Archiwum
27.04.2016

Podmajordomus Minor

Patrick deWitt
Literatura

Uwaga! Pod fragmentem powieści znajduje się ogłoszenie konkursowe. Do wygrania jest jeden z trzech egzemplarzy książki Patrica deWitta „Podmajordomus Minor”. Na początek jednak zachęcamy do lektury.

 

Lucy obudził się na boku, a przez okno wlewało się rozrzedzone zimowe światło. Pociąg najwyraźniej zatrzymał się po drodze niezliczoną ilość razy, bo przedział był niemal pusty, z wyjątkiem odzianego w łachy mężczyzny, który siedział naprzeciwko. Ów zaś przypatrywał się Lucy’emu wyczekująco, jak gdyby w nadziei na pogawędkę z przebudzonym. Mimo to Lucy nie miał jeszcze ochoty z nikim rozmawiać, więc znów jął podziwiać krajobraz za oknem.

Znajdowali się już powyżej granicy wiecznego śniegu, daleko za pierwszą przełęczą, wśród schodzących głęboko w dół łańcuchów górskich, gdzie zaspy układają się w nieprawdopodobne, bezowate kształty, podmalowane cieniem na niebiesko i zielono. Przedziały pierwszej i drugiej klasy nagrzane były żarem lokomotywy, ale kolejnego ta nadwyżka już nie sięgała; wiatr łomotał szybami w oknach, a Lucy widział w powietrzu swój oddech.

Przyglądał się odbiciu mężczyzny w szybie. Tamten nie wydawał się ani młody, ani stary lub też może był i młody, i stary zarazem: oczy miał jak u nastolatka, figlarne i pełne werwy, ale skóra pod oczodołami zapadała się w obrzmiałe półksiężyce; włosy zaś były gęste, zaczesane do tyłu w wysoką falę, której atramentową czerń przetykały pasma siwizny, pełznące od bokobrodów ku czubkowi głowy. Mógł mieć lat osiemdziesiąt; mógł też mieć czterdzieści. Z kieszeni na piersi wydobył teraz chustkę i wydmuchał nos; kiedy ją odkładał, widok dłoni wślizgującej się za klapę przypomniał Lucy’emu złodziejaszków z uprzedniej nocy. Wspomnienie to najwyraźniej boleśnie odmalowało się na jego twarzy, ponieważ mężczyzna zagadnął go:

– Czy aby wszystko z tobą, chłopcze, w porządku?

– Tak, proszę pana – odparł Lucy. – Niech mi pan jednak będzie łaskaw powiedzieć, czy noc spędził w tym pociągu?

– W istocie, spędziłem.

– Raczy pan zatem sprawdzić zawartość swojej kiesy, ponieważ tej nocy, gdyśmy tu wszyscy spali, dwójka złodziejaszków bogaciła się naszym kosztem.

Mężczyzna wyraźnie się przestraszył.

– Coś podobnego – powiedział. – Doprawdy? – Pomacał kieszenie płaszcza i spodni; znajdując ich zawartość w należytym porządku, oznajmił:

– Mnie niczego nie wzięli.

– Miał pan tedy szczęście. A w każdym razie więcej szczęścia niż pozostali. Żeby pan widział, jak te diabły wcielone grasowały po całym przedziale! Zdawać by się mogło, że w ogóle nie myślą o konsekwencjach.

– Coś takiego – rzekł mężczyzna. – Toż to w istocie diabły, z tego co mówisz. No a jak ty sobie, chłopcze, poradziłeś w tej opresji?

Lucy machnął tylko dłonią.

– O mnie się troszczyć nie trzeba. Sam ich przepędziłem, gdy tylko zanadto się zbliżyli.

Mężczyzna pochylił się do przodu, najwyraźniej pod wrażeniem tych słów.

– Naprawdę?

– Tak było.

– Przepędziłeś ich, hę? Że aż im w pięty poszło?

– Właśnie tak.

– Toś naprawdę odważny.

– Do wałkoni i złodziei to ja nie mam cierpliwości, ot co.

– Najwyraźniej! – Mężczyzna powstał i skłonił się. –

Chylę czoła.

