Współczesne kino science fiction narodziło się w 1968 roku dzięki „2001: Odysei kosmicznej”. Film Stanleya Kubricka okazał się dziełem przełomowym dla gatunku, wyznaczył początek nowej ery, z poprzedzających ją czasów warte zapamiętania okazały się jedynie nieliczne tytuły, takie jak pionierska „Podróż na Księżyc” (1902) Georges’a Mélièsa czy „Metropolis” (1927) Fritza Langa. Przez kolejną dekadę od premiery „Odysei kosmicznej” widzowie na całym świecie byli świadkami złotej ery fantastyki naukowej, a na ekranie zadebiutowały klasyki do dziś wyznaczające główne fascynacje reżyserów SF: „Solaris” (1971) i „Stalker” (1979) Andrieja Tarkowskiego oraz „Obcy – ósmy pasażer Nostromo” (1979) Ridleya Scotta.
Dziś często mówi się, że „prawdziwe kino” przeniosło się na mały ekran (stwierdzenie to w dobie pandemii nabiera innego znaczenia, ale też wydaje się jeszcze bliższe prawdy). Tym uważniej zatem trzeba obserwować kolejne serialowe premiery, ponieważ na naszych oczach może dokonać się historyczny przełom, który zdefiniuje branżę na długie lata. Czy w gatunku SF stało się tak już w 2020 roku – pięćdziesiąt dwa lata po premierze „Odysei kosmicznej” – kiedy na platformach streamingowych pojawiły się dwie miniserie: „Devs” Alexa Garlanda (Hulu) i „Opowieści z Pętli” Nathaniela Halperna (Prime Video)? Obie produkcje zadebiutowały w odstępie zaledwie kilku tygodni i starły się w korespondencyjnej wojnie poglądów na temat przyszłości. Serialom tym niewątpliwie warto się przyjrzeć, ponieważ wchodzą w złożony dialog z klasykami SF, a także zadają ważne pytania o miejsce człowieka w świecie rozwijającej się technologii mechanicznej, bionicznej i wirtualnej, tkając przy tym własne filozofie i teologie.
„Odyseja kosmiczna” wyrosła z klimatu lat 60., w którym wszyscy z niecierpliwością czekali na podbój kosmosu i wierzyli, że dosłownie za moment staniemy u progu epoki, pozwalającej odkryć tajemnice wszechświata. Film Kubricka okazał się jednak czymś więcej niż tylko znakiem czasu i do dziś budzi fascynację jako traktat o rozwoju ludzkości. Technologia jest u Kubricka nie tylko dowodem tryumfu i okiełznania materii, ale odgrywa również rolę pośrednika, dzięki któremu objawia się prawda o życiu w skali makro i mikro. Refleksja reżysera „Odysei…” inspirowała technooptymistów ufających, że świat dąży do postępu i samopoznania, a człowiek, przekształcając rzeczywistość, zaczyna upodabniać się do istoty boskiej. Z tego samego rdzenia wyrasta myśl filozoficzna obecna w „Devs”. Garland jeszcze silniej niż Kubrick wierzy, że technologia może dać nam szczęście, ukojenie i poczucie wszechmocy.
Serial Garlanda, podobnie jak kultowy „Matrix” (1999), zadaje pytanie: co by było, gdyby komputer umożliwił ludzkości stworzenie idealnej symulacji? W przeciwieństwie do sióstr Wachowski Garland nie widzi jednak w sztucznym świecie niebezpieczeństw, zamiast tego dostrzega w nim przede wszystkim szansę: że człowiek poprzez technologię jest w stanie wypreparować idealną protezę rzeczywistości. Dla bohaterów symulacja przestaje być jedynie erzacem, staje się prawdą, w którą wierzą bardziej niż w doświadczaną przez nich codzienność. Technologiczny optymizm Garlanda zaskakuje, ponieważ zakończenie „Devs” mogłoby funkcjonować jako punkt wyjściowy dla cyfrowej antyutopii rodem z „Matriksa” czy „Kongresu” (2013) Ariego Folmana. Pokusa przeniesienia się do idealnej symulacji zwiększa prawdopodobieństwo zaniedbania pierwotnej rzeczywistości, a w ostateczności może doprowadzić do jej degradacji. W polskim filmie „Photon” (2017) główny bohater, wybitny naukowiec, zapytany o to, jak widzi przyszłość ludzkości, przepowiada, że świat materialny przestanie istnieć. Zamiast tego wszyscy będziemy świadomością przeniesioną do rzeczywistości wirtualnej. Być może więc strach przed symulacją powinniśmy zamienić na jej akceptację i dostrzec plusy nowej formuły życia, tak jak czyni to Garland w swojej miniserii?
