„Pacjent” Timothy’ego Le Bouchera to bardzo porządny komiksowy thriller z kilkoma całkiem sporymi problemami.
(Uwaga: recenzja zawiera porównania i spoilery).
Laura Grimaud zostaje zatrzymana na ulicy z nożem – chwilę później policja odkrywa, że w rodzinnym domu dziewczyny doszło do masakry. Ocalał z niej jedynie brat Laury, Pierre, który zapadł jednak w śpiączkę. Budzi się po sześciu latach – piętnastolatek w ciele dwudziestojednolatka – sparaliżowany i z poważnymi lukami w pamięci. Zmaga się z traumatycznymi wspomnieniami, w czym wspiera go psycholożka Anna Kieffer. Między lekarką a pacjentem zaczyna się tworzyć niepokojąca więź…
Z jednej strony dostajemy całkiem udany thriller psychologiczny z wyraźnie zarysowanymi postaciami, a z drugiej wydawca obiecuje nam historię o niejednoznacznych relacjach, meandrach pamięci i złożonych kwestiach tożsamości. Na pierwszy rzut oka/ucha taka charakterystyka może brzmieć sztampowo lub pretensjonalnie, ale narracja stworzona przez Le Bouchera z powodzeniem wymyka się prostej etykiecie „spełnia cechy bestsellera”. Z tego względu pochwał pod adresem „Pacjenta” padło już wiele (znajdziecie je w innych recenzjach). Dlatego też w tekście skupię się nie na kwestii tego, co udane (lub nie), ale na tym, co czytelnikom i czytelniczkom komiksów znane.
Czyli będę porównywać i zestawiać. Pośród ulubionych mangaków Le Bouchera, których twórczość autor wspomina często w wywiadach, znajduje się Naoki Urasawa. Wiedząc o tym, trudno nie dostrzec pewnych analogii między „Pacjentem” a „Monsterem” (zwłaszcza tomem pierwszym) japońskiego artysty. Im dłużej porównuję obie historie, tym więcej dostrzegam podobieństw, nakładających się szczegółów, punktów wspólnych. Najwięcej podobieństw odnajdziemy podczas analizowania najbardziej oczywistego elementu: głównych bohaterów. W obu przypadkach łączy ich relacja pacjent–lekarz (Pierre Grimaud i psycholożka Anna Kieffer / Johan Libert i chirurg Kenzo Tenma). Zarówno Pierre, jak i Johan przedstawiani są jako dzieci (odpowiednio: piętnastolatek i dziesięciolatek), by w zasadniczej części historii (w wyniku narracyjnego przeskoku w czasie) być u progu dorosłości – Pierre przez większą część komiksu ma 21 lat, Johan zaś pod koniec pierwszego tomu kończy lat 19 i systematycznie dojrzewa, by pod koniec dziewiątego tomu być dwudziestotrzylatkiem. Obydwaj bohaterowie są pozbawionymi uczuć mordercami, którzy zabili swoje rodziny, ale dla nieświadomego otoczenia jawią się jako uroczy, sympatyczni młodzieńcy. Nawet w ich fizjonomii można dostrzec pewne analogie – obaj mają delikatne twarze i opadające na czoło blond włosy. Obu cechuje szczególna więź z siostrą. Pierre manipuluje starszą Laurą, w wyniku czego dziewczyna przez lata bierze na siebie wszelkie winy brata, a na końcu przyjmie jako „swoją” także największą ze zbrodni – zabójstwo wszystkich członków jej rodziny. Johan z kolei ma siostrę bliźniaczkę Annę, z którą trafia wspólnie do szpitala po tym, jak zabił ich adopcyjnych rodziców. Także relacja pacjent–lekarz w obu przypadkach nie jest standardowa, mocno wykracza bowiem poza ramy profesjonalizmu: Anna Kieffer jest zafascynowana i zauroczona Pierre’em, a Kenzo Tenma chce powstrzymać Johana przed kolejnymi zbrodniami. Elementem, który łączy oba komiksy, jest miejsce akcji – w obu przypadkach zasadnicza część historii rozgrywa się w szpitalu.
