Archiwum
21.09.2016

Zielińska i szał

Maciej Duda
Literatura

Definicją zdrowia jest brak choroby – tej prostej prawdy można się dowiedzieć już na pierwszych zajęciach studiów medycznych, psychologicznych czy w szkole terapeutycznej. Ta nieuchwytność, niemożliwość opisu ludzkiej kondycji fizycznej czy psychicznej nie powinna dziwić. Wszyscy znamy fraszkę, wedle której zdrowie doceniamy po jego stracie. Wcześniej jest niewidoczne. Z tego prostego powodu definiujemy je przez nieobecność dolegliwości. Ów fakt uznać można za podstawę, fundament albo źródło – zależnie od naszej sympatii dla twórczych metafor – „Bury i szału”, narracji Aleksandry Zielińskiej.

Wskazana podstawa nie zawęża jednak powieści Zielińskiej do medykalizującego opisu historii tytułowej bohaterki. Odwrotnie, dzięki swojej protagonistce autorka w literacki sposób obrazuje to, co w „Historii szaleństwa” kodyfikował Michel Foucault – wytwarzanie, mierzenie i chęć kategoryzowania oraz opanowania szaleństwa. Czy to jedyna wykładnia opisywanej powieści? Nie. Można też uznać, że historią Bury Zielińska kontynuuje wątek romantycznie pojmowanego szału, historię wiejskiej dziewczyny, która czuje mocniej, więcej, wyraźniej albo po prostu nie tak, jak wszyscy ci, którzy na różne sposoby będą próbowali znormalizować lub sklasyfikować jej przypadek.

Jest coś takiego w narracji Zielińskiej, że po napisaniu akapitu, w którym dokonałem prób wykładni, mam ochotę te próby podważyć i napisać, że zaraz obok tych klasyfikacji znajdują się zupełnie inne, konkurencyjne; że wystarczy zmienić punkt widzenia, przyłożyć inne narzędzia obserwacji/lektury, inną metodologię i przeczytamy inną książkę. Tak bywa z tekstami, których autorzy nie udzielają odpowiedzi. Zamiast tego zostawiają czytelnikom spore pole dla domysłów. Dla jednych Bura będzie więc zwykłą wiejską wariatką. Dzieckiem karą, wstydliwym wyrzutem, który powinno się trzymać w domu. Dzieckiem, które na złość rodzicom i rodzinie odkleiło się od rzeczywistości, toteż dla równowagi i spokoju należy przywołać je do porządku, ewentualnie zamknąć w ośrodku albo życzyć śmierci – wszystko dla dobra rodziny. Dla innych mogłaby być niezrozumianą siłą, która przychodzi z wiatrem i słyszy to, co nieuchwytne dla reszty, ekranem, na którym odbijają się delegowane przez innych złość i rozpacz. Obie klasyfikacje udaremni prosty zabieg formalny. Zielińska prowadzi narrację z perspektywy samej bohaterki. To jej myśli poznajemy. To jej świat oglądamy. Pierwszoosobowa narracja dyskwalifikuje próby jednoznacznego zamknięcia jej charakterystyki. W jej głowie przewijają się racjonalne i irracjonalne obrazy, dźwięki, opinie. Niektóre tropy mogłyby sugerować autyzm. Jakakolwiek próba uchwycenia stanów Bury zostanie jednak udaremniona. Kolejne terapie i sposoby leczenia zawiodą. Nieważne, czy będzie to zamknięty oddział i karmienie lekami, czy próba indywidualnej terapii, która skończy się nieetycznym zachowaniem terapeuty. Po postawieniu kropki znowu mam ochotę odwrócić wszystko to, co napisałem w poprzednim zdaniu. Dlaczego? Przecież to tylko opowieść Bury. Jej odczucia, subiektywny świat, który nie przystaje do oczekiwań innych. Zielińska konsekwentnie nie wprowadza do swojej powieści wszechwiedzącego narratora. Nie obiektywizuje. Pustka po nim jest kolejnym ważnym tropem książki. Skąd czytelnik ma wiedzieć, jak było naprawdę? Co jest prawdą, a co tylko opinią Bury, lekarzy, terapeutów? Razem z Burą funkcjonujemy w świecie, w którym nie mamy narzędzi, by zweryfikować stawiane tezy. Mamy nieprzystające do siebie perspektywy. Jak w przypadku retrospektywnego epizodu fundującego tytułowy szał. Dla każdego z bohaterów to inna opowieść. Inna w przebiegu, inna w motywacji, inna w skutkach i przeżyciu. Nie ma w niej wspólnoty. Zielińskiej udało się zobrazować coś, o czym mówią współcześni terapeuci: problem zmiany kwalifikacji przeżyć; problem traumatyzowania doświadczeń, które wiele lat temu nie musiały być przeżyte jako traumatyczne. Przeskok, jakiego w odbiorze i wizji świata dokonała humanistyka. Napięcie, które powstaje w chwili, gdy zdajemy sobie sprawę z faktu, że dziś przemocowe zachowania wykraczają poza normę obyczaju, wychowania czy rozwoju. Dziś stają się źródłem traumy. Niegdyś miały porządkować strukturę i życie. Jak widać, nie dla wszystkich.