Czy jednak wizja obecna w „Devs” nie trąci naiwnością? Żadna technologia nie jest źródłem czystego szczęścia. Garland zdaje się to zauważać, a jednocześnie opędza się od tej myśli niczym od natrętnej muchy. Teoria wieloświatów, według której w serialu funkcjonuje rzeczywistość – a co za tym idzie, odwzorowujący ją komputer – zakłada, że istnieją wszystkie możliwe światy, gdzie realizują się wszystkie możliwe wersje dziejów. Skoro więc mamy szansę istnieć w symulacji, gdzie jesteśmy szczęśliwi, to jednocześnie musimy egzystować w inwariancie, gdzie przytrafiają się nam niezliczone nieszczęścia. Garland eksploruje jednak jedynie wirtualny obraz nieba na ziemi, a istnienie piekła zaledwie sugeruje i nie pozwala widzowi przyjrzeć się dantejskiemu pejzażowi codzienności.
Ta redukcja jest nieco infantylna, co zbliża „Devs” do mniej poważnych i o wiele prostszych w sferze futurofilozofii klasyków kina nowej przygody, wyreżyserowanych między innymi przez Stevena Spielberga. Nie udaje się przez to w sposób satysfakcjonujący opowiedzieć złożonej historii o dochodzeniu człowieka do oświecenia, którą opowiada choćby „Odyseja kosmiczna”. „Devs” zatrzymuje się w pół drogi i kończy tam, gdzie w filmie z 1968 roku zostaje pokonany HAL (w optyce serialu Garlanda nie tyle pokonany, ile w pełni podporządkowany człowiekowi). Bohaterowie produkcji Hulu nie doświadczają nieoczywistej, mistycznej mocy czegoś na kształt Kubrickowskiego monolitu. W „Devs” nie ma zresztą miejsca na niedomówienia. Istota świata zostaje w pełni wyjaśniona. Niepoznana natura monolitu zdaje się dla serialowych technokratów mrzonką. Poświadcza to wykorzystanie wizualnego motywu tajemniczego prostopadłościanu z „Odysei kosmicznej” jako architektonicznego ozdobnika, który tworzy złudzenia optyczne, a więc zaciemnia klarowny obraz praw rządzących światem w „Devs”.
Należy się zastanowić, czy w takiej rzeczywistości emocje są jeszcze stanami ducha czy już tylko deterministycznymi konsekwencjami realizacji wszelkich możliwych dróg, które muszą się wydarzyć w wieloświatach. Miłość, tęsknota, nienawiść stają się apriorycznymi imperatywami, zaplanowanymi narracjami, a nie naszymi własnymi złożonymi odczuciami. Postacie w „Devs”, zamiast przeżywać, działają raczej pod dyktando zaprogramowanego stanu – afekt jest jedynie przyczynkiem do działania. Przypomina to dystopijny świat z nowofalowego „Alphaville” (1965) Jeana-Luca Godarda, w którym ludzi z wszelkich emocji wyzuł kontrolujący społeczeństwo komputer. Egzystencja w „Devs” sama w sobie przypomina więc symulację, w której nie ma wolnej woli i indywidualnych odczuć, jest tylko nadrzędna zasada rządząca światem.
