Nr 5/2022 Na teraz

Nagi król

Maciej Kaczmarski
Film

W datowanym na koniec 1999 roku wywiadzie z Jeremym Paxmanem dla BBC David Bowie poczynił profetyczne obserwacje dotyczące raczkującego wówczas internetu. Artysta przewidywał, że wpływ nowego medium na społeczeństwo – zarówno pozytywny, jak i negatywny – będzie tak kolosalny, iż całkowicie zmieni nasze wyobrażenia o środkach masowego przekazu i relacji między twórcą a odbiorcą. „To tylko narzędzie, czyż nie?” – dopytywał Paxman. „Nieprawda – odpowiadał Bowie. – To obca forma życia”. W owym czasie internet był stosunkowo mały, choć wiązano z nim wielkie nadzieje. Panował powszechny optymizm, uważano na przykład, że sieć zniesie wszelkie granice, wyrówna szanse obywateli i obywatelek oraz połączy ludzkość w ramach ściśle zdemokratyzowanej „globalnej wioski”. Wśród nielicznych, którzy ostrzegali przed potencjalnymi zagrożeniami, znaleźli się między innymi Stanisław Lem (vide kasandryczne eseje dla czasopisma „PC Magazine”, zebrane w tomie zatytułowanym „Moloch”), Neil Postman, a nawet Paul Baran – pionier sieci informatycznych polskiego pochodzenia.

Dziś, blisko trzydzieści lat po uruchomieniu komercyjnej sieci WWW, niewiele już pozostało z dawnych nadziei, zaś prognozy sceptyków – zrazu odrzucane a priori lub wręcz przemilczane – stają się coraz bardziej trafne. Psychologowie wskazują na wyraźną korelację pomiędzy samotnością i uzależnieniem od internetu, co zakrawa na paradoks. Okazuje się bowiem, że pomimo możliwości kontaktu z drugim człowiekiem na niespotykaną dotąd skalę, ludzie nigdy nie czuli się bardziej wyobcowani. Naukowcy zanotowali również kilka zaskakujących powiązań, wśród których najposępniej rezonują dwa: zbieżność pomiędzy nagłym wzrostem hospitalizacji amerykańskich nastolatek w wyniku samookaleczenia a rozwojem mediów społecznościowych w latach 2010-2011 oraz sprzężenie rosnącej liczby samobójstw młodych Amerykanek ze skokiem popularności mediów społecznościowych w 2009 roku. Niedawno media donosiły o kobiecie, która chce wytoczyć proces koncernom Snap Inc. (właściciel Snapchata) i Meta Platforms (Facebook) w odwecie za doprowadzenie do samobójstwa jedenastoletniej córki uzależnionej od internetu.

Zanim czarne wizje futurologów poczęły się ziszczać, nową technologią zainteresowali się filmowcy. „System” Irwina Winklera i „Hakerzy” Iaina Softleya (oba z 1995 r.) zaznajomiły szeroką publiczność z pojęciem internetu. Od tamtej pory w co drugim filmie akcji pojawiał się szaleniec gotowy wysadzić w powietrze pół globu za pomocą komputera i modemu. Poważniejsze potraktowanie tematu, celujące w ukazanie społecznych skutków tak zwanej infostrady, nastąpiło dopiero w obecnym stuleciu. Prym wiedzie tu, rzecz jasna, „The Social Network” Davida Finchera (2010). Inne prominentne przykłady to filmy dokumentalne: „Sum” Henry’ego Joosta i Ariela Schulmana (2010), „Lo i stało się. Zaduma nad światem w sieci” Wernera Herzoga (2016) i „Dylemat społeczny” Jeffa Orlowskiego (2020); a także fabularne: „Sala samobójców” Jana Komasy (2011), „Rozłączeni” Henry’ego Alexa Rubina (2012), „Uwiązani” Jasona Reitmana (2014), „Ingrid wyrusza na zachód” Matta Spicera (2017) oraz „Ósma klasa” Bo Burnhama (2018). Do tego grona dołącza właśnie Gia Coppola z „Królem internetu”.

