Archiwum
19.01.2015

Myślę obrazami, piszę skalpelem

Michał Larek Elżbieta Cherezińska
Rozmowy

E.Ch.: Pisząc „Niewidzialną koroną”, musiałam inaczej wystartować.

M.L.: To znaczy?
Czytelnicy pierwszej części, czyli „Korony śniegu i krwi”, gubili się w natłoku imion, miejsc, wydarzeń.

Rozumiem. Chodziło o to, aby czytelnicy tym razem bez większych problemów zaaklimatyzowali się fabule.
Właśnie. Chciałam też, aby „Niewidzialna korona” była adresowana również do tych, którzy nie czytali poprzednich tomów.

I to się udało! Zacząłem lekturę cyklu piastowskiego właśnie od niej i uwiodła mnie. Być może to efekt zastosowania konwencji kryminalnej?
To historia Przemysła II jest genialna.

Rzecz zaczyna się od oględzin zwłok tego właśnie władcy.
Po 216 latach Przemysł odzyskuje koronę dla Polski. Niestety po siedmiu miesiącach zostaje zamordowany. Prawdziwie kryminalna i do tego nierozwikłana historia. To jedyny przypadek królobójstwa w naszych dziejach.

Skąd Pani wie, jak się przeprowadza tego rodzaju badanie?
Z seriali [śmiech].

Hm, wydaje mi się, że to nie mogło być jedyne źródło wiedzy.
No cóż, mam przy łóżku podręcznik do sekcji zwłok. Czasami go sobie przeglądam. Tu okazał się pomocny.

Wiedziałem! [śmiech] Ale ta mistrzowska scena oględzin, która stanowi popis myślenia dedukcyjnego, to rzeczywiście ukłon w stronę amerykańskich seriali. Lubi Pani ten gatunek telewizyjny? Niektórzy mówią, że Cherezińska pisze własną „Grę o tron”.
Każdej powieści o zdobywaniu władzy moglibyśmy nadać tytuł „Gra o tron”. Zrobił to George R. R. Martin w „Pieśniach Lodu i Ognia” i odtąd wszyscy (piszący) jesteśmy skazani na slogany w stylu „polska gra o tron” albo „piastowska gra o tron”, albo „każda inna gra o tron”. Tak naprawdę w cyklu „Odrodzone królestwo”, którego środkowym ogniwem jest „Niewidzialna korona”, robię coś dokładnie odwrotnego niż Martin. On stworzył opowieść fantasy, którą ubrał w kostium historyczny, o tyle ciekawy i przekonujący, że swobodnie i bez ograniczeń czerpał inspiracje z przeszłości. Świetnie miksuje najróżniejsze miejsca, czasy i wpływy, raz zdaje się nam czuć oddech gotyku, to znów renesansu, Bliski Wschód, zimne wyspy Atlantyku, wojny średniowiecznej Europy i tak dalej. Czytam i mnie to bierze, świat wykreowany jest niezwykle barwny, zmyślony i fantastyczny, ale jednocześnie realny w szczególe. U mnie jest odwrotnie – świat powieściowy jest oparty na kanwie wydarzeń jak najbardziej autentycznych. Zabójstwo króla, burzliwe dzieje osieroconego tronu polskiego, wojny Łokietka z Henrykiem i Vaclavem, wyuzdany biskup Muskata, seksowna i mądra Rikissa – wszystko to postacie prawdziwe. Moim zmyśleniem jest jedynie ożywienie tej, podkreślam, autentycznej historii. A moim fantasy tchnięcie ducha w średniowieczne mity.

Bardzo amerykańska jest scena zabójstwa młodego Vaška. Zdublowała ją Pani, prezentując dwa punkty widzenia. Poczułem się wtedy jak widz filmów Tarantino, Sorderbergha czy na przykład Ritchiego. Ten chwyt kapitalnie wzmógł moją uwagę.
Uwielbiam taki sposób opowiadania!

