Jak zakończyć powieść?
Weźmy zakończenie „Notatek z podziemia” – ciągnących się przez setki stron wyznań byłego urzędnika z Petersburga. Według J.M. Coetzeego, Fiodor Dostojewski „proponuje raczej banalne rozwiązanie: posłowie »wydawcy« mówiące, że tekst jest niekompletny”. W zbiorze esejów „Punkty nawigacyjne” Coetzee uznaje to zakończenie, „informujące, że tekst powinno się traktować jako biegnący w nieskończoność”, za „estetycznie nieudane”.
Jak wobec tego powinna zakończyć się ciągnąca siedem lat przypowieść, którą Coetzee przedstawił w trzech tomach „Dzieciństwo Jezusa” (2013), „Lata szkolne Jezusa” (2016) i „Śmierć Jezusa” (2019), by było to zakończenie „estetyczne” i „udane”? Śmiercią? Nie, zamknięcie tekstu przy użyciu siły nie pasuje do temperamentu Coetzeego.
Zacznijmy więc nie od końca, ale od początku. Kim jest Jezus w powieściach Coetzeego? W tekście nie ma bezpośredniego nawiązania do Jezusa historycznego czy biblijnego. Owszem, są nawiązania niebezpośrednie do Ewangelii (jedna z bohaterek to Ana Magdalena; chłopiec, którego historię poznajemy, mówi frazami wręcz wyciągniętymi z Nowego Testamentu) – ale pozostają one co najwyżej wskazówką dla czytelnika, który lubuje się w intertekstualności i literackich puzzlach.
Podczas jednego z poświęconych książce wieczorów literackich, prócz odczytania fragmentu powieści (formuła spotkań Coetzeego z publicznością polega przede wszystkim na zapoznaniu przybyłych z fragmentem powieści) autor zdradził, że planował umieścić tytuł pierwszego tomu trylogii na końcu powieści. Czytelnik miał zapoznać się z historią chłopca o imieniu David, a dopiero na końcu przeczytać tytuł: „Dzieciństwo Jezusa”. Jego wydawca się na to nie zgodził, trzymając się konwencji: książka musi mieć tytuł na początku, na wstępie. Nieubłagane reguły rynku książki (w których splatają się interesy ekonomiczne wydawcy, renoma laureata nagrody Nobla, oczekiwania masowego odbiorcy) skazały odbiorców na czytanie powieści od razu ze świadomością: „jest tu jakiś Jezus”. „Ale czy na pewno ten Jezus?”
Dwie następne części trylogii – „Lata szkolne” i „Śmierć” – zostały wydane najpierw w Ameryce Łacińskiej po hiszpańsku. Dla Coetzeego to akt polityczny. Decyzją tą przenosi punkty ciężkości: oto centrum musi czekać na to, z czym peryferie już się zapoznały. A centrum czekało z niecierpliwością. „Śmierć Jezusa” była jedną z najbardziej oczekiwanych książek 2020 roku.
Warto jednak zatrzymać się w tym miejscu i zastanowić: jak odbiera tytuł książki o perypetiach Jezusa czytelnik w Ameryce Łacińskiej? Imię Jesús widnieje na 46. pozycji wśród najpopularniejszych męskich imion hiszpańskich. Jezus może więc być po prostu jakimś chłopcem, a nie „tym” „jedynym” Jezusem. Bo przecież także życie i śmierć jakiegoś „zwykłego” Jesúsa jest warte opisania i przeczytania, prawda? Dodatkowo taką interpretację mógłby sugerować fakt, że Coetzee, jak sam podkreśla, nie jest chrześcijaninem. Ale czy tylko chrześcijanin może przepisać historię chrześcijańskiego Jezusa na nowo?
A jednak czytelnikowi – zwłaszcza temu „z centrum”, zakorzenionemu w kulturze judeochrześcijańskiej lub jej powidokach – wydawca utrudnił wolność lektury: przystępujemy do czytania książki z kluczem, który mamy kulturowo wdrukowany w głowie (pojawiające się w tytule imię Jezusa jest znaczące).
Od początku powieści poza tytułem wiemy jednak, że chłopiec ma na imię David. Jego opiekun to Simón, matka – Inés. Czy Coetzee za pomocą opowieści rodzinnej, jak sugeruje Juliusz Kurkiewicz, „postanowił opowiedzieć na nowo historię Jezusa”? Niewykluczone, choć wizja Coetzeego przepisującego za biurkiem historię Jezusa na nowo, wydaje mi się interpretacyjnie chybiona.
