroju Sheryl Sandberg, a więc mających tendencje do czynienia symboli z kobiet osiągających indywidualny sukces na zdominowanym przez mężczyzn rynku pracy.

Gdy Sorokin powołuje się na dyskryminację ze względu na płeć i wiek, stojące jej na przeszkodzie regulacje rynkowe okazują się jak najbardziej uzasadnione – przecież jest oszustką, jej wiek i płeć nie mają tu nic do rzeczy. Poza tym oszukuje wszystkich, bez względu na płeć. Kent z kolei, choć może stanowić przykład silnej postaci kobiecej, faktycznie, po pierwsze, odrzuca etykę troski (o zdrowie własne i dziecka), świadomie internalizuje zasady neoliberalnego kapitalizmu uwagi, wobec czego – i to po drugie – odrzuca możliwość pisania o ruchu #MeToo na rzecz bardziej poczytnego tematu o Rosjance podszywającej się pod niemiecką dziedziczkę. Solidarność z innymi kobietami, okazja opowiedzenia ich historii – to nie jest ważne, ciekawszy wydaje się temat o błyszczącej fasadzie, którą tak wiele osób wzięło za prawdziwą postać.

W rezultacie, gdy oskarżycielka Anny opisuje ją jako uosobienie problemów współczesnej Ameryki, nie do końca wiadomo, o co chodzi. O fascynacji Amerykanów europejskimi fortunami i obyczajami chyba wszystko napisał już Henry James. Oszustwa finansowe czy perwersyjne wersje amerykańskiego snu również zostały wyczerpująco opisane i przeanalizowane. „Kim jest Anna?” to w dużym stopniu opowieść o ignorancji, wciągająca, ale nie skłaniająca do jakiejkolwiek refleksji. Ukazywanie Sorokin jako reprezentantki swojego pokolenia – jak robi to choćby „The Guardian” – jest działaniem nie tylko chybionym, ale i niesprawiedliwym, bo pobudki generacji, na której przeciwległych biegunach znajdują się Kylie Jenner i Greta Thundberg, są dużo bardziej złożone.

 

„Kim jest Anna?”
twórczyni: Shonda Rhimes
Netflix