Archiwum
17.01.2020

„Harmonia Vulgaris” ukazuje ukryte wnętrze Świata. Wnętrze wiecznie działającego, bijącego zegara, do którego – bardziej dziś zapomniane niż ukryte – drzwiczki uchylił sam zegarmistrz. Jest jak klejnot: tak piękny, że aż niewiarygodny. Niemożliwe, żeby dziś Świat mógł być taki, jak w tym przedstawieniu!

Jacek Hałas przygotował premierę w Scenie Roboczej Centrum Rezydencji Teatralnej. Ten muzyczny wędrowiec, „dziadowski” pieśniarz, potańcówkowy wodzirej – jeden z tych, którzy przed trzydziestu laty zaczęli czerpać pełnymi garściami z muzyki ludowej i współtworzyli polski folk – tym razem wciela się w rolę demiurga. Reżysera. Stwórcy przedstawienia, który osobiście zaczyna stwarzanie: wydobywa z cytry pierwsze dźwięki (bo jak wiadomo, nie same słowa, także dźwięki stworzyły Świat!), po czym znika w czeluściach kulis. Choć wciąż gdzieś tam jest obecny i obserwuje zdarzenia, nie wtrąca się niby w bieg tego, co uruchomił. Ale ten demiurg to nie obojętny Wielki Zegarmistrz – raczej Czuły Strażnik.

„Pitagorejczycy twierdzili, że świat został stworzony z chaosu przez dźwięk i harmonię, zgodnie z zasadami muzycznych proporcji” – zapowiada swoje przedstawienie Hałas – choć sama materia, dodaje, nie jest doskonała ani pełna i ciągle się rozpada. Czy ten pierwotny porządek, harmonia mundi – który według starożytnych ma swoje odbicie w ludzkiej duszy i sprawia, że także działania człowieka dążą do ładu – kształtował również wszechświat ludowej tradycji? Czy istniała harmonia vulgaris – ludowe odbicie całościowego, kosmicznego ładu świata i człowieka? Czy kultura ludowa nie pozostała „jedyną dziś spadkobierczynią antycznej idei Harmoniae Mundi”?

„Harmonia Vulgaris” to teatralizowany koncert, widowisko świata (jak najchętniej, w najszlachetniejszym sensie, nazywałbym to przedstawienie). Jego sens nie wyczerpuje się jednak na poziomie poszukiwania przez Hałasa porządku, który ogarniałby całą rzeczywistość.

Byłem w niebie na obiedzie

Pierwsze brzmienia i obrazy „Harmonii Vulgaris” to wyłaniające się z ciemności i ciszy, oderwane od siebie dźwięki cytry oraz galaktyczne mgławice, kolorowe spirale wirujące po stojącej na scenie okrągłej tarczy, ekranie, cyferblacie – jak w meandrach czasu i przestrzeni, szkielecie istnienia, na którym wyrosła i rozpleniła się cała rzeczywistość. Rodzi się Świat. Nad nim zaś, nad tarczą, czuwa Oko Opatrzności.

A potem rusza Życie. Ciemna kula, z której wysypuje się biały piasek, może sól, zaczyna toczyć się i krążyć: jak przemijalność i powtarzalność cyklu istnienia, zasiew, obumieranie i odradzanie się stworzeń, uczuć, marzeń, rozczarowań. W nieustanny, choć wygasający bieg wprawia ją ubrana w czerń kobieca postać, wierny cień tego barwnego widowiska Życia. Dla mnie: milcząca Śmierć.

Na scenę wchodzą Akordeonista i Trębacz, bracia bliźniacy, a wydobywane z ich instrumentów krótkie, regularne brzmienia są jak rozpuszczone w czasie bicie serca, dźwięki uśpionego metronomu, rytm kosmicznego organizmu. Na drewnianej pochylni, niczym huśtawce, bracia przetaczają tam i z powrotem wielką drewnianą kulę. Spokojnie i łagodnie, choć wydaje się, że ta bryła, planeta, ciemna gwiazda w każdym momencie może z impetem wypaść z toru i roztrzaskać mechanizm, którego jest częścią. Ale nic takiego się nie dzieje. Kula krąży między nimi posłusznie, niczym łącząca ich myśl, znak jedności. Zatrzymuje się to na jednym, to na drugim krańcu pochylni, przystaje pośrodku. I znów zaczyna bieg po tej swojej, dziejącej się między istnieniami, niewytłumaczalnie pełnej i spełnionej trajektorii. Zdaje się mówić: rzeczywistość istnieje w równowadze, zakorzeniona w ładzie głębiej, niż widzimy i myślimy. Życie jest bezpieczne i ma Sens. Mechanizm Świata jest nieczuły na wstrząsy, naturalny jak oddech.