Śmierć Davida przychodzi nagle, choć powinniśmy się jej spodziewać – w końcu David leży w szpitalnej izolatce, a lekarze nie bardzo wiedzą, co robić z jego chorobą, nie mają na nią lekarstwa („Dni mijają. W stanie zdrowia Davida nie ma żadnej poprawy”). Śmierć chłopca nie kończy opowieści, jej opis nie stanowi ostatniego akapitu „Śmierci Jezusa”. Po śmierci Davida jeden z bohaterów, Dimitri (który pojawił się już w „Latach szkolnych Jezusa”), planuje wykraść prochy Davida z grobu. Chłopiec został skremowany, ponieważ sierociniec, w którym mieszkał, przyjął taką procedurę wobec ciał wychowanków. Z chłopca pozostaje zatem popiół. Szkolni przyjaciele Davida organizują wydarzenie dla jego upamiętnienia („Coś stosownego, ale nie przesadnie smutnego, nie przesadnie posępnego”). Dzieci z sierocińca („muszą przestrzegać jej [instytucji] reżimu i nie mają prawie wcale dostępu do szerszego świata”) pod wpływem Davida („w imię Davida”) „całą zgrają biegali od sklepu do sklepu, demolując wystawy i oskarżając sprzedawców o drożyznę. Wołali: »Sprawiedliwa cena!«”. Matka chłopca po utracie syna nie może spać po nocach. Simón się miota, próbuje znaleźć słowa, by podtrzymać Inés na duchu:
przyszedł David, świat się zmienił; David odszedł i świat znów się zrobił taki jak przedtem. Tej właśnie myśli nie możemy znieść: że on został wymazany, że nic po nim nie pozostało, że równie dobrze mógł wcale nie istnieć. Ale to nieprawda. To nieprawda!
Inés w końcu wyjeżdża z Estrelli. Simón (nie opusza mnie wrażenie, że to alter ego Coetzeego) również rozważa nowy start w życiu. Próbuje nawet być spontaniczny (przez całą powieść Simón oducza się twardego stąpania po ziemi, racjonalizmu). Do jego mieszkania puka kobieta, a w głowie Simóna pojawia się myśl: „Czyżby los przynosił odpowiedź na pytanie: »Gdzie teraz?«, w postaci niebrzydkiej młodej kobiety?”.
Śmierć jest pozbawiona sensu. Są takie zdarzenia w życiu, które nie poddają się racjonalizacji i zrozumieniu. Jaką lekcję można wyciągnąć ze śmierci? Żadnej. Są zdarzenia w życiu, które nie prowadzą nas dalej, nie napełniają doświadczeniem albo wiedzą. Jeśli nie poddają się zrozumieniu, jak można sobie z nimi poradzić? W „Śmierci Jezusa” każdy – przyjaciele Davida, koledzy z boiska, Dimitri, jego nauczyciele, lekarze, Inés i Simón – opłakują śmierć Davida inaczej, indywidualnie; każdy sam musi uporać się z tą stratą.
Maciej Jakubowiak w recenzji „Śmierci Jezusa” pisał, że „stworzenie opowieści, która opierałaby się pokusie ostatecznego zrozumienia, nie popadając jednocześnie w bełkot – wcale nie jest łatwe”. Autor odnosi się do niezliczonych aluzji, które pojawiają się trylogii Coetzeego i przesłania, które David miał przekazać światu. Rzeczywiście, w trylogii o Davidzie, Inés i Simónie pojawiają się niemal wszystkie tematy, którymi zajmował się Coetzee przez całą swą karierę pisarską (ich listę można znaleźć w powieści noblisty „Zapiski ze złego roku”). Alex Preston na łamach „The Guardiana” przyznawał, iż czuje się nieco podirytowany tym, że powieść opiera się pokusie ostatecznego zrozumienia. Pisał: „Coraz bardziej przekonuję się, że ta trylogia to kunsztowny żart jej autora kosztem egzegetów próbujących »przełożyć« jego twórczość”. Preston woli żarty pisarza science-fiction Douglasa Adamsa: „Adams był o wiele śmieszniejszy niż Coetzee, gdy pisał o »ostatecznej kwestii życia, wszechświata i wszystkiego«”, i co ważniejsze, „śmiał się z czytelnikami, a nie z nich”.
Z kolei James Womack twierdzi, że trylogia z Jezusem w tytule jest kulminacją literackiego eksperymentu Coetzeego – konsekwentnej parabolizacji fikcji literackiej. Kolejne powieści noblisty stają się przypowieściami, zupełnie jak życie i śmierć biblijnego Jezusa, które na kartach Ewangelii staje się opowiadaniem moralno-dydaktycznym. Ewangelie przedstawiają przecież proste, ogólne prawdy takie jak „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mk 12, 31). Na boku księga ta pozostawia zawiłe sprawy; chociażby takie pytanie jak: kogo mogę (powinienem, muszę, chcę, wolę?) uznać za swego bliźniego i jakie będą konsekwencje przyjętej albo nieprzyjęcia przeze mnie wykluczającej albo wkluczającej definicji bliźniego?
