20 kwietnia 2020 roku przestały obowiązywać podyktowane izolacją społeczną i walką z pandemią państwowe regulacje zakazujące wejścia do lasów i parków. Odzyskaliśmy prawo do lasu. 19 kwietnia dostałam na ten temat specjalny SMS alertowy od Rządowego Centrum Bezpieczeństwa – informował o kolejnej zmianie zasad i zaczynał się od słów: „Uwaga! Od 20.04 otwarte parki i lasy”. Rząd określił to jako „nową normalność”.
Spróbujmy skrótowo uporządkować podstawowe fakty. Najpierw Lasy Państwowe, po rekomendacji Rządowego Zespołu Zarządzania Kryzysowego, na którego czele stoi premier, wprowadziły zakaz wstępu do lasów w dniach 3–11 kwietnia z powodu pandemii koronawirusa. Zdaniem prawników zakaz pozbawiony był podstaw: ustawa o lasach ściśle określa powody, dla których można zamknąć las. Lasy Państwowe nie powoływały się na ustawę o lasach, ale na ustawę o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 oraz na rozporządzenie z 31 marca w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii (w którym znalazł się zapis: „zakazuje się korzystania z pełniących funkcje publiczne i pokrytych roślinnością terenów zieleni”). Prawna interpretacja była jednak nieścisła i wzbudziła szeroką dyskusję. Na mocy wspomnianej ustawy premier może wydać polecenia Lasom Państwowym, ale zgodne z obowiązującym prawem (powracała więc kwestia zapisu w ustawie o lasach). W sprawie wypowiedział się Rzecznik Praw Obywatelskich. Niezależnie od prawnych wątpliwości, zakaz oburzył Polaków i Polki – masowo pojawiały się określenia, typu „wkurzenie”, „nonsens”, „skandal”. Powstała internetowa petycja obywatelska „Żądamy cofnięcia zakazu wstępu do lasu”, którą w ciągu pierwszego tygodnia podpisało pond 163 tysięcy osób. Wszelkie interwencje okazały się nieskuteczne. 10 kwietnia rząd wydał kolejne rozporządzenie, którym wydłużył zakaz wstępu do lasów do 19 kwietnia: „zakazuje się korzystania z […] pełniących funkcje publiczne terenów leśnych”. W ten sposób zakaz został rozszerzony z lasów administrowanych przez Lasy Państwowe (około 76% własności wszystkich lasów w Polsce) także na lasy miejskie i publiczne tereny zieleni, między innymi parki. (Wątpliwości prawne, choć od 10 kwietnia nieco mniejsze, towarzyszyły zakazowi do końca.) Sprawa trwała więc stosunkowo krótko i okazała się groteskowa w swej formie. Powiedzmy to od razu i wprost: zamknięcie lasów dla walki z epidemią było bez sensu.
Wydawałoby się, że wobec powyższego pisanie niniejszego tekstu jest stratą czasu – bez sensu jest pisać o czymś, co było bez sensu (i właśnie: było, minęło, czas przeszły). Nie chcę jednak pisać o samym zakazie wejścia do lasu – spróbuję zastanowić się nad tym, co sprawiło, że ten zakaz tak bardzo nas oburzał.
Będzie to zatem – krótka, z konieczności niepełna, niekompletna i uproszczona – próba uchwycenia splotu znaczeń, jakie w trakcie dyskusji o dostępie i prawie do lasu się odsłoniły. Naświetlę punktowo kilka elementów tworzących ową konstelację.
Zacząć należy od tego, że lasy określone zostały jako ogólnoludzkie dobro, do którego prawo ma każdy człowiek. Percepcja „lasu” w XX wieku wskazywała na dwie kwestie: po pierwsze, że za istotne uznano ujmowanie go w rozmaite koncepcje i definicje; po drugie, że owe definicje i koncepcje nie poprzestają na kwestiach środowiskowych, ale obejmują także konteksty społeczne, kulturowe, historyczne, ekonomiczne i polityczne. Doszło zatem do „instytucjonalizacji natury” – wpisania jej w określone regulacje „wiedzowe”, prawne i państwowe. Państwo wywiera konkretny wpływ, odbijając w środowisku swoje podstawowe idee i mechanizmy funkcjonowania. Inaczej mówiąc: narzuca mu swoją wizję kulturową i zaprzęga go do realizacji swoich politycznych celów.