Rodzinna i społeczna struktura albo problemy z jej wyznaczeniem i zachowaniem dodatkowo skontrastowane zostają z formą, w jakiej opisuje je Zielińska. Odnotować należy, że kolejne rozdziały poprzedzone i przeplecione są interludiami nawiązującymi do epizodu, w którym Bura otrzymuje interpretację swojego przydomka. Całość kończy się kodą zgrabnie zamykającą wszystko w klamrze kompozycyjnej, a w poszczególne partie tekstu autorka wplotła muzyczne i literackie cytaty oraz nawiązania. Najważniejsze jest jednak to, że „Bura i szał” napisana została z rytmiczną precyzją, dynamicznie. Kolejne zdania oddają stany napięć, w których znajduje się Bura. Czasem są pospieszne, krótkie, prawie urwane. W takich momentach Zielińska ufa czytelnikowi. Zostawia niedopowiedzenia, które ten wypełnić musi samodzielnie. Nie nadużywa opisu. Pokazuje fragment obrazu. Tyle, ile widzi bohaterka. W ten sposób wciąż oddala to, co czytelnikowi wydaje się najważniejsze – moment wyjaśnienia, opisu tego, co musiało się stać, by Bura w swojej głowie usłyszała sowę i rzekę. Dzięki tej retardacji ponownie, tym razem formalnie, Zielińska naświetli główny problem jej tekstu, bo przecież mogło nie wydarzyć się nic. Mogło nie być przyczyny. Może to wszyscy pozostali bohaterowie tej powieści są problematyczni, nie Bura?

„Burę i szał” można więc odczytać jako historię o budowie struktury/układu, chęci przynależności i ceny, jaką za członkostwo w społeczeństwie ponieść muszą jej poszczególni bohaterowie i bohaterki. Jest tu bohater, który z wiejskiego chłopaka przeistoczył się w mieszczańskiego lekarza. Ceną jego awansu są wstyd, odcięcie się od własnego pochodzenia i upadek rodzinnego gospodarstwa. Głowę Bury i karty powieści zamieszkuje także kobieta pogrążona w rozpaczy po śmierci kochanka, po którym zostało jej pogrobowe dziecko. Ta egzystować będzie między rzeką, która porwała jej ukochanego, a nową rodziną. Nie znajdując ukojenia, nie będzie potrafiła zbliżyć się do córek. Nie odnajdzie się w strukturze rodziny, która wydaje się być zamiast. Zamiast żyć, będzie uciekać. Jest jej córka, która nigdy nie zdobędzie uznania. Bez względu na to, jak wzorcowo wpisze się w strukturę rodziny, jak dokładnie wyrecytuje normy społeczności, do której przynależy, odpowie na powszechne wymagania wobec młodych kobiet. Małżeństwo, wybudowany dom, dziecko, porządek, zaradność i gospodarność – poprawne rozwiązanie wszystkich tych równań nie zagwarantuje jej pochlebnej oceny matki i nie przyniesie ukojenia. Wydaje się, że z tego układu wydobywa się tylko Bura, którą uznać można za jedyny łącznik między obcymi sobie członkami rodziny. Rodzina wybierze jednak wariant odrzucenia, nie popełni błędu sąsiadów, którzy wbrew regułom nie wstydzili się za swoje naznaczone niepełnosprawnością dziecko i ponieśli zasłużoną karę. Z ulgą oddeleguje ją do miasta, a później do zamkniętego ośrodka lub do czekającego na nią rodzinnego grobu.