Czy zatem przesłaniem „Śmierci Jezusa” są proste prawdy, jak na przykład w poniższym fragmencie?
W przypadku Davida uznałyśmy, że kluczem do jego przesłania jest odwaga. David był bardzo dzielnym chłopcem, który strasznie cierpiał, ale nigdy się nie skarżył. Bądź dzielny, zachowaj pogodę ducha mimo przeciwności losu, to było jego przesłanie, powiedziałabym.
Zachowaj pogodę ducha. Bądź dzielny. Czy jednak takie przesłanie nie zostało przejęte przez neoliberalny reżim, który napomina nas, by być dzielnym i nie tracić pogody ducha mimo przeciwności losu? Albo czy proste prawdy, z którymi każdy intuicyjnie się zgadza, nie dają się łatwo przemienić na slogany polityczne? Takie prawdy łatwo można przerobić na konkretne polityki, które przeinaczają ich znaczenie. Czy tak nie jest z każdą ogólną prawdą? Jeśli doprowadzimy ją do końca, jeśli będziemy konsekwentni we wprowadzaniu jej w życie, ona sprzeniewierzy się przeciwko nam. Być może powinniśmy bronić banałów przed nimi samymi i nami samymi? A może lepiej o nich zapomnieć?
Coetzee nie proponuje odpowiedzi na te pytania, proponuje w zamian strategię albo praktykę – odpowiadającą na pytanie: co robić, aby moralno-dydaktyczne prawdy nie ześlizgnęły się w banał, własne przeciwieństwo, zapomnienie. Tą strategią jest połączenie zwykłej historii rodzinnej z aluzjami i odniesieniami, które służą do tego, aby proste prawdy międzyludzkie nie stały się przedmiotem kpin lub instrumentalnego użycia.
Weźmy więc jedną taką powieściową prawdę: „nie umieramy tak samo”. Co to znaczy? W „Śmierci Jezusa” pielęgniarka na powtarzające się ponaglenia Simóna, by ta podała mu przyczyny śmierci Davida, odpowiada: „To jest szpital, señor. To, co się stało, zdarza się tutaj każdego dnia. Bolejemy nad tym. Ale pański syn nie jest wyjątkiem”. Tak działa szpital, tak musi działać szpital. Większość Europejczyków umiera w szpitalach (na szczęście na nasze szpitale nie spadają bomby). Powszechna służba zdrowia w wielu krajach europejskich jest symbolem społeczeństwa – łączy wszystkich ludzi, każdy z nas korzysta z niej prędzej czy później. A jednocześnie stan publicznej służby zdrowia, zaniedbywany przez systemowe rozwiązania, obnaża wady i przyspiesza kryzys samego systemu. Jest to widoczne zwłaszcza dziś, gdy zmagamy się z epidemią.
Trylogia Coetzeego przeprowadza bohaterów przez instytucje łączące ludzi w społeczeństwo: Simón korzysta z pomocy opieki społecznej („jego dochody wzrosły dzięki rencie z tytułu urazu kręgosłupa”); David trafia najpierw do szkoły, potem do akademii tańca, następnie ucieka od Inés i Simóna (rodzina) do sierocińca, aż w końcu ląduje w szpitalu. Społeczeństwo w powieści Coetzeego obok instytucji tworzą więzi międzyludzkie (i międzygatunkowe), zwłaszcza te oparte na wzajemności (Simón zaprzyjaźnia się ze sztauerami w „Dzieciństwie Jezusa”; w „Latach chłopięcych Jezusa” rodzina otrzymuje pomoc ze strony trzech starszych kobiet mających niewielką posiadłość; David zaprzyjaźnia się z wzajemnością z Bolívarem – psem Inés). Gdy ktoś umiera, więzi zostają przerwane i rozpoczyna się praca nad ich sklejaniem lub zrywaniem do końca.
Śmierć jest realna, bo pruje tkankę rzeczywistości społecznej. Ciężarówki przewożące ciała zmarłych na COVID-19 w Bergamo przerażają nie dlatego, że wojsko musi wspomóc cywilów w walce z chorobą, ale dlatego, że w każdej trumnie spoczywa osoba, która jest częścią świata społecznego, a teraz nawet jej ciało zostało z niego wyrwane. Smutek, jaki wywołuje „Śmierć Jezusa”, można traktować jak efekt trików literackich, skutek rzemieślniczej pracy pisarskiej, ale wywołuje go prawdopodobnie dlatego, że zawiera się w owych chwytach bezpośrednie odniesienie do rzeczywistości. Smutek wywołuje nie oswajanie albo dochodzenie do zrozumienia śmierci, lecz wskazywanie na lukę w tkance społecznej.