Dlaczego?
Lubię pisać bohaterami. Ograniczać narrację do punktu widzenia pojedynczego bohatera, a potem ją multiplikować poprzez dostawianie kolejnych postaci wraz z ich wizją przebiegu zdarzeń. To daje mi i, mam nadzieję, czytelnikom ten specyficzny kontakt z bohaterem, gdy opowieść, niczym oko kamery, ustawiona jest wyłącznie w głowie jednej postaci. Gdybym stosowała inny rodzaj narracji, to – jak w kamerze – powinnam rozszerzyć pole widzenia i nagle wiedzieć/widzieć wszystko, a to mnie mniej ciekawi. Bardziej intrygujące jest budowanie „obrazu wszystkiego” w głowie czytelnika, który w odróżnieniu od bohaterów, nakłada sobie, rozdział po rozdziale, wizje poszczególnych postaci. Ponieważ tych bohaterów prowadzących jest w „Niewidzialnej” bardzo dużo, prędzej czy później ich drogi się przecinają, krzyżują. I wówczas mamy to, co przy zabójstwie Vaška – mogę opowiedzieć zdarzenie kilkukrotnie, za każdym razem z punktu widzenia kogoś innego. Pisząc „Północną Drogę”, sagę skandynawską, doświadczyłam tego w sposób ekstremalny, bo każdy tom był relacją wyłącznie jednego bohatera, a opowieść rozgrywała się cztery razy w tym samym czasie.

Czy pisząc swoje książki, myśli Pani o ich potencjalnych ekranizacjach?
Tak, ale chyba w innym kontekście, niż pan myśli. Po pierwsze, jestem wzrokowcem i piszę obrazami, wyświetlam sobie ten powieściowy film w głowie. A po drugie, myślę beztrosko: kino historyczne jest piekielnie drogie, w Polsce nikt nie znajdzie takiego budżetu, jaki miała „Gra o tron”. Więc po cóż śnić o ekranizacjach, lepiej się nie przejmować i rozbestwić w rozmachu i opisie. To daje wolność. Można pisać, nie myśląc o kosztorysie produkcji!

Jak wygląda Pani praca nad powieściami? Zważywszy na ich rozmiar i faktograficzny background, można przypuszczać, że to w dużej mierze logistyczna robota. Zgadza się?
Zgadza się. To logistyczna robota. Do każdej książki mam inny system pracy ze źródłami, bo też za każdym razem są one inne. W przypadku „Legionu” [opowieść o Brygadzie Świętokrzyskiej NSZ] poza materiałami historycznymi to były w większości relacje ludzi, zeznania, wspomnienia. Tysiące stron. Żeby zapamiętać, gdzie co mam, stworzyłam nawigator, coś w rodzaju indeksu osób, miejsc, zdarzeń. Odłowiłam to, co może być interesujące i zapisywałam sobie pod hasłem osoby numery stron w każdym z materiałów. Albo pod hasłem zdarzenia, choćby życie codzienne. Hasło „zdobywanie jedzenia” – i odnośniki gdzie, kto i co o tym powiedział. Albo hasło „odmrożone nogi”, albo „wszy” i tak dalej. Potem dość szybko odnajdowałam przeczytane wcześniej zdanie.

Wszystko Pani sama robi?
Wszystko robię sama. Nie potrafię korzystać z materiałów przygotowanych przez kogoś. To jak z pisaniem ściągi… Korzystam z pomocy historyków i specjalistów najróżniejszych dziedzin, ale by móc zadać im pytanie, muszę najpierw znać temat, muszę wiedzieć, o co zapytać. Właśnie po „Niewidzialnej” miałam taką konkluzję, że mszczą się pytania niezadane. Gdy coś wydaje mi się błahe i oczywiste – łopaty daniela, które zawiesiłam na ścianie dworu myśliwskiego Łokietka. Zadzwonił kolega i powiedział, że daniele w Polsce od XVI wieku… psiakrew, nie zapytałam o daniela.

