O antologii „Ostatnie drzewo” najlepiej myśleć warstwowo: oddzielając warstwę wizualną od warstwy narracyjnej. Rysunkowo stoi ona bowiem na niezwykle wysokim poziomie, a duży format pozwala w pełni cieszyć się graficznymi walorami publikacji. Nieco inaczej jest z warstwą narracyjną. W zbiorze znajdziemy zarówno historie, które mocno zapadają w pamięć, jak i takie, obok których przechodzi się obojętnie.
„Ostatnie drzewo” to antologia powstała w szczytnym celu – cały dochód ze sprzedaży komiksu (oprócz kwoty potrzebnej na druk i wysyłkę, autorzy zrezygnowali z wynagrodzenia) powędrował do Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, która, mówiąc najkrócej, zajmuje się ochroną dzikiej przyrody i popularyzowaniem ekologii. Do tego papier z odzysku, ekologiczna drukarnia i ekopaczki – czego chcieć więcej?
Sam projekt, jeszcze przed pojawieniem się wersji papierowej, okazał się absolutnym hitem. Pawłowi Kicmanowi – pomysłodawcy, redaktorowi prowadzącemu, a zarazem scenarzyście jednego spośród komiksów zamieszczonych w antologii – udało się zebrać na portalu Wspieram.to dwa razy większą sumę, niż zakładał. Nie jest to oczywiście koniec – publikacja trafiła już po zakończeniu zbiórki do regularnej sprzedaży, co z pewnością dodatkowo zwiększy ostateczną pulę zebranych pieniędzy.
Dlaczego o tym wszystkim piszę i dlaczego od tego zaczynam? Bo świetny pomysł, szczytny cel i ogromne poruszenie, które się wokół całej antologii pojawiło, mogą dla niektórych stanowić pewną barierę przed bardziej krytycznym spojrzeniem na poszczególne prace. A choć całościowo „Ostatnie drzewo” wypada co najmniej dobrze, to jednak – jak w niemal każdym zbiorze – znajdziemy tu prace mocniejsze i słabsze.
Antologia przedstawia 24 komiksy nawiązujące w bardziej lub mniej dosłowny sposób do tytułowego ostatniego drzewa, symbolu środowiskowego końca świata. Kilka z nich zapadło mi w pamięć w sposób szczególny. Było tak między innymi w przypadku komiksu „Animals Go” (scen. Tomasz Kontny, rys. Marta Falkowska), który otwiera antologię. To wybór zarówno świetny, jak i problematyczny. Komiks jest poruszający – kreska przywodząca na myśl historyjkę dla dzieci (Marta Falkowska jest zresztą autorką serii „Oto Tosia” skierowanej do najmłodszych czytelników), a także wybór dwójki dzieci na głównych protagonistów mocno kontrastują z brutalnością niektórych scen. Dziecięca radość, naiwność i bezmyślność podbijają przerażający wydźwięk elementów umieszczonych niejako w tle lub obok – pustynnego otoczenia pozbawionego zieleni (chyba że w obrębie luksusowego, zamkniętego ośrodka) czy braku dziko żyjących zwierząt (przy jednoczesnym utrzymywaniu przy życiu zwierząt hodowanych na mięso, które z racji rzadkości występowania stało się niezwykle drogim rarytasem).
Komiks ten jest niezwykle udany także dlatego, że mocno rezonuje z obawami dotyczącymi tego, jak w niedalekiej przyszłości możemy podchodzić (lub – już podchodzimy) do problemu kryzysu klimatycznego. Zamiast jakiegokolwiek działania – od zwykłej edukacji związanej z kryzysem środowiskowym przez protesty po konkretne działania – mamy tutaj do czynienia z rodziną denialistów, która woli wyprzeć problem i niczego nie zauważać, funkcjonując w danej rzeczywistości tak, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. Oczywiście wiązać to możemy z uprzywilejowaną pozycją jej członków w społeczeństwie – stać ich na odpoczynek w luksusowym ośrodku i jedzenie mięsa zwierząt, które są na granicy wyginięcia. Dlatego, gdy w finale historii dzieci napotykają żywą mysz, którą do tej pory widziały jedynie w telewizji, postanawiają ją złapać, „posiąść”, tak jak kolekcjonują kolejne gatunki w swojej grze „Animals Go”. Kiedy ostatecznie dziewczynka trafia w mysz kamieniem, jej brat kwituje to z poirytowaniem: „Jest do niczego. Zepsułaś ją.” W ich świecie nie ma bowiem śmierci, jest awaria, a zwierzęta pozostały jedynie jako loga producentów ubrań.