Całkiem odmienną perspektywę przyjmują „Opowieści z Pętli”, które sytuują się gdzieś pomiędzy technopesymizmem a egzystencjalną refleksją nad rozwojem technologii. Gdyby szukać jądra, wokół którego krążą wszelkie problemy przedstawione w serialu, to byłyby nim emocje przefiltrowane przez czas manifestujący się w przeróżnych stanach skupienia. Czas zatrzymany, przyśpieszony, zduplikowany. Czas, który zmusza bohaterów do przewartościowania osobistego horyzontu odczuć.
Pętla, czyli instytut badawczy wyznaczający bieg życia postaci przedstawionych w serialu, pracuje nad tym, żeby „niemożliwe stało się możliwe”. Nigdy jednak nie dowiadujemy się, w jaki sposób eksperymenty przeprowadzane w Pętli wpływają na rozwój świata i czy w ogóle jakkolwiek wpływają. Chociaż w produkcji Halperna obserwujemy akcję na przestrzeni około osiemdziesięciu lat, to w miasteczku i życiu mieszkańców niewiele się zmienia – wciąż zasiedlają oni dość zwyczajne pod względem architektonicznym domki, gdzie w zasadzie nie ma żadnych futurystycznych ulepszeń; jeżdżą niczym niewyróżniającymi się samochodami. Tylko gdzieniegdzie pojawiają się bioniczna proteza ręki czy robot obsługiwany poprzez naśladowanie ruchów jego właściciela. Osiągnięcia Pętli nie przybierają realnych kształtów, które przekładałyby się na jakość i standard życia.
Zamiast na przełomowych odkryciach, serial skupia się na technologicznych śmieciach. Lasy, pola i jezioro służą za złomowisko instytutu. Wizja przyszłości jako wysypiska bliska jest ideom SF obecnym we wczesnych filmach Ridleya Scotta – kosmiczny statek handlowy Nostromo z „Obcego” wygląda niczym wysłużona śmieciarka. Przyszłość nie lśni i daleka jest od rozwiązania starych, dobrze znanych problemów, takich jak nierówności społeczne czy za niskie płace dla pracowników niższego szczebla. Świat, który z taką fascynacją i wiarą w lepsze jutro odkrywa przed nami „Odyseja kosmiczna”, w „Obcym” zmienia się w demoniczny i przerażający bezmiar oraz agresję kosmosu. Wynalazki w „Opowieściach z Pętli” nie są jednak ani tak przerażające, ani tak ponure jak w „Obcym”, choć również sprawiają wrażenie mocno wysłużonych. Nic w tym dziwnego, seria Halperna została oparta na artbooku Simona Stålenhaga, który inspirował się pogodną i sentymentalną atmosferą „E.T.” (1982). W ilustracjach Stålenhaga duch przygody zostaje wzbogacony o melancholijny sznyt. W interpretacji Halperna świat wykreowany przez szwedzkiego rysownika został jednak pozbawiony znacznej części Spielbergowskiej lekkości i rozrywkowości. Showrunner wykorzystał za to nostalgiczny potencjał rysunków i dodatkowo naznaczył rzeczywistość „Opowieści z Pętli” atmosferą egzystencjalizmu rodem z malarstwa Edwarda Hoppera. Podobne jak u Hoppera są zresztą realia produkcji Amazona – obserwujemy w niej zwykłe miasteczko, a w nim przeciętnych ludzi naznaczonych poczuciem braku i samotnością. Przeciętna wydaje się zresztą sama Pętla – budynek wygląda niczym podstarzały brutalistyczny gmach uniwersytetu rodem z lat 60.