Frankie (Maya Hawke) rzuciła szkołę i wegetuje jako barmanka w podrzędnym klubie komediowym. Dziewczyna marzy o karierze artystki, toteż w wolnych chwilach wędruje po Los Angeles, nagrywając krótkie formy filmowe, które zamieszcza w internecie. Oddźwięk jest minimalny – jej kanał w serwisie YouTube śledzi garstka osób – dopóki Frankie nie spotka Linka (Andrew Garfield). Charyzmatyczny chłopak w kostiumie szczura (później karalucha) utrzymuje, że nie posiada smartfona, niemniej filmik z jego tyradą na temat sztuki staje się viralową sensacją. Frankie postanawia zrobić z Linka gwiazdę, w czym mają dopomóc początkujący pisarz Jake (Nat Wolff) i szemrany menadżer Mark (Jason Schwartzman). Link przybiera pseudonim No One Special (Nikt Wyjątkowy) i zaczyna parodiować stereotypowych influencerów w ramach prześmiewczego teleturnieju „Twój telefon albo twoja godność”. Sytuacja wymyka się spod kontroli, gdy jedna z uczestniczek odbiera sobie życie po upokarzającym zachowaniu gospodarza. Powoli wychodzi na jaw, że Link nie jest tym, za kogo się podawał.

Coppola nie ukrywa, że nakręciła nowy film – drugi po udanym debiucie „Palo Alto” z 2013 roku – pod przemożnym wpływem „Twarzy w tłumie” Elii Kazana (1957). Była to opowieść o Larrym „Lonesome” Rhodesie, zapijaczonym muzyku folkowym utrzymującym się z drobnych kradzieży, który zostaje przypadkowo odkryty przez dziennikarkę lokalnego radia i zyskuje gigantyczną sławę jako osobowość telewizyjna. Sukces rychło uderza Rhodesowi do głowy: staje się aroganckim, skrajnie egocentrycznym karierowiczem terroryzującym swoje otoczenie. Prawie identyczny schemat zastosowano w „Królu internetu” – początkowo Link jest czarującym dziwakiem i dopiero pod wpływem raptownej popularności przeobraża się w socjopatycznego potwora. Pobrzmiewają w filmie Coppoli również echa „Sieci” Sindeya Lumeta (1976), gorzkiej satyry na medialne manipulacje z niezapomnianą kreacją Petera Fincha, który jako sfrustrowany prezenter Howard Beale wygłasza rozognioną diatrybę wymierzoną we współczesne społeczeństwo spektaklu i nawołuje telewidzów do wybuchu kolektywnej furii.

To bez wątpienia znakomite wzorce, jednakowoż „Król internetu” nie jest ani tak ponadczasowy jak „Twarz w tłumie”, ani tak przenikliwie inteligentny jak „Sieć”. Przede wszystkim jest to film spóźniony o kilka lat, może nawet o całą dekadę. Internet bowiem – a wraz z nim media społecznościowe – nieustannie ewoluuje, zmieniając się prawdopodobnie szybciej niż klimat na Ziemi. Zjawisko, które jeszcze wczoraj było gorącym tematem do dyskusji lub przynajmniej modnym memem, dziś może stanowić zapomniany relikt zamierzchłej przeszłości. Pracę nad „Królem internetu” rozpoczęto w 2019 roku, jeśli nie wcześniej. Od tamtej pory YouTube (tutaj z przekąsem nazwany „TheirTube”) dorobił się poważnej konkurencji w postaci TikToka i Twitcha. Format prowadzonego przez Linka kiczowatego teleturnieju, którego uczestnicy pozwalają się ośmieszać i poniżać, aby osiągnąć określony cel, jest jeszcze bardziej anachroniczny – przynależy raczej do pradawnej ery telewizyjnych reality shows niż do epoki mediów społecznościowych. „Król internetu” to zatem film o zadziwiająco nieaktualnej, przebrzmiałej treści.

mat. Kino Świat

Całość trwa zaledwie półtorej godziny, ale Coppola odsłania wszystkie karty w ciągu pierwszych trzydziestu minut seansu, a potem już tylko do znudzenia tasuje talię wyświechtanych klisz. Autorskie tezy manifestują się jako poglądy tyleż klarowne, co banalne: media społecznościowe są toksyczne, monetyzacja cierpienia jest karygodna, zaś udział w haniebnym procederze pogoni za zasięgami – godny pożałowania. Zasadniczo to wszystko jest prawdą, lecz została ona podana w tak ciężkiej i szablonowej manierze, że ginie pod naporem ogranych chwytów. Fatalne jest także tempo wydarzeń: transformacja Linka z sympatycznego błazna w bezwzględnego manipulatora przebiega błyskawicznie i jest pozbawiona jakichkolwiek niuansów. Wątek trójkąta miłosnego na linii Link – Frankie – Jake wydaje się wymuszony, w dodatku postacie są tak papierowe, że nie sposób przejąć się ich losami. Link w przeszarżowanej interpretacji Garfielda to karykaturalny narcyz, podczas gdy Hawke jako bezbarwna Frankie snuje się bez celu z wyrazem zdumienia na twarzy. Nie jest to wina zdolnych przecież aktorów, tylko na wskroś jałowego scenariusza.

