Tegoroczna katastrofa, jaką był piąty sezon „Czarnego lustra”, została skutecznie przyćmiona przez premierowy serial, który o wiele bardziej interesująco i nowatorsko opowiada nie tylko o naszych lękach, ale też o przyszłości. Tej najbliższej, tej już niemal współczesnej.
„Years and Years” nie jest – w przeciwieństwie do hitu Charliego Brookera – antologią. Całość zbudowana jest zasadniczo na bazie dramatu rodzinnego, eksplorującego bardzo spójną wizję przyszłości, jaka czeka przede wszystkim Wielką Brytanię, ale i – w drobniejszych przebłyskach – Europę. Brexit napędza od jakiegoś czasu potężną machinę lęku na Wyspach – od obaw o zapasy żywności, faktyczną izolację, po bardziej ogólny lęk przed nieznanym. Perspektywa opuszczenia Unii Europejskiej wisząca nie tylko nad tymi, którzy popierają tę decyzję, jest ważnym tematem, ale przede wszystkim – dramatycznym doświadczeniem dla wielu twórców postrzegających to wydarzenie jako ziszczony koszmar. W serialu rzeczywiste zbliżenie do Stanów Zjednoczonych rządzonych przez Donalda Trumpa nabiera na znaczeniu nie tylko w zakresie uzależnienia gospodarczego. Vivienne Rook (rewelacyjna i przerażająca Emma Thompson), której imię twórcy zapożyczyli z „Doktora Who”, to wschodząca gwiazda kolejnych wyborów. Łączy w sobie wszystko, co najbardziej odrażające we współczesnej polityce: nacjonalizm, bezmyślność, brutalną ignorancję, głupotę i ekstatyczną retorykę. Rozwój kariery politycznej oraz zmienne opinie bohaterów na jej temat to ważny, stały punkt tego serialu. Podobieństwo Vivienne do współcześnie rządzących wieloma krajami sprawia wrażenie wręcz publicystycznej łatwizny. Żadna z jej cech nie odbiega od aktualnego wzorca, w zasadzie można powiedzieć, że trumpowski rys zdominował całą postać, nie pozostawiając pola dla faktycznej dystopii, a więc wizji tego, co będzie, a nie tego, co jest. Odnieść można jednak wrażenie, że to jedno z zamierzeń twórców – pokazanie przyszłości tak bardzo przewidywalnej w swoim banalnym okropieństwie, tak bardzo oczywistej i wreszcie tak bardzo nieuniknionej, że faktycznie mówić można o ziszczającej się już dystopii. „Years and Years” miałoby być kolejnym rozdziałem, nie zaś odkryciem kart przyszłości.
Akcja rozpoczyna się w 2019 roku od niespełnionej wizji wojny atomowej. To, co następuje później, nie jest jednak obrazem świata postapokaliptycznego, ale kolejną feerią małych katastrof. Atak nuklearny dochodzi wprawdzie do skutku, jednak jego znaczenie i pochwytność porównać można raczej z daleko idącymi i niewidocznymi natychmiast skutkami Czarnobyla aniżeli z tragedią Hiroszimy. Wybranie takiego zdarzenia jako inicjującego przełom w serialu jest bardzo znaczące – nie tylko ze względu na symboliczny wymiar katastrofy nuklearnej, ale przede wszystkim spełniony lęk tężejący przez dekady w okresie zimnej wojny i budzący niepokój także dziś. Ostateczne zdarzenie, którego obawia się świat od tak dawna, sprowadzone jest do osobliwego doświadczenia. Ni to ekscytacji wywołanej fake newsami, ni to moralnego wstrząsu skłaniającego do dokonania zmiany w swoim życiu czy katastrofy, jaka dotyka świat, do którego nie sięga bezpośrednio europejska narracja. A jednak to skutki tego wybuchu zaprowadzą nas do końca serialu i nie pozwolą na określenie jego znaczenia wyłącznie na poziomie symbolicznym.