„Harmonia Vulgaris” pieśń po pieśni prowadzi widza poprzez kolejne etapy ludzkiego życia – cząstki poświęcone narodzinom, kobiecie i mężczyźnie, miłości i zbrodni, profanum i sacrum, weselu i śmierci.

Piotr Rogaliński, autor scenografii, stworzył na scenie drewnianą reprezentację ludowego uniwersum, z wystruganymi w drewnie, niczym zabawki, ludzkimi postaciami, ptaszkami, zwierzętami, wozami, traktorami… Ze wskazówką czasu – dłonią ze wskazującym palcem losu – która będzie krążyć po drewnianej tarczy-cyferblacie i bezustannie wskazywać wiszące na niej szewskie prawidła, jak ludzkie stopy.

Tancerz i Tancerka wirują, stukają obcasami, niemo śmieją się i pokrzykują w ciszy, bez muzyki. W ciszy głębokiej i przejmującej tańczą wobec wieczności. To oni wprawiają w ruch wskazówkę, wyjmują z tarczy-cyferblatu kolejne wskazane stopy i ustawiają je na scenie, na której przed chwilą dudniły ich buty. Na kogo wypadnie czas, ten zostawia po sobie ślad. Mnożą się ślady po kolejnych ludziach, jak tropy i ścieżki wiodące z przeszłości ku teraźniejszości. Czułe pozostałości ludzkiej obecności.

Byłem w niebie na obiedzie, święty Michał grał,

Da dana, święty Michał grał.

Wszyscy święci tańcowali, wszyscy święci tańcowali,

Pan Jezus się śmiał, da dana.

Byłem w niebie na obiedzie, jadłem tam jagły,

Da dana, jadłem tam jagły.

Odpuścił mi pan Bóg grzechy, żebym chodził do dziewuchy,

Ale do ładnej, da dana, ale do ładnej

– śpiewa, podrygując, Skrzypek.

Stoi na drabinie, która potem, gdy jego skrzypki cichną, a on sam milknie, stopniowo przemienia się w Drzewo Życia – konstrukcję, w której wnętrzu toczy się życie dziesiątków ptaków. Bez wyjątku wykonane są z drewna, a przecież – zdaje się – ich trele i głosy rozbrzmiewają pomiędzy gałęziami.

Jak obrazki z domowego ołtarzyka, dotąd skryte za firanką, pokazują się dwie twarze – dwie kobiety na dwóch biegunach czasu, Prababka i Prawnuczka. Autentyczne. Ludowe. Śpiewają na dwa głosy:

A wiernie jo Panu Bogu służyła, służyła

jakzym swojum jabłoneczkę sadziła, sadziła.

Sadziła jo w ogródeczku przy drodze, przy drodze,

bom wiedziała, że mój Jasiu pojedzie, pojedzie.

Nie minęło jabłoneczce godzina, godzina,

już się moja jabłoneczka przyina, przyina. […]

Nie minęło jabłoneczce dwa lecie, dwa lecie,

już ta moja jabłoneczka mo kwiecie, mo kwiecie.

Nie minęło jabłoneczce trzy latka, trzy latka

już ta moja jabłoneczka mo jabka, mo jabka.

Cerwonymi jabłuskami rodziła, rodziła,

zielonymi listeczkami przykryła, przykryła. […]

Zaprosom wos wszyscy goście za stoły, za stoły

a bo nom się jus jabłuszka dostoły, dostoły. […]

Za kobietami, na podwyższeniu, pod powałą karczmy, siedzi Kapela Dudziarzy. Póki nie grają, póty zamiast głów mają rzeźbione maski. Niestraszne, niebrzydkie, kiwające się niczym za wielkie, zbyt ciężkie głowy – jakby surowe twarze naszych przodków z prawieku. Gdy nadchodzi ich czas, zaczyna się granie. Męskie stroszenie piór: dmą, dudnią, przytupują, wykrzykują, silni razem, w kupie. To emanacja pewności siebie, zarozumialstwa, ale też karczemności.

Każda z postaci tego Hałasowego wszechświata wpierw tkwi na scenie nieruchomo, w półmroku, jak w ukryciu. Kiedy przychodzi jej moment, ukazuje się w wydobywającym ją świetle, śpiewa, gra, koncentruje na sobie uwagę. A potem, gdy kończy i światło reflektora przesuwa się na kolejnego aktora, każdy zaczyna działać niejako na swoim podwórku. W tle głównych scenicznych wydarzeń. Jak część, doskonale wpasowany element, nieustannie poruszający się tryb chodzącego zegara. Skrzypek zaludnia swoje drzewo. Tancerze ustawiają kolejne prawidła. Prababka i Prawnuczka wracają do wiejskiego obejścia – jedna szydełkuje, druga zajmuje się zwierzętami. Dudziarze rżną w karczmie w karty, piją, wybuchają śmiechem i czubią się.