Jednocześnie, jak wspomniałam, wybór „Animals Go” na komiks otwierający jest problematyczny właśnie z powodu siły oddziaływania, jaki praca ze sobą niesie. Trudno nie porównywać kolejnych historii do tej pierwszej. Skoro zaczynamy od trzęsienia ziemi, dalej powinno być jeszcze lepiej – chociażby po to, aby pozwolić kolejnym komiksom odpowiednio wybrzmieć.
Na zagraniu mocnymi kontrastami opiera się także komiks Spella (Tomasza Grządzieli) „Staram się o tym nie myśleć”. Zamiast wizji potencjalnej i bardzo prawdopodobnej przyszłości oraz sięgnięcia po rzeczywistość odpowiadającą naszej Spell stworzył świat absurdalny, w którym wszystkie jego elementy – przedmioty, rośliny, planety, od źdźbła trawy, przez kredens w kuchni i samochód, aż po Słońce – są uosobione. Podobnie jak w dziecięcych rysunkach każdy element świata ma uśmiech, dwoje oczu i – czego możemy się domyślać – emocje, historię, marzenia. Wszystkie te obszary świata są podporządkowane człowiekowi – pająki za garść kukurydzy przędą ubrania, samochody wożą ludzi, ponieważ przegrały z nimi wojnę, a Słońce świeci tylko dlatego, że ma przystawiony do głowy pistolet (dosłownie). W całej tej groteskowej rzeczywistości, która jest przede wszystkim przerysowaniem naszego faktycznego świata, w którym także (prawie) wszystko podporządkowane jest człowiekowi, trudno nie zauważyć negatywnych konsekwencji ludzkiego oddziaływania. A jednak jednej z bohaterek się to udaje, bo „po prostu stara się o tym nie myśleć”. Konkluzja jest dość oczywista – podobnie jest z nami, kiedy nie widzimy lub nie chcemy widzieć krzywdzących konsekwencji naszych codziennych działań i praktyk – a biorąc pod uwagę złożoność rozmaitych zależności związanych z problemami środowiskowymi i permanentnego „wykorzystywania” natury, trudno być tutaj po prostu „niewinnym”. Mimo dość oczywistego przekazu, siła komiksu tkwi raczej w absurdalnej, przerysowanej rzeczywistości, w miękkiej, prostej kresce Spella, znowu przywodzącej na myśl kreskówki dla dzieci, a także w kolorach, które są niezwykle nasycone, różnorodne i podbijają dziecięcy, „bajkowy” klimat historii.
Trzecim komiksem, o którym chciałabym wspomnieć, jest „Śśśśśśśś” autorstwa Javvie. Porusza tematykę biodegradowalnych urn, idei sadzenia drzew z wykorzystaniem zwłok jako elementu kompostu. To jedna z dwóch historii w antologii, które opowiadają o (niemal) tym samym – o urnie i o reakcji rodziny na wolę umierającego. Tym, czym jednak „Śśśśśśśś” wygrywa z „Implantem” (scen. i rys. Henryk, kolory Tomasz Kaczkowski), jest przede wszystkim lżejsze, bardziej humorystyczne podejście do tematu. Javvie umiejętnie łączy i zachowuje proporcje między elementami stricte informacyjnymi (na temat projektu nietypowych nagrobków) z elementami komediowymi, które nie wydają się jednak nigdy przekraczać granicy dobrego smaku. Docenić trzeba także nasycone, kontrastujące kolory, które mocno ożywiają całość i dodają dynamiki dość statycznej w sumie historii.
W antologii znajdziemy wiele innych, ciekawych w taki czy inny sposób prac – „Biosferę” Bereniki Kołomyckiej polubiłam za silne skojarzenie z filmem „Nausicaä z Doliny Wiatru”, który po prostu bardzo cenię (ta muzyka!), „Tratwę” (scen. Jakub Dębski, rys. Anna Krztoń) za purnonsensowy humor, a „Ostatnie drzewo” Marty Szu za danie czytelnikowi nadziei – po licznych przygnębiających i przerażających wizjach potencjalnej przyszłości ludzkości (nawet jeśli przedstawionej w groteskowy czy zabawny sposób) na koniec otrzymujemy jasne przesłanie: nie wszystko stracone, dopóki będą osoby, które będą stawiać opór. A jeśli komuś takie optymistyczne zakończenie (lub docenienie takiego zakończenia) wydaje się banalne, ckliwe lub łatwe, to warto przypomnieć, że na „marazm antropocenu” i snucie kolejnych scenariuszy negatywnych już nas po prostu nie stać.