Żadnych researcherów?
Próbuję. Mam kilku przyjaciół, których mogę prosić, by sprawdzili mi to czy tamto. Ale najczęściej, gdy dostanę materiały, sprawdzam je. Jakieś potworne skrzywienie albo poczucie, że trzeba przejść tę drogę o własnych siłach, bo inaczej to nieuczciwe wobec czytelnika.

Ma Pani jeszcze czas na tego rodzaju przygotowania?
To czas wliczony w pracę nad książką, równie ważny jak pisanie, jeśli nie ważniejszy. To też ekscytujący moment pracy, bo raz po raz wpadam na jakiś trop, nieznaną sobie historię. Jak pierwszy etap zakochania, poznawania bohaterów i ich opowieści. Gra wstępna?

Jak wyglądała obróbka danych do „Niewidzialnej korony”?
Stworzyłam książkę, w której wypisałam sobie wszystkie wydarzenia z dziejów najważniejszych bohaterów. To pomocna technika: wycinamy skalpelem summę wydarzeń i wklejamy ją pod jedną datą. Powstaje coś w rodzaju strumienia informacji. Wtedy całe nasze rozumienie historii zaczyna się nagle przewracać.

Przewracać? Dlaczego?
Ze względu na tę bogatą wieloperspektywiczność właśnie. Historia w podręczniku jest opowiadana linearnie i wyłącznie z punktu widzenia tematu. Rozbicie dzielnicowe w Polsce opowiadane jest (w podręcznikach) z punktu widzenia „jednoczącego się kraju”. A taki punkt widzenia nie istnieje, jest kreacją po fakcie, historycznym résumé po latach. Mnie są potrzebni bohaterowie, więc w ich biografiach szukam tej opowieści. Zderzam ją z biografami ich partnerów politycznych, to tworzy niezwykłą pajęczynę, bo ilość „zainteresowanych” czy też „wchodzących w grę” zaczyna się rozrastać. Tak było w przypadku „Niewidzialnej”. Od razu wiedziałam, że równoprawnym bohaterem będzie Vaclav II. A jeśli on, to i jego żony, wcześniej matka, kochanek matki, ojciec i tak dalej. To grono rośnie, bo nie zainteresuje czytelnika (i mnie) bohater, który wystąpi wyłącznie po to, by pokazać twarz i podpisać się znanym z kart historii nazwiskiem. Postać musi nas pociągnąć, pokazać emocje, podszewkę. A żeby tak się stało, muszę napisać go od podszewki. No i książka rośnie: 600, 700, 800 stron. Ale wracając do „przewracania historii” – gdy nałożę na siebie chronologię różnych bohaterów, wychodzą intrygujące rzeczy, takie, których nie ma w podręcznikach, bo są poza faktami.

To znaczy?
Prosty przykład, z „Korony śniegu i krwi”, czyli powieści poprzedzającej „Niewidzialną”. W każdej biografii Przemysła II lub jego stryja, Bolesława Pobożnego odnotowany jest następujący fakt – ponieważ Bolesław Pobożny nie miał synów, same córki, więc od początku przygotowywał na dziedzica Wielkopolski swego jedynego bratanka, Przemysła II i kropka. Zgodnie i pięknie, po cóż zawracać głowę, skoro tak właśnie się stało, przekazał młodemu władzę nad połową dzielnicy plus minus około pełnoletniości tegoż, a potem, na łożu śmierci, przekazał mu resztę. Wszystko gra. Ale jak się nałoży daty narodzin tych córek na czas przekazania połowy dzielnicy młodemu Przemysłowi, to robi się emocjonująco, bo ostatnia z nich, Anna, przyszła na świat już po „oddaniu władzy” przez ojca. A co normalny piastowski książę myśli, gdy jego małżonka jest w ciąży? Oczywiście, że urodzi mu syna. Tych kilka miesięcy musiało być niezłą jazdą w głowie Bolesława Pobożnego. Czy w myślach wydziedziczał Przemysła? Był nadzwyczaj prawym człowiekiem jak na ówczesne czasy. Tym gorzej, prawda?