Wynalazki nieprzydatne dla rozwoju nauki, wyrzucone gdzie popadnie, są przedmiotami, które doprowadzają bohaterów do wstrząsu duchowego. Zatrzymanie i podróż w czasie, zamiana tożsamości, przeniesienie się do bliźniaczego wymiaru są nie tylko początkiem sensacyjnej fabuły, ale także punktem wyjścia do medytacji nad sensem życia. Każdy z ośmiu odcinków „Opowieści z Pętli” to kolejna mała podróż do swoistej komnaty życzeń, takiej, jaką w „Stalkerze” pokazał widzom Tarkowski. U rosyjskiego twórcy magiczne miejsce znajdowało się w opuszczonym i doszczętnie zniszczonym budynku, do którego trzeba było dotrzeć poprzez zdziczałe pola, gruzowiska i ścieki. To tam osoby prowadzone przez stalkera miały komunikować się z rzeczywistością transcendentalną. Idąc tropem Tarkowskiego, można uznać, że są na świecie miejsca i sytuacje, w których niespodziewanie rozpoczynamy quasi-religijny dialog (ze sobą, z drugim człowiekiem, ze światem, z bogiem) dotyczący sensu istnienia. Podobnie jest w „Opowieściach z Pętli”. Objawienie prawdziwej natury egzystencji przychodzi przy okazji, ma charakter prześwitu prawdy i najczęściej zaczyna się od zabawy porzuconym przez instytut artefaktem. Bohaterowie z ciekawością przyglądają się zastygłemu w czasie miasteczku, testują możliwości ciała kolegi, z którym zamienili się tożsamością. Zabawa stopniowo przestaje cieszyć, a zamiast niej bohaterowie zaczynają odkrywać prawdziwą strukturę rzeczywistości opartą na pozornie prozaicznej codzienności i prostych, choć tłumionych, emocjach.
Często jednak, kiedy przychodzi refleksja, kiedy ktoś doceni to, co miał, okazuje się, że otrzeźwienie pojawiło się o wiele za późno. Działania wynalazku nie można odwrócić, a postaci nagle uświadamiają sobie, jak wiele straciły. Bohaterowie „Opowieści z Pętli” są zbyt zapatrzeni w potencjalną świetlaną przyszłość, zaaferowani wielkimi odkryciami. Jutro, którego tak oczekiwali, przychodzi szybciej, niż się spodziewali. Dopiero wtedy orientują się, że snując marzenia o tym, co będzie, przestali zauważać to, co mają, i wyrażać to, co czują. Ich najbliższych nie ma już obok, a oni uświadamiają sobie banalny sens życia – trzeba kochać i być szczerym, póki jest na to czas.
„Opowieści z Pętli” są przeciwieństwem hard science fiction, którego ślady możemy odnaleźć w „Devs”. Halpern, podobnie jak Tarkowski, wykorzystuje fantastykę naukową do opisania kondycji ludzkości. U obu twórców spotkanie z technologią bądź wyższą inteligencją ma prowadzić do wybudzenia człowieka z jego duchowego odrętwienia. Tarkowski widzi jednak ocalenie w kontakcie i w zawierzeniu swojego istnienia niepoznawalnej istocie boskiej, Halpern zaś dostrzega świętość w codzienności. Obaj uważają jednak, że absolutem jest drugi człowiek, który może być wartością samą w sobie (Halpern) lub pośrednikiem boga (Tarkowski).
Na pozór w „Devs” i „Opowieściach z Pętli” obcujemy z ateizmem. W „Devs” bohaterowie próbują zdemaskować boga i na jego miejsce wprowadzić instancję deus ex machina (dosłownie). Symulacja tworzona przez komputer duplikuje cały świat, a transcendencję zastępuje naukowe twierdzenie, które wprawia rzeczywistość w ruch. W „Opowieściach z Pętli” ateistyczne credo wykłada Russ, szef Pętli: śmierć to rzecz nieunikniona i jednocześnie definitywny koniec istnienia. Obie produkcje są jednak wypowiedziami o wiele bardziej skupionymi na sacrum, niż może się to wydawać na pierwszy rzut oka.
