W ciągu ostatnich dwóch lat polską kinematografię zdominowali debiutanci, co potwierdzały edycje festiwalu filmowego w Gdyni, z których z najważniejszymi laurami wyjeżdżali kolejno Jan P. Matuszyński za „Ostatnią rodzinę” i Piotr Domalewski za „Cichą noc”. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że wszystko, co najlepsze w polskiej kinematografii, pochodzi od debiutantów. Tym większe zaskoczenie wywołała lista filmów konkursowych tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, na której znalazły się tylko dwa filmy podpisane przez reżyserów bez doświadczenia w pełnym metrażu. Czyżby fala debiutów w polskim kinie opadała?
Mistrzowie kontratakują
Nie ryzykowałbym takiego stwierdzenia. Zmiana proporcji najprawdopodobniej wzięła się z większej aktywności twórców średniego i starszego pokolenia, którzy musieli poczuć oddech depczących im po piętach młodych. Bo o kolejnych debiutantów jestem spokojny. Dla całej naszej kinematografii ta edycja festiwalu będzie pewnego rodzaju egzaminem dojrzałości. Przecież nie tylko na nowych talentach można polegać.
W stawce znalazło się grono mistrzów o nieco nadszarpniętej ostatnio reputacji: Marek Koterski, Krzysztof Zanussi, Filip Bajon i Janusz Kondratiuk. Jakiekolwiek emocje od dłuższego czasu wzbudzają filmy tylko tego pierwszego z tej grupy. Ale wiele wskazuje na to, że tegoroczna Gdynia może się okazać kolejnym momentem zwrotnym w długiej karierze pozostałej trójki. Koterski konsekwentnie stoi na uboczu mainstreamu i tworzy własne, bardzo autorskie kino, kręcąc filmy dopiero wtedy, gdy faktycznie ma coś do powiedzenia. Jego „7 uczuć” to kolejna odsłona sagi o Adasiu Miauczyńskim, który próbując poradzić sobie z dorosłym życiem, powraca do czasów dzieciństwa. Zanussi natomiast ponownie opowiada o chrześcijańskich wartościach, ale tym razem w historycznym kostiumie, co daje nadzieję, że jego „Eter” nie będzie powtórką z „Obcego ciała”, w którym najbardziej szwankowały właśnie współczesne realia. Tym razem opowiada o bohaterze niemal faustowskim, który na początku XX wieku prowadzi badania nad eterem, a przy okazji pojedynkuje się z Bogiem. Bajon również sięgnął po kostium, umieszczając akcję swojego filmu na początku XX wieku, jednak na tle politycznych konfliktów tamtych czasów rozpisał historię miłosną Polaka i Kaszubki. Jedynie Kondratiuk nie cofa się w czasie, lecz opowiada autobiograficzną historię o ostatnich dniach życia swojego brata, Andrzeja. To bardzo poruszający film, niezwykle osobisty, gorzki, ale jednocześnie lekki, autoironiczny i zwyczajnie zabawny, o śmierci i odchodzeniu – w podobnym tonie jak niedawne „Moje córki krowy” Kingi Dębskiej.
Autorzy
Najsilniejszą reprezentację jednak w tym roku ma zdecydowanie średnie pokolenie. Każdy z tych twórców ma już wypracowane nazwisko, kilka filmów na koncie i nikomu niczego nie musi udowadniać. Jednocześnie znajduje się w najlepszym wieku dla filmowców – wciąż może eksperymentować, odkrywać nowe kinematograficzne drogi, ale również doskonalić swój autorski charakter. W gronie eksperymentatorów z pewnością znajduje się Małgorzata Szumowska, która zaskakuje każdym kolejnym filmem. Jej „Twarz” wprawdzie bardziej spodobała się za granicą niż w naszym kraju, głównie przez nadmierne uproszczenia i brak zrozumienia polskiej prowincji. Trudno jednak nie docenić oryginalnego sposobu opowiadania, szczególnie kreatywnie wykorzystanej warstwy wizualnej. W gronie twórców, którzy przyjeżdżają do Gdyni z filmami nagrodzonymi na najważniejszych światowych festiwalach, jest też oczywiście Paweł Pawlikowski, którego „Zimna wojna” jest wymieniana nie tylko jako jeden z faworytów do sięgnięcia po Złote Lwy, ale również Oscary. Z filmów, które już miały dystrybucję kinową, należy wymienić jeszcze „Pewnego razu w listopadzie”. Obraz Andrzeja Jakimowskiego jednak nie spotkało się z tak dobrym przyjęciem jak wymienione wcześniej tytuły.
Niewiele wiadomo natomiast o filmach: „Kler” Wojciecha Smarzowskiego, „Ułaskawienie” Jana Jakuba Kolskiego, „Autsajder” Adama Sikory i „Zabawa, zabawa” Kingi Dębskiej. Pierwszy zdążył zrobić medialny szum jeszcze przed oficjalną premierą – głównie za sprawą kontrowersyjnego tematu oraz dosadnego zwiastuna. Smarzowski nie jest jednak twórcą, który łatwo wpada w stereotypy i zatrzymuje się na poziomie prostej kontrowersji. Dlatego jest więcej niż pewne, że filmowe spojrzenie na polskich księży będzie sprawiedliwe i pozbawione uprzedzeń. Sprawiedliwie i bez uprzedzeń na swoich bohaterów z pewnością spojrzy również Dębska. Po świetnych „Moich córkach krowach” i mniej udanym „Planie B” reżyserka ponownie sięgnęła po niełatwy temat – alkoholizm, o którym opowiedziała z perspektywy kilku kobiet w różnym wieku. Ciekawe, czy autorce znowu udało się pogodzić tragedię z komedią? Tej pierwszej będzie z pewnością znacznie więcej u Kolskiego. Autor „Historii kina w Popielawach” na dobre porzucił Jańcioland, tym razem na rzecz autentycznej historii swoich dziadków, którzy po wojnie walczyli o pamięć i godność po stracie syna. Do przeszłości naszego kraju sięga również Sikora, jednak po tę nieco bliższą – czas stanu wojennego. Młodego, tytułowego autsajdera nie interesuje polityka, jednak polityka, jak się okazuje, interesuje się nim, co skończy się kafkowską konfrontacją z organami ścigania.
