Archiwum
11.03.2011

Zamykanie granic

Anna Rogulska
Teatr

Publiczność „Portierni” – spektaklu, który przeprowadza widza przez swoistą ceremonię segregacji – selekcję przechodzi bez problemu.

Nie ulega wątpliwości, że jesteśmy właściwymi ludźmi, we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Widać też od razu, że „Portiernia” jest spektaklem o nas samych. O tych, którzy, poddani starannej selekcji, znaleźli się w „Nowym wspaniałym świecie”. Teatr Ósmego Dnia już na samym początku w sposób bezpośredni czyni nas bohaterami tej sztuki. Aktorzy nie odgrywają scenariuszowych ról, lecz pokazują nam, jacy jesteśmy naprawdę, lub raczej, jakie pozory staramy się sprawiać.

Selekcjoner klubu nie przepuszcza nieszczęśliwych, chorych, doświadczonych przez życie. Nie ma tu miejsca dla kalekich, słabych, z wadą wymowy i nie znajdziemy nikogo, kto swoją smutną miną zepsułby nam zabawę. Jesteśmy teraz klubowiczami, którzy spędzają czas wyłącznie w klubie, tylko z innymi klubowiczami i wciąż w rytmie klubowej muzyki (jednak przejmująca i niepokojąca muzyka Arnolda Dąbrowskiego od początku zdradza, że w idealistycznej wizji lepszego świata kryje się coś złowieszczego).

Po przestąpieniu progu Ziemi Obiecanej przystępujemy do opuszczenia szlabanu. Jak to możliwe, że w wolnym świecie wciąż istnieją granice? Czyżbyśmy musieli uszczelniać granice przed uchodźcami? Czy boimy się kogoś lub planujemy ucieczkę? Nie, nie, to dla naszego dobra. Ten szlaban oddziela nas od przykrych wspomnień, gorszego świata i pozwala cieszyć się tym, co dzieje się tu i teraz, w lepszej rzeczywistości. W klubie. Poza klubem nie ma prawdziwego życia. Jak się tu czujemy? W lepszym świecie jak mantrę powtarzamy zaklęcia, które mają poprawiać samopoczucie. Poddajemy się grupowej terapii, wykrzykujemy (ale czy myślimy?): „Lubię siebie”, „Z radością patrzę w lustro”, „Mam świetną pracę”, „Lubię się czasem zabawić”. Proces wypierania przeszłości wciąż trwa, już jednak widać, że pozbywając się wspomnień, zatracamy własną osobowość i człowieczeństwo. Ta galeria ludzi szczęśliwych i bez problemów wygląda upiornie – patrzymy na nich, jak na zespół robotów stworzonych do kreowania lepszego życia. Kreowania iluzji.

Wyzbywamy się bowiem nie tylko tego, co ludzkie, ale też tego, co duchowe. Do klubu nie zabieramy ze sobą dawnych, przestarzałych, niepotrzebnych wartości. Religia zostaje ośmieszona, biskup pląsający w klubowych rytmach wygląda groteskowo, choć wolimy, żeby towarzyszył nam jeszcze przy opuszczaniu szlabanu. Jego obecność nie tyle uświęca, co może odrobinę usprawiedliwia chęć izolacji – czy wynika to z siły przyzwyczajenia, czy po prostu z hipokryzji? Postać biskupa jest w tym spektaklu silnym ciosem wymierzonym w polski model „wierzącego, ale niepraktykującego” katolika. Podobnie ośmiesza się polityków, którzy zarzucają nas pozbawionymi sensu hasłami i uciekają w popłochu przed widmem terroryzmu.

W pewnym momencie aktorzy sięgają po broń. My sięgamy po broń. Pochłaniają nas klubowe automaty do gier, bawimy się beztrosko w zabijanie czy też nagle przenika gdzieś niepostrzeżenie cień wroga? Być może zmuszeni jesteśmy podjąć brutalne kroki w walce z niechcianą przeszłością, która zdaje się natrętnie powracać, atakować, przypominać o sobie w najmniej odpowiednich momentach.

Mimo opuszczonego szlabanu i klubowej selekcji, wciąż przebija się do nas echo tragicznych wydarzeń, które rozgrywają się gdzieś w odległym, okrutnym świecie. Przypomina je wycie syreny alarmowej. To te wydarzenia, które znamy głównie z ekranu telewizora: Czarnobyl, Bałkany, kostnica, rozpoznawanie szczątków. To obrazy, od których odwracamy głowę, które wypieramy ze świadomości, z powodu których przełączamy odbiornik na inny kanał, by nie zakłócać prawdziwej beztroski.

Utracie wartości towarzyszy zapominanie o historii – spektakl wpisuje się w jak najbardziej współczesną i aktualną debatę o pielęgnowaniu pamięci. Pamięci o naszych korzeniach, tragediach, ludziach, którzy odeszli. Okazuje się, że mimo segregacji i wymazywania wspomnień, usiłując dopasować się do wymagań nowoczesnego społeczeństwa, żyjemy podwójnie. To, co pozostaje poza klubem, poza szlabanem, poza pamięcią, nieustannie powraca jak zły sen. Chcemy z tym walczyć, bo czujemy się nieszczęśliwi, kiedy nasze starania o lepsze życie udaremniane są przez echa przeszłości. Miotamy się w klatce nowego świata, z której już nie uciekniemy, bo granice zamknęliśmy sami.

Ze spektaklu przynajmniej część widzów wychodzi z dotkliwym poczuciem winy. Sztuka ta  bowiem dość brutalnie i bezpośrednio stara się uświadamiać, jak bardzo jesteśmy w błędzie i jak groteskowo wygląda człowiek, który zgodnie z radami kolorowych poradników stara się za wszelką cenę być szczęśliwym. Artyści zmuszają nas, byśmy spojrzeli na siebie z dystansu i poddali rewizji nowoczesny (kapitalistyczny, materialistyczny, autorytarny?) sposób myślenia. W „Portierni” najpoważniejszym grzechem społeczeństwa po 1989 roku jest pycha, a „Ósemki” włączają syreny alarmowe, przypominające nam, kim jesteśmy naprawdę. Prawdziwe życie jest poza klubem.

„Portiernia”
Reżyseria: zespół
Poznań, Teatr Ósmego Dnia
premiera: 13.06.2003



Publiczność „Portierni” – spektaklu, który przeprowadza widza przez swoistą ceremonię segregacji – selekcję przechodzi bez problemu.