„Odyseja kosmiczna” za quasi-religię uznała postęp i rozwój ludzkości. Monolit – dzieło wyższej inteligencji – odnajduje pośród planet gatunek z potencjałem – są nim przyszli homo sapiens. Potomkowie tych samych małpoludów okażą się za wiele tysięcy lat godni boskiego oświecenia. Według Kubricka rozwój wymaga pewnego wyczulenia na pierwiastek transcendentalny. Podobną myśl, według której człowiek potrzebuje pomocnej dłoni, żeby nie zagubić się wobec nieskończoności wszechświata, proponują „Interstellar” (2014) Christophera Nolana i „Nowy początek” (2016) Denisa Villeneuve’a. W przeciwieństwie do wielu innych technooptymistycznych dzieł, twórcy „Devs” rezygnują z opisania współpracy ludzi z bogiem/wyższą inteligencją i zastępują tę relację sojuszem człowieka z technologią. Z tą różnicą, że w tym układzie człowiek staje się bogiem, a technologia służy mu jako proteza umożliwiająca wszechmocne działania. Serial Garlanda proponuje więc transcendencję bez transcendencji i tworzy antropo- i technocentryczny system religijny. „Devs” nie jest zresztą dla Garlanda pierwszą produkcją, w której wyraził tego typu myśl. „W stronę słońca” (2007) Danny’ego Boyle’a, do którego Garland napisał scenariusz, można odczytać jako manifest naukowej martyrologii. Grupa straceńców w statku kosmicznym wiezie ze sobą ładunek jądrowy umożliwiający rozniecenie aktywności gasnącego Słońca. Nauka daje narzędzia, a załoga statku kosmicznego, niczym Chrystus, poświęca się dla całej ludzkości. W swoim reżyserskim debiucie, „Ex Machinie” (2015), Garland stworzył za to futurystyczną wersję Starego Testamentu. Nathan (po hebrajsku „ten, który daje”) projektuje antropoidalne roboty ze sztuczną inteligencją. Tworzy niedoskonałą Lily, która odwzorowuje niepełną wartość przeklętej Lilith uważanej za pierwszą żonę Adama. Następnie powołuje do życia Avę. Nowa wersja robotycznej kobiety jest już dziełem perfekcyjnym – bóg-naukowiec stworzył nowoczesną formę życia. Ava buntuje się jednak przeciwko swojemu panu. Garland przyznawał w wywiadach, że pisząc scenariusz, kibicował Avie i uważał ją za pełnokrwistą, ludzką protagonistkę. W „Ex Machinie” człowiek roszczący sobie prawa do boskości przegrywa. „Devs” odrzuca jednak pesymizm tego typu – pomiędzy człowiekiem a technologią panuje idealna symbioza.
Marshall McLuhan, teoretyk nowych mediów, zastanawiał się nad religijnym wymiarem rzeczywistości wirtualnej i nie mógł rozstrzygnąć, czy nadchodzący nowy świat jest miejscem zbawienia, obiecanym Nowym Jeruzalem, czy też demonicznym symulakrum, które odwodzi nas od realności. „Devs”, w którym nie ma innego absolutu niż człowiek wyposażony w technologię, w sposób zdecydowany staje po stronie cyfrowego zbawienia. Do tej refleksji zmusza zresztą obecny na ekranie wypreparowany przez symulację obraz Jezusa umierającego na krzyżu. Ma on wymiar symboliczny – w komputerze odbył się akt poświęcenia, dzięki któremu może zaistnieć nowy świat, a przede wszystkim – lepszy świat.