Słabości ujawniają się również na poziomie warsztatu. Kadry inspirowane obrazem „Bar w Folies-Bergère” Edwarda Maneta przenikają się ze scenami stylizowanymi na kino nieme, animowanymi fajerwerkami i rozpikselizowanymi sekwencjami, jak gdyby przepuszczonymi przez instagramowe filtry (podobne zabiegi zastosowali niedawno twórcy głośnego „Nie patrz w górę”, atoli z lepszym skutkiem). Kulminacją groteskowych wyborów estetycznych jest Frankie obficie wymiotująca emotikonami; spazmatycznym torsjom towarzyszą dźwięki niczym z jednorękiego bandyty. Audiowizualne sztuczki szybko przytłaczają swoją topornością. Sprawiają wrażenie niechlujnej amatorszczyzny, chaotycznej zabawy nadpobudliwego dziecka, które włącza przypadkowe funkcje w aplikacji do obróbki plików wideo. Nieudolny film Coppoli ma w zamierzeniu piętnować opresyjną hipokryzję, krzykliwą powierzchowność i intelektualną mieliznę mediów społecznościowych, lecz sam nie niesie za sobą żadnych głębszych sensów, zaś infantylna kreskówkowa forma pogłębia wrażenie wszechogarniającej pustki.

„Król internetu” stanowi zatem kolejną przewidywalną historyjkę o wzlotach i upadkach w scenerii show-biznesu. W istocie jest czymś gorszym: świętoszkowatą wersją oklepanej anegdoty o etycznej cenie sukcesu, sztampową opowieścią o radykałach, którzy rzucają wyzwanie systemowi i zostają przezeń wchłonięci, w efekcie stając się trybikami machiny, którą chcieli rozmontować. Sam film też przeobraża się w to, co usiłuje zdemaskować: w siermiężną, hałaśliwą i efekciarską wydmuszkę, która ogłasza swoje tromtadracje z subtelnością młota pneumatycznego. Reżyserka wkłada argumenty przeciwko mediom społecznościowym w usta diabolicznego antybohatera, co prowadzi do schizofrenicznego rozłamu: widz ma zgadzać się z diagnozami Linka i zarazem potępiać jego czyny.

Jednowymiarowy paszkwil Coppoli jest niekonsekwentny z jeszcze jednego powodu. Otóż twórcy niejako promują środowisko, które starają się skompromitować – swoje cameo mają tu wszak autentyczni youtuberzy, tacy jak Jake Paul i Juanpa Zurita. Niewykluczone zresztą, że ten pierwszy częściowo posłużył za pierwowzór Linka.

Działalność patostreamerów nie jest jedyną krzywdą, jaką można wyrządzić w sieci – wystarczy przypomnieć skandal wokół ingerencji firmy Cambridge Analytica w wybory prezydenckie w USA przed ponad pięcioma laty. Fenomen mediów społecznościowych domaga się wielopoziomowej analizy i dogłębnej krytyki wykraczającej poza uproszczoną optykę w czerni i bieli. Coppola w swoim nieznośnym, fałszywie moralizatorskim filmie nie zawraca sobie głowy zawiłościami prawdziwego świata. Zamiast prowokować do dyskusji, woli z surowym osądem i oskarżycielskim tonem pokazywać palcem w stronę publiczności. Znalazła się jednak w „Królu internetu” pewna znacząca scena. Oto tytułowa postać paraduje w negliżu po ulicy z dyndającym fantomem fallusa, namawiając przechodniów do rezygnacji z życia w wirtualnej rzeczywistości. Cała akcja jest oczywiście nagrywana z zamiarem publikacji i promocji Nikogo Wyjątkowego. Skojarzenie nasuwa się samo: król jest nagi.

 

„Król internetu”
reż. Gia Coppola
premiera: 4.02.2022