Jako że dobrych wiadomości wciąż brak (złych natomiast przybywa), kontynuujemy taktykę sprzed miesiąca – w najnowszych „Odsłuchach” pojawiają się niemal wyłącznie pozytywne recenzje. Wśród bohaterek i bohaterów: Coals, Charli XCX, No Limits, The Streets i Fontaines D.C. Wyjątek od tej reguły stanowi EP-ka Behemotha, którą Robert Smith recenzuje mimicznie (to nie literówka).
Charli XCX
how i’m feeling now
Warner Records UK
Album przygotowany w całości w trakcie kwarantanny? Z piosenkami na temat lęku przed byciem zamkniętym w czterech ścianach? Taki, któremu towarzyszą na dodatek instagramowe streamy i posty dotyczące procesu twórczego? Można było się bać.
Niesłusznie: choć cały eksperyment pod tytułem „how i’m feeling now” pachniał początkowo blagą i sprawiał wrażenie pretensjonalnego PR-owego zabiegu, wszystko skończyło się szczęśliwie. Najnowszy album nie stanowi przełomu w dyskografii Brytyjki. Charli trzyma się sprawdzonych ścieżek, z powodzeniem balansując między użytkowym popem a sceną klubową. W tym jednak rzecz – klubów już (oraz jeszcze) nie ma. „how i’m feeling now” to płyta mniej nośna i efektowna niż ubiegłoroczna „Charli”, ale za to pełna osobliwego napięcia – rozmach (albo: obietnica rozmachu) miesza się tu z kameralnością, euforia z poczuciem bezsilności. Tak jak w „forever”, w którym to urokliwa, pełna czułości linia wokalu kontrastuje z chropowatymi teksturami brzmieniowymi i zderza się na moment z glitchpopową ścianą. Lub w UK-garage’owych „anthems”. Cała ta konfrontacja między „ja wobec innych” i „ja wobec siebie” wypada nader przekonująco, a co więcej: zostaje zwieńczona happy endem. Ostatecznie bowiem wygrywa miłość – relacja Charli z jej partnerem i wspólny czas spędzony w zamknięciu to tutaj jeden z głównych tematów.
„how i’m feeling now” okazało się czymś więcej niż real time marketingowym chwytem. To pełnoprawna pozycja w dyskografii, która w przyszłości będzie mogła śmiało pełnić funkcję popkulturowego dokumentu z okresu pandemii. Takiego, który nie nuży – w przeciwieństwie do kwarantannowych pamiętniczków z mediów społecznościowych.
No Limits
No Movie Soundtrack (reedycja)
GAD Records
GAD Records, niestrudzeni poławiacze fonograficznych pereł, przesyłają nam pocztówkę z czasów, gdy wszystko mogło potoczyć się inaczej. Przynajmniej jeśli chodzi o polską muzykę rozrywkową.
Po roku 1989 nastąpiło nowe otwarcie. Zostawmy jednak na boku kwestie polityczno-gospodarcze. Zmiany nastąpiły bowiem również na rodzimym popowym poletku. Dawni herosi, przynajmniej na moment, odeszli w cień. Świat wydawał się pełen nowych możliwości, twórcy chętnie sięgali po świeże, niesprawdzone jeszcze na naszym gruncie nurty i stylistyki. Ułatwienia związane z importem (w tym wypadku: popkulturowym) sprawiły, że z Wysp przywędrował do nas sophisti pop, jazz-soul revival i inne. O ile jednak nazwisko Basi Trzetrzelewskiej nie jest raczej obce nawet niedzielnym słuchaczom, o tyle niewielu pamięta dziś o Tamerlane czy No Limits. „No Movie Soundtrack”, którego reedycja trafiła niedawno na rynek, to oficjalny debiut z 1991 roku, zawierający najbardziej znane utwory grupy. „Summer Love” z charakterystycznymi partiami trąbki czy „Primary” uwodzą niejarmarcznym, latynoskim zacięciem, miarowe „On the River” wciąga swoim specyficznym nastrojem, „Real Education” czaruje groove’em itp. itd. No Limits, na którego czele stoi w dalszym ciągu Maciej Łyszkiewicz, sprawiają tu wrażenie dobrze naoliwionej maszyny, ale też squatowo-sofistykowanego kolektywu, który po prostu bawi się muzyką. Nic dziwnego, że cała ta wesoła banda otarła się o zagraniczne sukcesy – klip Yacha Paszkiewicza do wspomnianego „On the River” pojawiał się między innymi w brytyjskiej MTV.
Właśnie: otarła. No Limits pozostają do dziś niespełnioną obietnicą. I choć „No Movie Soundtrack” nie jest pozbawiony słabszych momentów, zdecydowanie warto poświęcić mu czas. Tym bardziej że tegoroczna reedycja zawiera również płytę DVD z teledyskami i występami zespołu.