Lucy podziękował nieznajomemu; cieszyło go bardzo, że udało mu się wywrzeć na nim takie wrażenie. Ponownie wyjrzał przez okno. Przejeżdżali teraz przez gęsty las. W dali, hen od torów, stał jeleń, obserwując pociąg z ukosa. Kiedy Lucy znów skupił się na wnętrzu przedziału, zorientował się, że nieznajomy przygląda mu się w bardzo podobny sposób.

– Słucham pana? – spytał Lucy.

– Ano – zagaił tamten – tak się tylko zastanawiam: w którym dokładnie momencie doszło do przepędzenia złodziejaszków?

– Pyta pan, w którym momencie?

– Tak. Innymi słowy, czyś rzeczywiście widział, jak te złodziejaszki kogoś okradają?

– I to jak! Przynajmniej pół tuzina pasażerów ograbili.

– Zachodzę przeto w głowę: czemuś nie interweniował wcześniej, zanim do ciebie doszli? Wszak spodziewałbym się po kimś, kto deklaruje wstręt do złodziejaszków, wałkoni (słowem, diabłów wcielonych, jakżeś sam ich nazwał), że rzuci się do pomocy, gdy tylko zoczy, że się komuś dzieje krzywda. A jednak nie uczyniłeś nic, póki nie przyszli po twoje. – Mężczyzna zamrugał. – Chyba że czegoś nie zrozumiałem.

– No – zawahał się Lucy – tego, hm. – Siedział tak przez chwilę, gorączkowo poszukując czegoś na swoją obronę. Ale jedyne, co mu przyszło do głowy, to to, że nie otrząsnął się był jeszcze wówczas z drzemki i w związku z tym jego reakcje były spowolnione.

– Ach tak – powiedział tamten, kiwając głową. – Nadal byłeś zaspany, co?

– Właśnie.

– Jedną nogą w tym świecie, jedną w tamtym?

– Otóż to.

– No tak, to wszystko wyjaśnia.

Lucy’emu zdawało się, że dość chytrze sprowadził dochodzenie na fałszywe tory, ale miał też niejasne wrażenie, że na ustach mężczyzny drga tłumiony uśmiech. Czyżby ten obszarpany osobnik naigrawał się z niego? Nie było jednak czasu na podobne refleksje, bo oto usłyszał kolejne pytania:

– Czy wolno spytać, dokąd się wybierasz?

– Do Zamku von Aux. Zna pan to miejsce?

– Znam, a jakże. – Drapiąc się po brzuchu, nieznajomy spytał następnie: – Nie jesteś przypadkiem tym nowym od pana Olderglough?

– To ja. Jak pan na to wpadł?

– Klepnąłem w ciemno.

– Mieszka pan w zamku?

– Wolne żarty!

Lucy’emu zdało się, że słyszy w tych słowach nutę urazy, toteż spytał:

– Czemu pan tak mówi?

Mężczyzna podniósł palec.

– Po pierwsze, nie jestem tam mile widziany. – Podniósł kolejny palec. – Po drugie, nie mam najmniejszej ochoty odwiedzać takiego miejsca. – Podniósł trzeci palec, otworzył usta, by przemówić, po czym zamknął je, zacisnął dłoń w kułak i westchnął. – Muszę przyznać – powiedział – że los pana Brooma bardzo mnie zasmucił.

– A kto to taki, ten pan Broom?

– Twój poprzednik.

Lucy’emu nie przyszła dotychczas do głowy myśl o ewentualnym poprzedniku. Mężczyzna najwyraźniej wyczytał to z jego twarzy, bo teraz spytał:

– Niczego ci o nim nie powiedziano?

– Nie.

– Bardzo to osobliwe, jak na mój gust. Przecież to cała historia była. Biedny pan Broom.

Lucy siedział bez ruchu, wpatrzony w nieznajomego, lecz ten najwyraźniej nie zamierzał rozwijać tematu.

– Może by pan opowiedział?

– To nie moja sprawa. Niech ci Olderglough opowie. Chociaż i on pewnie tego nie zrobi, łotr jeden. Ano, cóż! Każdy musi odrobić swoją lekcję, czyż nie?