Właściwością polskiej kultury prawomocnej jest traktowanie lasu – czy też szerzej: natury (zapisuję to słowo ze świadomością konieczności krytycznego podejścia do niego – jako że „Natura” jest tworem dyskursywnie wytwarzanym; dla opisywanej w tekście kultury prawomocnej istotne jest jednak utrzymanie dotychczasowego modelu, traktującego„Naturę” jako naturę – coś faktycznego, a także trwałego, osobnego, dysponowalnego) – jako tła. W takiej optyce las sam w sobie nie przedstawia w pełni swojej wartości – trzeba dodać do niego poza-leśne kategorie, opowiedzieć go za pomocą języka innego niż jemu właściwy (biologiczny), ująć go w odpowiednie ramy. Stąd las przedstawiany jest nam poprzez nakładane na niego filtry: narodowo-historyczny, patriotyczny, ekonomiczny (kapitalistyczny), polityczny et cetera.
Jednym z podstawowych, najpowszechniej nakładanych na las filtrów jest filtr historii. Agata Agnieszka Konczal określiła to zjawisko mianem „polskiego leśnego mitu narodowego” („Czas Kultury” 3/2017). Polega on na utożsamieniu dziejów lasu z dziejami Polski – i na odwrót. Las staje się dziedzictwem narodowym nie w sensie swojej wartości esencjalnej, ale jako substytut historii. Dbanie o przyrodę ma w tej optyce wartość dlatego, że jest równocześnie manifestowaniem pamięci (a więc, pośrednio, także zarządzaniem nią).
W zakazie wejścia echem pobrzmiewało, że władza stawia siebie w pozycji jedynego decydenta o owej wartości. To bowiem ta sama władza, która z polityki historycznej uczyniła podstawowy program i gwarancję stabilności rzeczywistości. Las staje się więc miejscem schronienia wielbionych narodowym kultem „Żołnierzy Wyklętych”, świadkiem śmierci partyzantów i walczących z zaborcami powstańców, faktycznym i symbolicznym budulcem potęgi państwa polskiego od czasów Piastów. W owym dyskursywnym narodowym lesie nie znajdziemy za to – w przeciwieństwie do rzeczywistości – zrujnowanych cmentarzy ewangelickich i żydowskich, pozostałości po cerkwiach, śladów wyzysku i klasowego rozwarstwienia (o których opowiada chociażby konflikt o las serwitutowy opowiedziany przez Reymonta w „Chłopach”). To bowiem las należący nie do społeczeństwa (inkluzywnej wielości, zbioru różnic), lecz do narodu (monolitycznej jedności).
W ramach odgrywania mitu narodowego las zostaje zatem utożsamiony z konkretną, martyrologiczną wizją historii. Jest tłem – i symbolem – dążenia do niepodległości. Ten sam las po 1989 roku – w warunkach wolności – staje się symbolem bezpieczeństwa i suwerenności Polski. O tym, w jaki sposób mechanizm zarządzania lasem (naturą) oraz narodem jako ciałami obcymi stanowi dla aktualnej władzy sposób na osiąganie i umacnianie pożądanej przez siebie formy suwerenności, pisał Przemysław Czapliński („Czas Kultury” 2/2018). (W tym kontekście zauważyć należy, że trzecim takim „bytem obcym” opisywanym przez Czaplińskiego było kobiece ciało – w świetle tych rozważań nie bez związku okazuje się, że równolegle do utrzymywanego zakazu wejścia do lasu Sejm debatował nad projektami ustaw ustanawiającej absolutny zakaz aborcji i badań prenatalnych oraz zakazującej edukacji seksualnej.)