Mieszkająca w Manchesterze rodzina składa się z kilku pokoleń, co ciekawe jednak – z wyłączeniem tego, które zwyczajowo oznaczono by jako centrum zainteresowania. Mamy więc seniorkę rodu – babcię Muriel oraz czworo jej wnuków wraz z rodzinami. Bardzo istotnym aspektem kreacji bohaterów jest ich niejednoznaczność – mimo mniejszościowych narracji, które dzięki nim poznajemy (bohaterka niepełnosprawna, rodzina mieszana rasowo, homoseksualiści czy starsza kobieta), całość wpisuje się w schemat przewidywalnej rodzinnej opowieści. Rodzina Lyonsów ma być przeciętna i dość oczywista pod względem wartości. Fakt, że nie mamy do czynienia z opowieścią o białej, heteroseksualnej klasie średniej, nie oznacza szczególnie transgresyjnej narracji. Niemal wszystkie nienormatywności są tu znormalizowane, jedynym odstępstwem pozostaje Bethany – córka Stephena i Celeste, prawnuczka Muriel. Pasją dziewczyny jest transhumanizm – oznaczający w tym przypadku nie tyle akademickie rozważania, ile śmiałe ingerowanie we własną świadomość i cielesność. Bethany początkowo wydaje się najmniej inspirującą postacią – zasłonięta awatarem nastolatka nie skłania do głębszej refleksji niż spostrzeżenie, że bez względu na przemiany technologiczne okres dojrzewania to piekło komunikacyjne. Ostatecznie jednak bohaterka grana przez Lydię West pozwala serialowi na wzbicie się na wyższy poziom dystopijnej refleksji. Zarówno na poziomie transhumanizmu, jak i pozbawionego przedrostka „trans-” dylematu sprawiedliwego społeczeństwa.
Ważnym wątkiem serialu jest kolejny kryzys finansowy, który pozbawia Stephena i Celeste oszczędności całego życia i zmusza rodzinę do zamieszkania w domu babci. Sprytne triki scenariuszowe, którymi usiany jest serial, pozwalają na zagęszczenie i skomplikowanie tej dystopijnej wizji na kilku poziomach. Jednym z najważniejszych są niezmiennie relacje międzyludzkie – zarówno rodzinne, jak i romantyczne czy przyjacielskie. To dość istotny element, który w wielu odcinkach wspomnianego „Czarnego lustra” był bardzo słabym punktem. Rodzina z Manchesteru nie jest zbiorem kukiełek reprezentujących bolączki nowoczesnego świata, ale imponująco rozwiniętych i pogłębionych bohaterów. Imponujących nie wedle standardów serialu dramatycznego, ale thrillerów politycznych, dystopii czy też alternatywnych historii. Uważam tę cechę serialu za jedną z ważniejszych. Pogłębienie psychologiczne pozwala nie tylko na zbliżenie do bohaterów, lecz także na prześledzenie, w jaki sposób rzeczywistość (z bliskiej przyszłości) odciska się na ich emocjach, relacjach czy marzeniach. Związek Daniela z ukraińskim uchodźcą – Viktorem – nie ma w sobie nic z miłosnej powiastki pozytywistycznej. Przemoc, która zatacza coraz szersze kręgi, przemiany klimatyczne i pogłębiające się nierówności społeczne mają w serialu takie znaczenie, jakie dziś możemy obserwować na własnej skórze. W jednej ze scen pada kwestia, że bohaterowie tęsknią za czasami, w których newsy były nudne i nikogo szczególnie nie interesowały. Nie zdaje się tego poglądu podzielać tylko Edith – charyzmatyczna aktywistka, której działalność stoi w wyraźnym kontraście wobec kanapowych krytyków nowoczesności z Manchesteru.
Refleksja, która towarzyszy dziś wielu z nas, jest dla twórców podstawą do stworzenia głęboko emocjonalnego i etycznie przejmującego widowiska telewizyjnego. Nasze nie tyle najgłębsze, co najbardziej popularne lęki, nie dotyczą wszystkich. Uważam za cenne wyraźne zakreślenie politycznej perspektywy, jaką przyjmuje serial. Nie stoi to na przeszkodzie, aby część bohaterów „zarazić” populizmem, ostatecznie jednak świat przedstawiony nie jest pars pro toto całego społeczeństwa – ani dzisiejszego, ani przyszłego. To nie lęki faszystów, to nie lęki trumpopodobnych polityków, nie negacjonistów zmian klimatycznych, nie najbogatszego jednego procenta. To przede wszystkim lęki liberalnej obyczajowo socjaldemokracji. Nie wyczerpuje to wprawdzie opisu złożoności i różnorodności bohaterów, pozwala jednak na dostrzeżenie, że być może uniwersalne dystopie dokończyły swojego żywota.