Dwie Plotkary, ubrane z miejska w płaszcze z futrzanym kołnierzem, siedzą pod płotem, jedna moczy nogi w misce, druga trąca ją łokciem. Podglądają i podśmiechują się, wreszcie wstają i ruszają, trzymając się pod rękę, główną, może jedyną ulicą osady.

Oj, z tej tam strony wsi, oj, szczekają gdzieś psy,

Wydaje Budzynka córę swoją.

A Bida trzaska, wyszła i dupskiem potrzęsła, dam wam swoją.

Oj nie chcę ja waszej, ma dupsko jak basy,

Leniwa, psia jucha.

Ma łyżki w popiele, posrało jej ciele,

Ma garnek pod ławką, zarósł jej nawołką,

Leniwa, psia jucha.

W widowisku Hałasa biorą udział artyści ludowi z Wielkopolski oraz ich miejscy uczniowie i kontynuatorzy. Grają, tańczą, śpiewają, nie stylizując się na folk w organicznej formie. Są z Mroczek Małych, z Domachowa, z Bukówca, z Poznańskiego Domu Tańca. Każdy z nich jest niezbędnym elementem tego widowiska. Każdy działa, śpiewa, coś swojego niesie – by po chwili ustąpić na scenie miejsca następnym i wrócić na własną orbitę. Bez zazdrości i chęci panowania nad czymkolwiek, kimkolwiek.

Krzątają się, ustawiają i przestawiają drewniane imaginaria. Stwarzając własne małe światy, robiąc własne porządki, gestem powtarzają dzieło demiurga-reżysera. Tworzą doskonale ułożoną, zazębiającą się i współgrającą całość. Mechanizm zegara stopniowo się ujawnia, by na końcu odsłonić się jako organiczna jedność i harmonia Świata. Harmonia vulgaris. Wymarzona? Rzeczywista?

Pod koniec widowiska scenę przemierza wystrugany żałobny kondukt niesiony na ramionach reżysera i scenografa: ksiądz z ministrantami, zbita z prostych desek trumna na kolebiącym się i skrzypiącym chłopskim wozie, sznur żałobników… Ciemnieją światła na scenie. Śmierć kręci nad głowami, nad wierzchołkami lasu, szczytami gór, wyżej niż sięgają chmury, kołem z czerwonymi wstążkami. Świat wiruje. Wszystko się kończy. Wiatr jest czerwony, tańczy jak płomień. Szelest i cisza. Półmrok. Zamieranie ruchu.

Widowisko jest wehikułem, który zabiera uczestników poza granice regionu, czasu, historii. Tak jak chciał tego reżyser.

O potrzebie istnienia Świata ułomnego

Czy taka była, albo mogła być, ludowa tradycja? Bo przecież nie sama wieś; ona taka na pewno nie była.

Nie wiem, czy istniała zapisana w kulturze ludowej harmonia vulgaris, kosmiczny ład świata rodem z antycznego pierwowzoru. A jeśli istniała, to czy było w niej więcej ładu niż w innych równoległych ludzkich światach: miejskim, pańskim? Na pewno świat wiejskiej tradycji, bardziej hermetyczny, przetrwał trochę dłużej w różnych swoich niszach mimo naporu nowoczesności. Nie wiem też, czy Hałas i widzowie jego spektaklu mogą odpowiedzieć twierdząco na pytanie o to, czy antyczna idea harmonii mundi przetrwała w swojej ludowej formie na wsi. Powątpiewam. Kultury wiejskiej przecież już nie ma, zostały tylko jej powidoki – ostatnie żywe ślady.

Coś innego jest dla mnie w tym kosmiczno-wiejskim widowisku ciekawe i ważne. Coś innego rodzi moje pytania.

Jacek Hałas, zaczynając pracę, odważnie zapowiadał, że chce zrobić spektakl o Pięknie. Pojęcie to stało się archaiczne; nie budzi dziś zaufania. Zostało porzucone i jest nieużywane, oddało pole kiczowi i zbliżyło się do niego. Tymczasem Hałas naprawdę zrobił widowisko o Pięknie! Niesamowicie piękne i budzące pragnienie Piękna, bo jest wizją świata bez Zła. Nie zła – codzienności naszej natury. Bez Zła wpisanego w strukturę i regułę Świata. Zła równoważnego Dobru, manichejskiego i diabelskiego. Stworzył widowisko o harmonii. O Sensie i o zagubionym porządku wszystkiego. O miłości, wierze i zrodzonej z nich nadziei. Spektakl z miłości do Świata.