Gdy jednak nieco dłużej zastanowić się nad ostatnią planszą, na której widzimy tłum dzieci otaczający drzewo, aby uniemożliwić dorosłym robotnikom usunięcie go, uderza we mnie coś, co pewnie nie było zamierzone ani przez autorkę, ani przez redakcję. Niepokojąco wybrzmiewa bowiem tworzenie podziału między „dorosłymi” i „dziećmi”, zakotwiczone w przekonaniu, że to „młodszym pokoleniom” zabiera się przyszłość, jak i w przeświadczeniu, że to od postaw i decyzji „młodszych” zależy ciąg dalszy historii. Jasne, sporo w tym racji, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę choćby takie gesty jak Młodzieżowy Strajk Klimatyczny. Ale miło byłoby przeczytać komiks, który w perspektywie wyobraźni socjologicznej raczej dążyć będzie nie tyle do zatrzymania się w znajomym punkcie i przerzucania odpowiedzialności, ile raczej do szukania pomysłów na trawersowanie takich podziałów (bo to właśnie podobne podziały i wątpienie w sprawczość poszczególnych grup społecznych są jednymi z podstawowych problemów związanych z kryzysem klimatycznym). W takim świetle zakończenie antologii wypada bardziej gorzko niż optymistycznie.
Z drugiej strony trudno powstrzymać się także przed formułowaniem zarzutów wobec niektórych tytułów. „〱〱” (scen. Jan Mazur, rys. Krzysztof Owedyk) wypada blado w porównaniu z „Animals Go”, po którym bezpośrednio się pojawia. Oczywiste przesłanie umieszczone na czterech stronach jest raczej przypomnieniem tego, co wiemy, niż artystycznym komentarzem do niego. „Pełen sukces” Igora Wolskiego to raczej kilka estetycznych, kolorowych plansz niż próba opowiedzenia spójnej historii. „Alba” (scen. Ola Czachór, rys. Agnieszka „Agiss Yo” Czachór) to przede wszystkim sprawna kreska i ciekawa kolorystyka, ale dość irracjonalny scenariusz. Oto bowiem kobieta zrywa kontakty ze swoim ojcem (i to na lata, wnioskując po zmieniającym się na kolejnych planszach wyglądzie jej twarzy), ponieważ ten próbował rozmnożyć jej ukochaną roślinę (będącą dość drogą i rozchwytywaną odmianą). Być może jednak jestem zbyt słabą fanką roślin doniczkowych, aby potraktować poważnie reakcje bohaterki. Być może tego się po prostu kwiatom i ich właścicielom nie robi.
Tym, co mimo wszystko cieszy, jest duży przekrój gatunków w sferze narracji i stylów w obrębie warstwy graficznej. Z jednej strony mamy klasyczne, typowe historie sci-fi czy postapo (które z racji pewnej oczywistości w przypadku takiej tematyki nie zrobiły na mnie aż tak dużego wrażenia). Mamy także komiksy obyczajowe, mamy fantasy – do tego drugiego zaliczyć należy zwłaszcza dwie historie, „Zalotnik” i „Koniec ma zapach tulipanów”, które jednak nie mają aż takiej siły rażenia, jeśli chodzi o przywołanie w czytelniku pewnej refleksji nad problemem, właśnie z powodu wybrania gatunku, który ma pewien potencjał dystansowania nas względem postaci i ich rzeczywistości, przenosząc całą problematykę do światów „niemożliwych”. W końcu – mamy też komedie i baśń. Ta różnorodność pozwala każdemu z odbiorców znaleźć w zbiorze coś dla siebie, a jednocześnie umożliwia spojrzenie na zasadniczą tematykę antologii z różnych punktów widzenia.
Chcąc podsumować może nie wszystkie, ale sporą część prac, należałoby wskazać, że autorzy i autorki przedstawiają w dużej mierze jakąś wizję przyszłości, skupiając się na kilku możliwych scenariuszach: wizji świata jeszcze nie do końca straconego, w którym (być może) nadal jest o co walczyć; wizji świata tuż przed, w trakcie lub już po zajściu nieodwracalnych zmian klimatu, które w drastyczny sposób przekształciły obraz środowiska i warunki w nim panujące – w tym świecie jednak człowiek ciągle funkcjonuje; w końcu wizji świata już po katastrofie, w którym ludzi już nie ma (lub nie ma ich na Ziemi) albo żyją w drastycznie odmiennych warunkach, musząc się do nich przystosować.
Wizje i światy, jakie przygotowano dla nas, są ostatecznie dość pesymistyczne; w rzeczywistościach tych ludzie nie zauważają (lub nie chcą zauważać) zbliżającej się katastrofy, aż ta ostatecznie nie uderzy w nich bezpośrednio – co nie różni się zbytnio od naszej obecnej sytuacji. Mówiąc o przyszłości i rysując ją w ciemnych barwach, autorzy wiele mówią o teraźniejszości i naszych aktualnych nastrojach. Bo ostatecznie, jeśli coś się nie zmieni – a pisząc „coś”, mam tak naprawdę na myśli wszystko – wkrótce sami spotkamy się pod ostatnim drzewem.