Analogie między „Pacjentem” a inną komiksową historią można dostrzec także w bardzo popularnej mandze „Death Note”. Jej główny bohater, Light Yagami, dzieli z Pierre’em Grimaudem wiele cech – zarówno osobowości, jak i wyglądu. W obu przypadkach autorzy zastosowali ten sam zabieg – zanegowali antyczną, wciąż wykorzystywaną w dziełach kultury zasadę „piękny równa się dobry”, czyniąc z głównego bohatera zgniłe jabłko o lśniącej skórce. Fizyczna atrakcyjność Pierre’a podkreślana jest zarówno w wypowiedziach innych postaci, jak i w ich zachowaniu w stosunku do chłopaka. Do inspiracji mangą „Death Note” przyznawał się zresztą sam Le Boucher, ale w innym kontekście – sceny „siłowania się” bohaterów na spojrzenia.
Nie dokonuję tych komparatystycznych wyliczeń, by udowodnić, że Le Boucher coś od kogoś „zgapił”, że nie silił się na oryginalność. Chcę jednak zwrócić uwagę na fakt, że wciąż młody autor, niemalże debiutant („Pacjent” jest jego drugim komiksem wydanym w Polsce), nadal pozostaje pod silnym wpływem swoich ulubionych autorów innych komiksów, a co za tym idzie – pewnych schematów fabularnych i rozwiązań narracyjnych/technicznych. Stąd wrażenie, że „skądś to znamy”.
Zresztą postać kata odgrywającego miłą i niewinną ofiarę znają nie tylko czytelnicy komiksów. Ten topos jest co najmniej tak stary, jak kultura popularna (gdziekolwiek wyznaczymy jej źródła). Problem w tym, że owa znana figura nakłada się u Le Bouchera na niezbyt umiejętne prowadzenie głównej postaci – w wyniku czego odpowiedź na pytanie „Kto jest prawdziwym mordercą?” poznajemy niezwykle szybko (właściwie to już na początku). Dla sprawiedliwości trzeba przyznać, że sam autor nie stara się skryć przed nami tej tajemnicy, odkrywa karty mniej więcej w połowie historii (nasze rozpoznanie wyprzedza więc narrację tylko – albo aż – o kilkadziesiąt stron). Podejrzliwość Pierre’a, jego przebiegłość i przenikliwość, zauważalne już podczas drugiej rozmowy bohatera z psycholożką, są niczym wielki, czerwony znak ostrzegawczy. Odnosiłam wrażenie, że autor nie potrafił się powstrzymać i zbyt szybko zaczął się przechwalać tak sprytnie wymyślonym bohaterem.
Pośpiech jest w ogóle kłopotliwy dla Le Bouchera. Autorowi spieszy się bowiem także w innych momentach komiksu – a zwłaszcza w drugiej połowie, w wyniku czego akcja co prawda nabiera większego tempa, ale traci nieco na logice. Oto bowiem przebiegły i inteligentny Pierre, który manipuluje wszystkimi od momentu wybudzenia się ze śpiączki, z niewytłumaczalnych powodów zaczyna popełniać głupie błędy. Rzuca się w wir mordowania – nie jest to wynik chłodnej logicznej kalkulacji, a zarazem trudno to nazwać zbrodnią w afekcie. Moment usiłowania zabójstwa innego pacjenta, Maxa, a także nieudana ucieczka ze szpitala to miejsca dobitnie pokazujące, że autor odebrał sobie możliwość, by popchnąć fabułę w nieco bardziej sensownym kierunku, a przynajmniej nie dał sobie czasu i miejsca, by lepiej wyjaśnić i umotywować pewne decyzje bohatera.