Justyna Sobolewska pisała, że enigmatyczność świata „Śmierci Jezusa” „nie kryje w sobie żadnej pobudzającej metafory”. Sobolewska domaga się od tej książki metafory. Przecież śmierć nie może jej dać, dlatego książka jest inna niż pierwsza i druga część trylogii Cotzeego, które były – jak pisze krytyczka – pełne „dialogu filozoficznego zamiast świata powieściowego”. Z tego względu „Śmierć Jezusa” jej nie przekonuje. Tymczasem przecież świat powieściowy i dialog filozoficzny u Coetzeego był jednością co najmniej od czasu „Elizabeth Costello”. Derek Attridge, przyjaciel i interpretator książek noblisty, pisał w książce „Wyostrzyć wzrok”:
Realizm jest w tradycji powieściowej rodzajem standardowej narracji i myślę, że to, czego dokonał Coetzee w swoich utworach, jest graniem na realizmie niczym na klawiszach fortepianu, eksponowaniem jego konstrukcji przy jednoczesnym czerpaniu z jego siły.
„Śmierć Jezusa” nie kryje żadnej „metafory”, ponieważ po dwóch pierwszych częściach trylogii, gdy świat powieściowy został już stworzony, praca nad metaforami musi się rozpocząć na nowo (Simón obiecuje Davidowi, że napisze o nim książkę; po śmierci chłopca jego przyjaciele prezentują scenki rodzajowe z nim w roli głównej, nawet porywczy Dimitri, przeciwieństwo Simón, zaczyna działać, by uratować samego siebie, po stracie swego, jak sam mówi, „Pana”). Coetzee eksponuje konstrukcję realizmu, sugerując, że pracę nad realnością rzeczywistości podejmuje każdy z nas, każdy czytelnik. A śmierć tę pracę niweczy.
Womack pisał, że stosunek do „Śmierci Jezusa” – uznanie, że powieść Coetzeego ma jakąś wartość „wykraczającą poza paradoksy i podobieństwa”, które noblista podsuwa czytelnikowi, czy też założenie, iż „jest po prostu kolejnym dowodem na to, że powód, dla którego Coetzee i Coelho są układani obok siebie na półkach bibliotek, nie jest zwykłym alfabetycznym zbiegiem okoliczności” – „będzie zależał od tolerancji czytelnika dla tego sposobu pisania”. Właśnie odbiorca jest w tej powieści najważniejszy. Nie przesłanie, nie bohater, nie autor – lecz czytelnik. Czy wobec tego Coetzee oddaje zakończenie trylogii w ręce czytelnika? Nie do końca – a to dlatego, że zakończenie, które mówi: „rób czytelniku, co chcesz”, byłoby estetycznie nieudane. Pisarz wybiera inne wyjście: wraz z tym, że główny bohater odchodzi, umiera, my, czytelnicy, coś otrzymujemy. Tak jak David otrzymał od Simóna egzemplarz „Don Quichotte”, tak my dostajemy od Coetzeego książkę.
„Śmierć Jezusa” podpowiada, że pewnych rzeczy po prostu nie da się zrozumieć, że „opierają się pokusie ostatecznego zrozumienia” (by przypomnieć interpretację Jakubowiaka). Może sens można zbudować jedynie kolektywnie? Skoro różne osoby wchodziły w różne relacje z Davidem, może wystarczyłoby złączyć te opowieści w jedną całość? Nie może się to jednak udać, gdyż w powieści osoby znające Davida nie wchodzą ze sobą w dialog. Ale w tym dostrzegam podpowiedź dla nas, dla czytelników.
Kilka lat temu przeprowadziłem badania, w których pytaliśmy, jak nieprofesjonalni widzowie odbierają teatr współczesny. Słuchałem wówczas wypowiedzi odbiorców, którzy interpretowali spektakle przez pryzmat własnych doświadczeń. By zrozumieć to, co działo się na deskach teatru, nie sięgali do głębin odnośników tekstualnych. Mówili o sobie i od siebie. Pytanie, jakie stawiam sobie po przeczytaniu „Śmierci Jezusa”, jest takie samo: co ja, czytelnik, będę z tej powieści miał? O czym mogę opowiedzieć – mówiąc o sobie i od siebie, przez pryzmat tej powieści? Na przykład, że przypominałem sobie o prostej prawdzie: śmierć jest realna. A Ty, co masz z tej przypowieści?