O ile w „Devs” bogiem jest człowiek, o tyle w „Opowieściach z Pętli” obcujemy z wizją humanistycznego panteizmu. Wyznaniem wiary w serialu staje się empatia. Halpern z czułością przygląda się światu. Tworzy bohaterów, którzy są dalecy od ideału, a jednak budzą nasze współczucie. Co więcej, w „Opowieściach z Pętli” mamy do czynienia z posthumanistyczną refleksją, dzięki której w równej mierze potrafimy pochylić się nad człowiekiem, co nad robotem, a także nad umierającymi świetlikami czy spadającym z gniazda jajkiem. Każdy drobiazg wart jest uwagi i szacunku, każda cząstka istnienia jest święta. Uczucia są w „Opowieściach z Pętli” materią, z której zbudowany jest świat. Głęboka refleksja nad własnymi emocjami i emocjami innych, która bohaterom nie przychodzi wcale tak łatwo, jest preludium do małego prywatnego oświecenia. Halpern nie ma w sobie co prawda tyle buty, żeby wierzyć, że emocje uratują świat tak, jak ma to miejsce w „Interstellar”, ale wierzy, że mogą nadać życiu sens.
Serial Amazona zanurzony jest również w dalekowschodniej duchowości spod znaku japońskiego shintoizmu, co zbliża go do filmów Hayao Miyazakiego, takich jak „Laputa – podniebny zamek” (1986) czy „Spirited Away” (2001). Podobnie jak u Miyazakiego, w „Opowieściach z Pętli” nie ma czarnych charakterów; każdej istocie, tak jak w shinto, należy się szacunek; każda ma w sobie choćby pierwiastek dobra, nawet jeśli trudno go z początku odkryć. W ostateczności wszyscy poszukują miłości i ciepła małej wspólnoty – rodziny, przyjaciół et cetera. Osiągnięcie tego małego absolutu sprawia, że niepotrzebna jest wiara w niebo, zaświaty czy zbawienie. Halpern ostrzega wręcz przed wybieganiem w stronę niedostępnej rzeczywistości. Wiara bohaterów „Opowieści z Pętli” w lepsze później wielokrotnie sprawia, że tracą sprzed oczu tak ważne tu i teraz.
Trudno o dwie bardziej odmienne perspektywy niż optymizm technologiczny Garlanda w „Devs” i egzystencjalistyczne SF w „Opowieściach z Pętli” Halperna. Garland widzi w rozwoju wirtualnej rzeczywistości powtórne przyjście Chrystusa, cechuje go wręcz religijny fanatyzm, który nie pozwala mu wyraźnie zaakcentować minusów, jakie może nieść ze sobą cyfrowy raj. Rzadko kiedy fantastyka naukowa, poza kinem nowej przygody, była tak pełna wiary w technologię i pokładanej w niej nadziei jak w „Devs”. Równie optymistycznie nastawione do przyszłości filmy pokroju „Pasażerów” (2016) Mortena Tylduma czy „Marsjanina” (2015) Ridleya Scotta nie dość, że pozbawione są quasi-religijnej otoczki, to na dodatek uznaje się je za lekkie, mainstreamowi produkcje.
Czy „Devs” przetrwa próbę czasu? Tak naprawdę przekonamy się o tym dopiero wtedy, kiedy okaże się, w którą stronę podążył rozwój technologii wirtualnej i czy optymizm Garlanda był jakkolwiek uzasadniony. Tego rodzaju werdyktu nie muszą obawiać się „Opowieści z Pętli”, ponieważ w serialu Halperna technologia nie jest celem, a jedynie środkiem. Z naukowego punktu widzenia zamiana tożsamości czy przeniesienie się do innego wymiaru zapewne zawsze będzie mrzonką, podobnie jak znana z twórczości Tarkowskiego komnata spełniająca najskrytsze życzenia albo myślący ocean materializujący wyrzuty sumienia. Pewnego rodzaju oderwanie od naukowego konkretu sprawia jednak, że filmy egzystencjalnego SF mają szansę stać się uniwersalną, ponadczasową metaforą. Dzięki temu przyszłe pokolenia, niezależnie od tego, jaka czeka je przyszłość, wciąż będą mogły się w nich przeglądać jak w magicznym lustrze ujawniającym prawdę o człowieczeństwie.
„Devs”
twórca: Alex Garland
Hulu
dostępny na HBO GO
„Opowieści z Pętli”
twórca: Nathaniel Halpern
Prime Video