Hałasowi i jego artystom udało się stworzyć przedstawienie, które na wielu poziomach odczuć i emocji spotyka się z naszą – świadomie może zarzuconą, ale podświadomie raczej trwałą, choć różnie się objawiającą – potrzebą piękna jako wartości duchowej. Ale Hałasowa idea harmonii vulgaris – przeniesiona na grunt kultury ludowej pierwotna harmonia mundi – wydaje mi się raczej wyrazem tęsknoty do świata spójnego i uporządkowanego, który daje ramy, oparcie i zaspokaja poczucie sensu, niż wizją istniejącej niegdyś rzeczywistości.

Obie te harmonie są równie piękne i równie utopijne. Może jednak już najwyższy czas – odkąd po doświadczeniach XX wieku przestaliśmy ufać utopiom – by nie postponować ich, ale starać się zrozumieć ich rację i sens? Najciekawsza w spektaklu Hałasa wydaje mi się właśnie rehabilitacja tej potrzeby. Pokazanie, że możemy iść za marzeniem, za wolą, za pragnieniem; że możemy być lepsi, a nasz świat stałby się sensowniejszy. Przekonanie twórcy, że mimo utopijności takich idei potrzebujemy dziś – właśnie dziś, w doświadczanej płynności wszystkiego, kiedy część z nas znów chce uwierzyć różnym „pomniejszym szarlatanom” – wizji Świata jako porządku i całości.

„Harmonia Vulgaris” – jako utopia à rebours – mówi o pragnieniu akceptacji Świata i Życia i nie postuluje konieczności ich poprawiania, ulepszania, doskonalenia. Obraz rzeczywistości w wykonywanych podczas przedstawienia wiejskich pieśniach jest może piękny i wyidealizowany, ale daleki od doskonałości. Pojawiają się zbrodnie i złe życzenia, samotność i opuszczenie, pycha i obmawianie. Jesteśmy ułomni, a realność jest pełna mroków i skaz. Widowisko Hałasa pokazuje potrzebę istnienia Świata ułomnego – lecz jakoś sensownie ułożonego. Nie niewiadomego. Nie chorego. Świata, który daje pewne drogowskazy, a nie sprzedaje tymczasowe.

Dlatego, kiedy „Harmonia Vulgaris” się kończy, wydaje się, że to widowisko pełne światła. Choć niekoniecznie nadziei.

Czesław Miłosz pisał, że żyjemy w epoce przejściowej. Chciał wierzyć, że z tego czasu musi wyłonić się jakiś nowy Świat, o nowym układzie i porządku, na nowo religijny. Chciałbym wierzyć w to za nim; ale wcale nie jestem pewien, czy nowa epoka już się nie rozpoczęła – i to za jego życia. Jest ona przeciwieństwem tej, którą postulował i której potrzebował Miłosz. To czas rozchwiania i rozwibrowania. Okres, który potrwa raczej długo i kiedyś może zostanie nazwany epoką względności wszystkiego. Bez prawdy. Bez trzpienia. Dysharmonia Mundi.

Ale ma rację Miłosz i ma rację Hałas: żyć możemy tylko ufając, że życie i świat mają jakiś wewnętrzny ład i sens. W Utopii?

Wszystkie nazwy własne postaci, artystek i artystów zostały wymyślone na potrzeby recenzji przez jej autora.

 

„Harmonia Vulgaris”
reżyseria: Jacek Hałas

muzyka: Jacek Hałas, utwory ludowe
scenografia: Piotr Rogaliński

Występują: Jadwiga Tomczyk i Julia Grzelaczyk z Mroczek Małych (Prababka i Prawnuczka); Witek Roy Zalewski (Skrzypek), Krzysztof i Maria Połowczykowie z Domachowa (Tancerz i Tancerka), kapela Manugi z Bukówca – Michał Mocek, Patryk Szulc, Zbigniew Kasperski, Wojciech Wojciechowski (Kapela Dudziarzy), Barbara Wilińska i Joanna Szaflik (Plotkary), Jonasz i Jakub Hałasowie (Trębacz i Akordeonista), Julia Hałas (Śmierć), Jacek Hałas i Piotr Rogaliński

Poznań, Centrum Rezydencji Teatralnej Scena Robocza

premiera: 13 i 14 grudnia 2019 roku

fot. Maciej Zakrzewski