„Oni” tworzą co najwyżej swoistą społeczną fatamorganę i stają się uosobieniem zarazem nowoczesnego bezdusznego systemu i skrajnie ludzkiego, grającego wyłącznie na chwilowych emocjach, spektaklu przemocy. Wybuchowa mieszanka, którą w serialu reprezentuje nie tylko Rook, ale także bezimienne postaci, jest nie tyle złem tego świata, ile jego wyrazem. „Years and Years”, poruszając sporo problemów, które trapią współczesną Europę, nie gubi jednak z horyzontu bardziej uniwersalnej refleksji. Pod tym względem serial zdaje się także o wiele bardziej niejednoznaczny emocjonalnie niż „Czarne lustro” – manieryczne w swoim konserwatywnym lęku przed przyszłością, a nawet „Utopia”. Wiele rzeczy i zjawisk, które przynosi przyszłość (szczególnie w późniejszych odcinkach), to wyczekiwane przez dekady zmiany. Jedną z nich jest rozwój medycyny, który pozwala Mauriel odzyskać pełnię wzroku czy też zakończenie stawiające pytanie o to, kiedy następuje kres życia. Niewątpliwie najbardziej rozbudowany pod tym względem wątek przynosi postać Bethany – wprowadzając zarazem bardzo ludzki, błądzący wymiar technologicznej przemiany. Nie brak tych kwestii również w innych, indywidualnych opowieściach. Serial nie decyduje się jednak wyprać narracji z całkiem tradycyjnych dramatów – zawiedzionej miłości, donkiszoterii czy wyzwań ojcostwa/macierzyństwa. Ciekawym zabiegiem, który pozwala ominąć domowe dłużyzny i opowiadanie połowy akcji, jest wykorzystanie komunikatora wśród członków rodziny. Pozwala to twórcom z jednej strony na podtrzymanie wrażenia, że całość serialu dotyczy najtrwalszej jednostki społecznej, z drugiej zaś na skomplikowanie podstawowych, jak mogłoby się wydawać, relacji pomiędzy bohaterami.
Zarówno estetyka serialu konsekwentnie łącząca współczesne wnętrza i pejzaże z futurystyczną technologią (szczególnie tą przekraczającą granicę ciała), jak i doskonale dobrana ścieżka dźwiękowa (bardzo oryginalnie tonująca całą narrację) sprawiają wrażenie spójności artystycznej. Wbrew pierwszym skojarzeniom serial nie zbliża się do filmu Bootsa Rileya „Sorry to Bother You”. W przypadku zeszłorocznej premiery science fiction połączono z mroczną satyrą przede wszystkim kapitalizm i rasizm. W przypadku brytyjskiego serialu polityka zadaje się grać pierwsze skrzypce wśród współczesnych niepokojów. Jawny, radykalny sprzeciw z filmu Rileya ostatecznie miał zasadniczą wadę – nie odsłonił nic nowego, nie zaznaczył żadnej nowej perspektywy czy rejestru krytyki kapitalizmu. Szybko zużywająca się poetyka absurdu i ekspozycji głównego konceptu uniemożliwiła twórcom postawienie pytania o, parafrazując Baumana, „ponowoczesne źródło cierpień”. Co gorsza jednak, uniemożliwiła stworzenie wciągającego, stymulującego dla wyobraźni dzieła.
Bolączki „Years and Years” są nieco inne. To z pewnością jeden z najważniejszych seriali tego roku – nie dlatego, że porusza ważne tematy, ale dlatego, że buduje świetny, przenikliwy dramat o ambicjach społeczno-politycznych. Trudno nie odnieść wrażenia, że po raz kolejny otrzymujemy wizję przyszłości, która – jak za dawnych czasów podwójnego kodowania czy mowy ezopowej – próbuje powiedzieć coś o naszej teraźniejszości. To pewnie jedna z większych słabości serialu, tak dalece wierzącego w konsekwentny i przewidywalny na bazie teraźniejszości rozwój dziejów, że wiążącego ręce wyobraźni, której zresztą nam chyba coraz bardziej brak. Nasze utopie i dystopie – zarówno te popkulturowe, jak i filozoficzne spekulacje – grzęzną w partykularyzmach, komentarzach do bieżących wydarzeń, lękach przed tym, co jest, a co rozwinie się w przyszłości. Zanik wyobraźni i śmiałych wizji ma swoje głębokie przyczyny – krytyka kapitalizmu i opór wobec nowych autorytaryzmów to wielkie tematy zaangażowanej kultury. A jednak brak wyobraźni wydaje się częścią problemu. To zrozumiałe i nade wszystko symptomatyczne, ale fatalnie wróży na przyszłość.
„Years and Years”(„Rok za rokiem”)
twórca: Russell T. Davieas
BBC One, HBO