Szał, szaleństwo, inność Bury rozgrywają się miedzy dwoma metaforami – nieokiełznanej rzeki, jej szumu oraz głosu sowy. Oba obrazy i głosy sugestywnie wypełniają jej głowę. Kierują jej działaniami. Nieopanowany żywioł i symbol mądrości. To kolejne połączenie sprzeczności. Tak jak rzeka łączy miasto i wieś, tak Bura mogłaby spajać pozostałych bohaterów opisywanej historii. Nie na zasadzie brudu, który konstytuuje porządek. Raczej poszerzając, niż zamykając niewygodny układ; pokazując jego sztuczne, właściwie niczym niemotywowane granice.

Powieść Zielińskiej jest także próbą demitologizacji przestrzeni, w których porusza się Bura – wspomnianej wsi i miasta. Wieś nie jest arkadią, krainą szczęśliwego dzieciństwa, miejscem, którego ramy i zwyczaje wyznacza powtarzalne koło pór roku. Z tego obrazu Zielińska pozostawia tylko bliskość natury, a być może po prostu większy prymitywizm codziennego życia. Prostactwo spowodowane brakiem bodźców, perspektyw, możliwości, które ofiarować może miasto. Pęknięciu ulega także obraz mitycznego Krakowa. W perspektywie Bury miasto pozbawione zostaje historii, magii, odarte z atmosfery towarzyszącej kulturze i sztuce. Ma po prostu lepsze i gorsze dzielnice. Żyją w nich ci, którym udało się zamknąć w gettach, lub ci, którzy przez szarą rzeczywistość przedzierają się przy pomocy maczety. Przestrzenie, w których porusza się Bura, są jak plamy z testu Rorschacha. Można je opisywać, dedukować na podstawie ich interpretacji, wiemy jednak, że używanie owego testu jest już tylko zabawą, nie może być podstawą miarodajnej, indywidualnej diagnozy. Toteż i wieś, i miasto są tylko dekoracją dla tego samego układu sił rodzinnych. Najlepiej odda to metafora domu. Bura ma trzy domy. Wiejski, w którym się wychowała, miejski, w którym na czas studiów przygarnie ją pochodzący ze wsi lekarz, oraz ośrodek, w którym zostaje zamknięta. Trzy domy, trzy podobne przestrzenie.

Omówienie „Bury i szału” zacząłem od definicji zdrowia budowanej przez zaprzeczenie, przez brak. Nieprzypadkowo, kolejne bowiem akapity tego tekstu pokazują nieuchwytność jaką proponuje nam Zielińska. Przestrzeń, bohaterowie, ich emocje i chęci – wszystko to składa się na niejednoznaczną strukturę, której jedynym zwornikiem są język i forma powieści. To tutaj, jakby w kontraście, autorka oddała to, czego nie mogła nazwać, spisując historię Bury. To tutaj panują porządek, logika, struktura. Każdy rozdział stawia pytanie o to, do czego mamy dostęp zarówno w kontekście społecznym, jak i psychologicznym. Dostęp niemierzony wiedzą, bo od znalezienia źródła naszych wewnętrznych przeżyć ważniejsze wydaje się nawiązanie z nimi kontaktu. Ten rodzaj wglądu blokują kolejne hierarchie i układy, które próbują cytować drugoplanowi bohaterowie i bohaterki „Bury i szału”. I może to jest prawda, której warto się przyjrzeć? Może wszystko dookoła to bezmyślne odtwarzanie niewygodnego układu, a tylko w szaleństwie Bury jest metoda? Zielińska nie udzieli jednak żadnej odpowiedzi. Może zatem jej książka, tak jak Bura, przynosi wiatr i burzy wszelkie układy, wprowadza chaos, byśmy mogli na nowo przyjrzeć się naszej rzeczywistości? Jeśli ta kulturoznawcza perspektywa jest prawdziwa, to po chaosie znowu wróci norma. Nie będzie zmiany. Ale to już nie jest sprawa ani Bury, ani Zielińskiej. W tym miejscu postawię kropkę, a „Burę i szał” umieszczę na półce obok świetnego „Dygotu” Jakuba Małeckiego. Obie książki mają wiele wspólnych zalet.

Aleksandra Zielińska, „Bura i szał”
W.A.B.
Warszawa 2016

alt