Coals
docusoap
PIAS
W ubiegłym miesiącu do sklepów trafiła również fizyczna wersja najnowszego albumu Coals zatytułowana „docusoap”. To dobra okazja, aby nieco się pokajać.
Być może niektórzy czytelnicy pamiętają, że kilkanaście miesięcy temu miałem okazję napisać parę słów na temat EP-ki duetu pod tytułem „Klan”. Wspominałem wówczas o przewidywalności niektórych zastosowanych patentów oraz samej zmiany stylistycznej, na które zdecydowała się grupa. Zdanie podtrzymuję; kajam się natomiast, bo nie przypuszczałem wówczas, że Coals uda się nagrać w tak niedalekiej przyszłości tak dobrą płytę. „docusoap” to album ufundowany na zużyciu, wyczerpaniu, braku wiary w to, że oryginalność jest dziś czymś więcej niż martwą, niefunkcjonalną kategorią. A jednocześnie to album, z którego jakby mimochodem wybijają ogromna wrażliwość i talent. Można by narzekać na to, że Coals są „tumblrowi” do szpiku kości (patrz: materiały wizualne towarzyszące ich ostatnim dokonaniom), że chwytają po modne stylistyki i zjawiska (patrz: ASMR-owe dźwięki w „dove”).Wygrywają jednak dzięki swojemu wdziękowi i zmysłowi kompozytorskiego. Katarzyna Kowalczyk nie stara się oczarować nas swoją skalą i techniką, a i tak żongluje rozmaitymi środkami wyrazu. I choć momentami „docusoap” może wydać się nam nieco płaskie, nadto przydymione, duchologiczno-oniryczne, to za którymś przesłuchaniem dostrzeżemy, że dzieje się tu naprawdę sporo: bo jak ma się upiorny walczyk z… „oberka” czy sophisti pop z „hockney” do singlowego „pearls”? To pop zrobiony z resztek, pop powidokowy, ale i pop najwyższej próby. Sprzyja temu świetna, krystaliczna produkcja Łukasza Rozmysłowskiego (ten „kryształ” proszę sobie interpretować wedle uznania), połowy duetu.
To raz jeszcze: kajam się –i bardzo mi miło, że mam ku temu okazję.
The Streets
Where The F*&K Did April Go (singiel)
Island Records
Fontaines D.C.
A Hero’s Death (singiel)
Partisan Records
Dwa single z Wysp, dwie zapowiedzi nowych albumów – jest miło, ale bez olśnień.
Wszyscy zainteresowani zdążyli już pewnie nacieszyć się tą informacją, przypomnę jednak: w przyszłym miesiącu pojawi się nowy, pierwszy od dziewięciu lat, longplay The Streets. W ubiegłym miesiącu swoją premierę miał utwór „Call My Phone Thinking I’m Doing Nothing Better” (z gościnnym udziałem Tame Impala), który budzi dość uzasadnione oczekiwania związane z albumem. Skinner poszedł za ciosem, w maju dostaliśmy jeszcze pandemiczne „Where The F*&K Did April Go”. Nowy singiel raczej nie szokuje (charakterystyczne flow na acid-jazzowo-breakbeatowym podkładzie – znamy, znamy), ale i nie zawodzi: Brytyjczyk wciąż zgrabnie lawiruje w swoich tekstach między tym, co publiczne, a tym, co prywatne; mało istotne, wydawałoby się, detale stanowią dla niego przyczynek ku głębszej refleksji. Skinnerowi można wybaczyć nawet to, że cytuje w piosenkach dość nieświeże memy. Również post punkowcy z Dublina „dali na zapowiedzi”. Ubiegłoroczne „Dogrel” podbiło serca słuchaczy i krytyków oraz rozbudziło uzasadnioną ciekawość związaną z ich dalszymi muzycznymi ruchami. „A Hero’s Death” to zwiastun nowego albumu, zapowiadanego na koniec lipca. Zwiastun, dodam, połowicznie satysfakcjonujący. Fontaines D.C. wciąż intrygują – afirmatywny tekst pełen złotych rad stanowi pewną zagwozdkę interpretacyjną. Szkoda tylko, że sam utwór brzmi tak, jakby nieco bardziej energiczni The Strokes postanowili grać bez końca intro do „LastNite”. Zobaczymy jednak – być może „A Hero’s Death”, wpisane w kontekst innych kompozycji z albumu, nabierze nowych znaczeń i nowego blasku.
Mimo umiarkowanego zachwytu: wierzę, że mamy na co czekać.
Behemoth
A Forest (EP)
New Aeon Musick