Po raz drugi i pierwszy
Do Gdyni po raz drugi przyjeżdżają w tym roku Agnieszka Smoczyńska z „Fugą”, Adrian Panek z „Wilkołakiem” i Bartosz Konopka z „Krwią Boga”. Szczerze mówiąc, to właśnie te tytuły wzbudzają moją największą ciekawość. Pokazywana między innymi w Cannes „Fuga” zebrała tam świetne recenzje, a ostatnio znalazła się wśród filmów walczących o nominację do Europejskich Nagród Filmowych. Panek swoim debiutem – „Daas” – przedstawił się jako jeden z najoryginalniejszych rodzimych twórców, korzystający z historycznego kostiumu inaczej niż zwykło się to robić w naszym kinie. Dlatego jego „Wilkołak” jest wyczekiwany w sposób szczególny. Opowiada o grupie dzieci wyzwolonych z obozu Gross-Rosen, które zamieszkują prowizoryczny sierociniec w lesie. Gdy wydaje się, że największy koszmar mają już za sobą, ich domostwo okrążają zdziczałe i wygłodniałe wilczury. „Krew Boga” Konopki również jest przykładem kina historycznego, lecz cofa się aż do czasów chrystianizacji. Bardzo rzadko polscy twórcy decydują się na odwołanie do rodzimej historii aż o tysiąc lat – z tym większą niecierpliwością należy wyczekiwać premiery tego tytułu.
Na koniec prezentacji filmów z Konkursu Głównego koniecznie trzeba wspomnieć o dwóch rodzynkach – debiutantach, na których zawsze liczy się w sposób szczególny. Autor „Juliusza”, Aleksander Pietrzak, nie jest postacią anonimową. Wcześniej zdążył się podpisać świetnie przyjęte filmy krótkie: „Mocna kawa wcale nie jest taka zła” i „Ja i mój tata”, w których umiejętnie połączył subtelny humor z ważnymi, codziennymi problemami. Najnowsze jego dzieło to wynik kooperatywy z polskimi stand-uperami: Abelardem Gizą i Kacprem Rucińskim, którzy odpowiadają za scenariusz. Miejmy nadzieję, że „Juliusz” dołączy do „Ataku paniki” i udowodni, że polska komedia nie zginęła. Z kolei Piotr Subbotko, który w Gdyni pokaże „Dziurę w głowie”, znany jest jako autor nieźle przyjętego, utrzymanego w manierze realizmu społecznego, krótkiego „Glasgow”. Jest także scenarzystą tak przeciętnych produkcji, jak „Last minute” czy „Stacja Warszawa”. Miejmy nadzieję, że jego pełnometrażowy debiut okaże się dla niego prawdziwym przełomem.
O ile w Konkursie Głównym odczuwalny jest brak debiutantów, o tyle schronieniem dla nich okazała się sekcja Inne spojrzenie, która w końcu doczekała się nieco szerszej selekcji. Sens jej istnienia nadal jednak stoi pod znakiem zapytania. Trudno bowiem dopatrzeć się w prezentowanych w Innym spojrzeniu filmach jakiegoś wspólnego mianownika, decydującego o ich rzekomej „inności”. Sekcja ta w kuluarach traktowana jest zwyczajnie jako filmowa druga liga, co niejednokrotnie jest dla wielu filmów krzywdzące. W zeszłym roku tak było z „Photonem” Normana Leto i „Dzikimi różami” Anny Jadowskiej, a w tym na przykład z „Monumentem” Jagody Szelc czy „Jeszcze dzień życia” Damiana Nenowa i Raula de la Fuente, które być może nie są dziełami w pełni spełnionymi, ale z pewnością zasługują na rywalizację z najlepszymi. Wydaje się, że spokojnie w pierwszej lidze swoich sił mogłyby spróbować również pokazywana w Karlowych Warach i w Rotterdamie „Nina” Olgi Chajdas czy zbierające świetne opinie surrealistyczno-poetyckie „Okna, okna” Wojciecha Solarza. Tę sekcję uzupełniają jeszcze nieudana adaptacja pamiętnika żony korespondenta wojennego Wojciecha Jagielskiego, „53 wojny” Ewy Bukowskiej, film dla najmłodszych „Dzień czekolady” Jacka Piotra Bławuta, eksperyment z pogranicza dokumentu i fabuły „Moja polska dziewczyna” Ewy Banaszkiewicz i Mateusza Dymka oraz opowieść o młodym buntowniku „Nie opuszczaj mnie” Grzegorza Lewandowskiego.
***
Tegoroczna edycja gdyńskiego festiwalu prowokuje wiele pytań: co się stało z falą debiutów? czy rodzimi mistrzowie po latach nieudanych projektów w końcu potwierdzą swoją klasę? czy artystyczna przepaść między Konkursem Głównym a Innym spojrzeniem pogłębi się? czy ktokolwiek będzie w stanie na serio stanąć do walki o Złote Lwy z „Zimną wojną”? I chyba najważniejsze: czy dojrzali twórcy zdadzą swój być może najważniejszy egzamin i udowodnią, że młodzi wcale ich jeszcze nie wyprzedzili?
43. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych
Gdynia
17–22.09.2018