– Mniemam, iż ma pan rację – odparł Lucy, chociaż pogląd ów, a w istocie także jego autor, wywoływał w nim jakiś nieokreślony niepokój. Myśląc zamaskować to uczucie, Lucy niby to machinalnie dobył z kieszeni fajkę, którą zaczął następnie z uwagą studiować i podziwiać. Nieznajomy również się zaciekawił i spytał, czy może ją sobie obejrzeć z bliska. Lucy podał mu ją, a ten począł na różne sposoby układać przedmiot w dłoniach. Przytaknął z aprobatą.

– Pierwszorzędna fajka.

– A dziękuję.

– Dalibóg, pierwszorzędna!

– Dziękuję, racja. Czy może mi pan ją zwrócić?

Mężczyzna oddał mu fajkę, ale w jego oczach czaił się smutek, jak gdyby rozstanie z nią sprawiło mu ból. Upychając ją na powrót za pazuchę, Lucy zauważył, że tamten bacznie obserwuje jego pierś. Słońce przysłoniły już wówczas szczyty gór i przedział tonął w chłodnych barwach; korytarzem przeszedł kierownik pociągu, obwieszczając, że zbliża się czas wysiadki. Kiedy pociąg wtaczał się na stacyjkę, nieznajomy podniósł się ze swego miejsca.

– Jak ci na imię, chłopcze? – spytał.

– Lucy.

– Lucy? Sympatycznie. Ja jestem Memel. – Wskazał za okno. – A oto i twój nowy dom.

Kilkaset metrów za stacją kolejową wznosił się Zamek von Aux; Lucy dojrzał szeroki, blankowany mur obronny, z dwoma stożkowymi wieżami po bokach. Zbudowane na pochyłym podnóżu pasma górskiego zamczysko odcinało się od śniegu swą gamą szarości i czerni. Choć okolica rzeczywiście zapierała dech w piersiach, było w niej również coś niepokojącego. Lucy’emu przyszło do głowy, że jest tu zbyt stromo, zbyt pięknie.

Memel zapinał płaszcz. Gdy już uporał się z ostatnim guzikiem, zrobił coś nieoczekiwanego. Odchyliwszy mianowicie głowę do tyłu, przemówił do pustej przestrzeni, którą miał przed sobą:

– Mewe, jesteśmy na miejscu. Wyleziesz wreszcie stamtąd? Przepraszam za tę kłótnię. – Ugiął się w pasie i zajrzał pod rząd siedzeń, przyzywając coś lub kogoś skinieniem. – No dajże już spokój. Chyba że chcesz tam zostać na dobre, co?

Spod siedzenia Lucy’ego wytoczył się, niczym kawałek rury, jakiś chłopak i jął mu się przyglądać z podłogi. Lucy zaś studiował jego twarz z niekłamaną fascynacją; bo o ile Memel był starcem, który wydawał się znacznie młodszy, to ów był chłopcem co najwyżej dziesięcioletnim, na którego obliczu czas odcisnął swe gorzkie piętno: wskazywały na to zapadnięte policzki, niemal trupia bladość oraz mrowie zmarszczek w kącikach oczu. Kiedy Mewe wyciągnął do niego rękę, Lucy potrząsnął nią, na co tamten powiedział:

– Chciałem, żebyś mi pomógł wstać.

Lucy uczynił więc, o co go proszono, i teraz wszyscy skierowali się ku wyjściu. Na dworze wichrzysko kotłowało się ze śniegiem; stanąwszy na progu, Memel i Mewe postawili kołnierze płaszczy. Dopiero wówczas Lucy’emu zaświtało, z kim właściwie ma do czynienia.

Powieść Patrica DeWitta „Podmajordomus Minor” w przekładzie Krzysztofa Majera ukazała się 27.04. nakładem wydawnictwa Czarne.

Na naszych Czytelników czekają trzy egzemplarze książki. Wystarczy, że odpowiecie na jedno proste pytanie: Co przedstawia tatuaż na przedramieniu autora Patrica deWitta? Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres e@czaskultury.pl . Nagrodzimy trzy pierwsze prawidłowe odpowiedzi.

alt