Jednak w ciągu ostatnich trzech lat las zmienił swoje konotacje: dla sporej grupy Polek i Polaków stał się symbolem oporu nie przeciw zaborcy, zewnętrznemu agresorowi, lecz władzy realizującej wobec natury praktyki wewnątrz-zaborcze. Stało się to za sprawą konfliktu o Puszczę Białowieską. Wiosną 2017 roku na polecenie ministra pracownicy Lasów Państwowych rozpoczęli intensywną wycinkę drzew, mającą rzekomo zapobiec rozprzestrzenianiu się kornika drukarza. Zanim skuteczność osiągnęły interwencje Unii Europejskiej i UNESCO w tej sprawie, liczba ścinanych drzew zmalała dzięki bezpośrednio zaangażowanym w protesty ludziom: obywatelom, którzy przywiązywali się do drzew i do maszyn, którzy podejmowali blokujące wycinkę (i łamiące prawo) spacery, którzy wychodzili na ulice miast, by manifestować sprzeciw, którzy wspierali akcję finansowo, którzy pisali teksty i organizowali happeningi.
Bardzo istotnym elementem dla strategii ministerialnej był wówczas ogłoszony zakaz wstępu do lasu – rzekomo z powodu zagrożenia dla bezpieczeństwa i życia – który faktycznie ukryć miał przed wiedzą publiczną skalę wycinki i dokonujące ją harwestery.
Dla strony ministerialnej podstawowym celem działań była nie tyle wycinka, ile zagarnięcie Puszczy jako całości – na którą składał się nie tylko drzewostan (a więc terytorium i zasób), ale także regulacje prawne, kulturowe tradycje, kształtowanie społecznej świadomości natury. Doszło do próby zawłaszczenia znaczeń symbolicznych: z kolejnych wypowiedzi strony rządowej wynikało bowiem, że Puszcza powiązana jest silnie z jedną, konserwatywną tożsamością (nie może zatem do niej odwoływać się zróżnicowana wspólnota). Im bardziej spór o Puszczę stawał się sporem kulturowym, im silniej przesuwano naturę w stronę tradycji, im więcej porządków symbolicznych do niej dopisywano, tym bardziej organizowano całość znaczeń wokół słownika konserwatywno-prawicowego. Stąd dla obrońców Puszczy konieczne okazało się przechwycenie pojęcia „narodu” i powoływanie się – zarówno hasłowo, jak i prawnie – na obronę dziedzictwa narodowego.
Zakaz wejścia do lasu w 2020 roku przypomniał nam, że władza zagarnia nie tylko dyskurs historyczny o lesie, ale nadaje sobie prawo do powiązania go z konkretną tożsamością i światopoglądem. W ramach tego niejako symbolicznie „tracimy prawo” do lasu – nie ze względu na wprowadzane zakazy, ale na dominującą narrację o przynależności i właściwościach lasu. Gdyby nawet na tym poprzestać – tylko i aż na lesie i nakładanych na niego przez władzę porządkach – byłoby to już wystarczająco, by się oburzać i buntować.
Ale jednocześnie zakaz wejścia do lasu – jeśli skojarzony został z regulacjami z wiosny i lata 2017 roku – stawał się „podejrzany”, jako że być może znów miał coś maskować. Tym razem nie chodziło jednak o prowadzone w lasach prace, o ukrywanie przed wiedzą publiczną niszczycielskich maszyn, ale o zasłonienie niemocy.