Ale – znów, by oddać sprawiedliwość – należy przyznać, że jest w komiksie kilka miejsc, w których Le Boucher dowodzi, że naprawdę potrafi budować i utrzymać napięcie; kilka scen, podczas których czujemy narastający niepokój, ciekawość czy obrzydzenie. Pierwszą z nich – prawdziwą wisienkę na torcie – stanowi scena, gdy myty przez pielęgniarkę Pierre rozmawia z odwróconą do niego plecami Anną (która mimo tego podgląda nagiego mężczyznę). Le Boucher celowo wydłuża scenę, przywołując obrazy z opowiadanej przez Pierre’a historii, a także na przemian przybliżając i oddalając obraz, dawkując w ten sposób voyeuryzm Anny i widok, którego kobieta tak pragnie. Kilka stron później dochodzi zresztą do kolejnej rozmowy pomiędzy bohaterami – wówczas Anna jest już odmieniona, ubrana w czerwony kombinezon, w kontraście do czerni i bieli, które nosiła do tej pory. Dyskusja nad mitem Akteona i Artemidy stanowi w sposób oczywisty metakomentarz do relacji bohaterów: dotyczy nie tylko tego, co wydarzyło się wcześniej (scena mycia), ale także zażyłości i jej dynamiki.
Drugim momentem zdradzającym talent Le Bouchera jest z pewnością scena morderstwa jednego z pacjentów. Nie chodzi przy tym wyłącznie o rozwiązanie fabularne (o to, jak okrutnie zadana była śmierć, oraz o manipulacyjny sposób, w jaki Pierre osiągnął swój cel). Chodzi także o zastosowane przez autora rozwiązania techniczne – o to, jak scena została rozpisana. Le Boucher rozciągnął ją wręcz do granic możliwości – tak, że czytelnik, wciągnięty w historię, zaczyna nerwowo przewracać karty komiksu, aby sprawdzić, jak długo jeszcze… Poziom brutalności, która nie wymaga ani jednej kropli krwi, może być dla części odbiorów zbyt obciążający.
Mimo takich scen przewlekłej dosłowności komiks jest mocno osadzono w metaforyce i symbolice. Tego typu elementów jest wiele: poczwarki przemieniające się w motyle, czaszki, mroczny las, w którym na dzieci czyha niebezpieczeństwo, kruki, tajemnicze postaci, które kryją się w kątach… Być może jednak to one decydują o tym, że sceny dosłowne i bestialskie (jak ta wcześniej wspomniana) nabierają większej siły rażenia. To granie kontrastami jest zaletą komiksu i dowodem talentu autora.
Takich dowodów jest oczywiście więcej – stanowi go chociażby rysunek. Kreska jest lekka, płynna, mocno inspirowana mangą (zwłaszcza Tezuką czy Urosawą). Rysunek Le Bouchera jest wyważony między prostotą a dbałością o szczegóły – jak tła czy cieniowanie. Na uwagę zasługują także twarze postaci, wyrażające wiele różnych emocji. Kolejną zaletą „Pacjenta” jest całkiem udane i bardzo filmowe kadrowanie (zaskoczył mnie typowy dla horrorów jump scare na jednej ze stron) – pełne różnorodnych ujęć, granie zbliżeniami i oddaleniami, ukazywaniem postaci w izolacji i w kontekście. Jako że są to twórcze początki Le Bouchera, można się po nim w przyszłości naprawdę wiele spodziewać.
Mimo pewnych wad scenariusza nie można „Pacjentowi” odmówić jednego (podkreślają to również wydawnicze zapowiedzi): jest sprawną rozrywką. Jeśli jesteśmy w stanie przełknąć kilka schematycznych rozwiązań i gorszych momentów, zostaniemy wynagrodzeni trzymającą (wielokrotnie) w napięciu historią. Na naszym rynku z pewnością brakuje takich tytułów – rzetelnych gatunkowych historii. Owo zapotrzebowanie sprawia, że po „Pacjenta” sięgnąć powinni fani „Black Hole” czy „Monstera”. Ale drugi w dorobku Timothy’ego Le Bouchera komiks nie tylko im przypadnie do gustu – ma też szanse zdobyć większe grono publiczności.