Prawda. Proszę mi powiedzieć, skąd się wziął pomysł na cykl piastowski. Bardzo go Pani zazdroszczę. Nie wiem, czy to nie przesada, ale być może zaczyna Pani projektować naszą zbiorową pamięć o tamtych czasach, o tym krwawym, okrutnym rodzie, o początkach chrześcijaństwa…
Dla mnie początkiem cyklu piastowskiego nie jest „Niewidzialna korona”, o której mówimy, tylko książka sprzed niemal pięciu lat – „Gra w kości”. To opowieść o startowym momencie państwa polskiego, o zjeździe gnieźnieńskim. A chodziłam z nią w głowie od dawna. Pisząc „Grę”, właśnie takie miałam pragnienie – opowiedzieć historię Polski jeszcze raz, dla współczesności. Jest Bunsch, Gołubiew, Parnicki, każdy z nich pisał inaczej, ale wszyscy oni mieli odwagę się zmierzyć z monumentem historycznym i zrobili to ze swego punktu widzenia. Mój jest inny, bo jestem dzieckiem innych czasów, tak jak i moi czytelnicy. Ale w szerszym kontekście za punkt startowy tej projekcji uznałabym pewną rozmowę z Tadeuszem Zyskiem, moim wydawcą. Rozmowę o sposobie opowiadania historii. Zderzaliśmy się i zgadzaliśmy jednocześnie. I chyba oboje ułożyliśmy sobie to w głowie. Inicjacją, próbą „jak to wyjdzie” była „Korona śniegu i krwi”. Chyba wyszło. Teraz, patrząc na tysiące sprzedanych egzemplarzy „Gry w kości”, „Korony śniegu”, „Niewidzialnej”, „Legionu” wiem, że czytelnicy byli i są zgłodniali opowieści o polskiej historii, dają tego dowód, sięgając po kolejne książki. Na Boga! Jak długo jeszcze będziemy się podniecać historią Anglii, Hiszpanii, Portugalii, Francji? To znaczy: tak, czytajmy ją, rozszerzajmy horyzonty, ale bez kompleksów. Takimi byli Piastowie. Wkroczyli na arenę dziejów Europy bez kompleksów. A do Chrobrego jeszcze powrócę! Obiecuję!

To świetnie. Bo dzięki Pani po raz pierwszy spojrzałem na niego jako faceta z krwi i kości…O czym będzie kolejna część?
Czas ukoronować Łokietka. W finiszu „Niewidzialnej” Kraków otworzył przed nim swe bramy, zniknęli z areny dziejów dwaj przeciwnicy – ojciec i syn Vaclav II i III, ale czas walki o odzyskanie korony polskiej dla Władysława dopiero się rozpoczął. Będzie się musiał zmierzyć z przeciwnikiem, który przewyższa go pod każdym względem – z Zakonem Krzyżackim i nim się obejrzy, wyrosną mu nowi rywale – Luksemburczycy. Spróbuje sojuszu z piękną, pogańską Litwą i przede wszystkim rozpocznie proces wewnętrznego jednoczenia kraju, by syn, który mu się jeszcze nie narodził, mógł zastać Polskę drewnianą, a zostawić murowaną.

Już się nie mogę doczekać.
Wciąż jeszcze pracuję ze skalpelem. Bowiem najbardziej ekscytuje mnie w tym fragmencie dziejów thriller prawniczy rozgrywający się na dworze papieskim w Awinionie. Thriller, w którym role główne grają prawnicy Łokietka, prawnicy Krzyżaków, dyplomaci obu stron, pieniądze, wielkie pieniądze i, jak to w historii bywa, niespodziewane zwroty okoliczności. Ile z tego uda mi się wykroić dla trzeciej Korony?

17.09.2014, Gołębnik, Poznań

alt