I wydaje się, iż zamiast ją ukryć, zakazanie wstępu do lasu faktycznie ową niemoc odsłoniło: pokazało, że państwo, które nie jest zdolne prowadzić działań realnie odpowiadających sytuacji zagrożenia i społecznym potrzebom, sprawuje władzę poprzez działania pozorowane – te, aby móc być „skuteczne”, muszą pozostać na marginesach realnego problemu. Ten mechanizm maskujący szczególnie widoczny jest w polityce ekologicznej rządu – regulacje z 3 kwietna 2020 roku dołożyły więc kolejny rozdział do nieracjonalnych decyzji wobec środowiska. Od 2015 roku obserwujemy bowiem, że działania rządowe wobec środowiska pozbawione są logiki: walka ze smogiem toczy się przy utrzymaniu gospodarki węglowej; chorobę dzików (afrykański pomów świń) powstrzymuje się poprzez strzelanie, które rozprasza stada i rozprzestrzenia zarazę; plan powstrzymania kornika „zabijającego” drzewa w Puszczy realizuje się, wycinając jej drzewostan; po zaprzestaniu wycinki, która uznana została przez Trybunał Sprawiedliwości UE za niezgodną z prawem, rozpoczyna się wycinkę kolejnej – Puszczy Karpackiej (ale też drzew na Mierzei Wiślanej). Także teraz: walka z koronawirusem toczona jest przy pomocy zamykania lasu – choć przecież wiedząc o tym, że powstanie wirusa jest ściśle powiązane z kapitalistycznym wylesianiem pod przemysłowy model rolnictwa (chodzi o produkcję zwierzęcą), powinniśmy raczej dyskutować nad radykalną zmianą modelu produkcji żywności, końcem globalnego agrarnego monopolu, wsparciem cenowym dla lokalnych gospodarstw i programami konsumenckimi wzmacniającymi ekologiczną produkcję. Wyrazistość problemów środowiska zderza się zatem z irracjonalnością i faktyczną antyekologicznością strategii legitymizowanej przez stanowione przez rząd prawo.
Bo jak to – pytano w licznych dyskusjach w mediach społecznościowych – społeczna izolacja poprzez zamknięcie lasów? Być może jednak w owym działaniu bez sensu, w groteskowym rozporządzeniu ukryta była pewna logika. Wyłoni się ona, jeśli zgodzimy się, że pod pozorem unikania skupiania się ludzi faktycznie chodziło o pokazanie (po raz kolejny), że możliwe jest panowanie nad naturą. Słowo „izolacja” jest tu niezwykle znaczące – ale bardziej niż o izolację człowieka od człowieka chodzi o izolację człowieka od natury. Chciano zatem pokazać, że za pomocą prawa – przemawiając językiem performatywów – można wciąż naturę od społeczeństwa oddzielić, zamknąć ją, rozdzielić ich wzajemny wpływ na siebie. Nie jest przy tym niewyobrażalne, że tego typu zapanowanie nad naturą prowadzić mogłoby do negocjacji i „dogadywania się” z koronawirusem. Skoro można odizolować przestrzeń natury i zadecydować, że człowiek nie ma w nią wstępu – w rewersie można próbować wydzielić miejsca, gdzie to wirus nie ma wstępu, albo w których przynajmniej działa na innych zasadach. Mogłoby to posłużyć dla uzasadnienia wielu kolejnych decyzji (przykładowo: faktu że w miejscach kultu religijnego przebywać może jednocześnie więcej osób niż w sklepach o tej samej powierzchni).
Tymczasem zupełnie nie tak, o czym przecież wiemy: podział na „naturę” i „kulturę” nigdy w rzeczywistości nie miał miejsca, jest fantazmatem. Jego uparte podtrzymywanie potrzebne jest dla prowadzenia i uzasadniania rabunkowej polityki eksploatacji środowiska, destrukcyjnego w skutkach procesu produkcji i wyzysku „tanich” zasobów. Jak analizują Jason W. Moore i Raj Patel, w tym celu wczesny kapitalizm uczynił użytek z – podpowiadanego wówczas przez tradycję filozoficzną – rozróżnienia na „społeczeństwo” i „naturę”, przekształcając je w niepodważalną zasadę organizacyjną. Wprawione w ruch maszyny pojęciowe pozwoliły zapanować nad definicjami, którymi kapitalizm legitymizował (i legitymizuje nadal) swoje działania. Podobny gest wykonać pragnie polski rząd: zapanować nad definicjami, czyniąc użytek z rozróżnień i podziałów dostarczanych przez tradycję i wytwarzanych na drodze prawa. „Natura” nie istnieje i nigdy nie istniała; ale funkcjonuje jako narzędzie do utrzymywania status quo kapitalistycznej władzy.
Było krótko po wprowadzeniu zakazu, kiedy znajomy zapytał na Facebooku retorycznie, lecz przenikliwie: jaki to ustrój, w którym buntem przeciw władzy jest wejście do lasu? Pytanie to zamyka w sobie sens wszystkich mechanizmów, o których tu mowa – i należy je, jak sądzę, potraktować całkiem serio. Gdyby próbować odpowiedzieć, należałoby powiedzieć, że coraz bardziej właśnie nasz ustrój: znajdujący się w stanie przesilenia, niemożliwy do całkowitego określenia; dziwna mieszanka demokracji, kapitalizmu i autorytaryzmu. To ustrój, w którym konieczne staje się „nieposłuszeństwo ekologiczne” – działania dążące do Latourowskiego upolitycznienia natury: wpuszczenia jej reprezentantów do parlamentu. Nieposłuszeństwo ekologiczne nie postuluje zniesienia konkretnego przepisu prawnego (choćby i zakazu wejścia do lasu), ale domaga się przemodelowania demokracji poprzez włączenie w nią natury. Walczy tym samym o zatrzymanie autorytarnych dążeń polityki, podważenie neoliberalno-kapitalistycznego modelu państwa, przemodelowanie światowej gospodarki, wymianę zbiorowych tożsamości, a także o wytworzenie innego pojęcia wspólnotowości. Domaga się uwzględnienia lasów, wód i zwierząt jako pozaludzkich uczestników polityki, realnego uwzględniania ich w prawodawstwie, wpuszczenia do parlamentu reprezentantów przemawiających w ich imieniu.
W tym sensie – w interesie pozaludzkiego podmiotu, jakim jest las – wstęp do niego faktycznie należałoby teraz ograniczyć, ale nie ze względu na stan pandemii, lecz stan suszy i spowodowane przez to zagrożenie pożarowe.
Obok radości z możliwości wejścia do lasu powinniśmy zatem oburzać się, że władze państwowe nam na to „pozwalają”. Nie ze względu na zagrożenie pożarowe (choć w trakcie dzisiejszych i przyszłych spacerów warto o suszy pamiętać), ale ponieważ utrzymuje się w ten sposób dotychczasowy model decydowania o wzajemnych powiązaniach społeczeństwa (lepiej: narodu) i lasu (szerzej: natury). Dlatego właśnie niepokojące jest określenie otwarcia lasów mianem „nowej normalności” (pomijając w tym momencie fakt, że „normalność” to kolejny nieistniejący i sztucznie wytwarzany byt, na omówienie czego nie ma miejsca w tym tekście). Gdzieś na marginesach swojego znaczenia zdaje się ono obiecywać, że „normalność” gwarantowana będzie poprzez zakonserwowanie dotychczasowych mechanizmów – w ramach których to władze państwa decydują o stopniu naszych powiązań z naturą oraz o nakładanych na nią znaczeniach. Dopóki tak będzie, raczej nie mamy nadziei na realną walkę ze smogiem (który wciąż można sprowadzić z powrotem do „problemu teoretycznego”), z suszą i pustynnieniem kraju („taki mamy…” zmieniający się „…klimat”), konwersję szkodliwej polityki energetycznej (utrzymywania gospodarki węglowej, „naszego czarnego złota”), wypracowanie potrzebnych regulacji dotyczących praw zwierząt (zamiast poszerzania praw tych, którzy zwierzęta zabijają i chcą wciągać w tę praktykę dzieci), faktyczne uwzględnianie w działaniach politycznych i ustawodawczych katastrofy klimatycznej…
W „nowej normalności” las wciąż nie stanowi zbioru drzew, krzewów, porostów, grzybów, nadal nie jest sojusznikiem klimatycznym, pozaludzkim uczestnikiem demokracji, ale pozostaje składem tanich zasobów, zbiorem narodowych dyskursów, rezerwuarem tradycji i przestrzenią ich celebracji, symbolem martyrologicznej historii, a przede wszystkim – areną pozorowania i testowania rządowej sprawczości.