Archiwum
16.12.2019

Motyl na szpilce

Marcin Stachowicz
Film

Chodźcie, od bogatych zbiorów motyli polecimy sobie w Alpy. Do Afryki stąd niedaleko. Jeszcze amazońskie dżungle po prawej, lodowe morza po lewej i już jest, wypisana na ścianie półprzezroczystą farbą. Wygląda jak Wielkie Uogólnienie, cywilizowany sposób sprowadzania rzeczywistości do parteru, papierowy kotylion z najtańszych europejskich wyobrażeń. Na pierwszym planie jakieś sentymentalne wykopaliska – opadłe kamienie, kolumienki z wiedeńskiego parku, nieistniejące sklepienie świątyni Apollina. Ruiny. Dalej piramidy w Gizie, palmy kokosowe, Nil, zapowiedź pastelowego zachodu słońca. Jest dokładnie tak, jak nam mówili: Afrykę wzięli w jasyr Europejczycy w rajtuzach i perukach, a Afrykańczyków przyszpili do weluru i zamknęli w szklanych gablotach. Jak te zbiory motyli kilka ścian dalej.

Na taki kiczowaty mural, wymalowany w Cesarskim Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu, patrzy Angelo Soliman, przyjaciel królów, czarny mężczyzna wychowany na białych dworach, afrykański „piesek salonowy”, zabawka do podglądania koloru skóry. Patrzy, a na jego twarzy rysują się bardzo nieoczywiste emocje. Łatwo wziąć je za wzruszenie, bo i kontekst sceny coś takiego podpowiada: pracownicy muzeum oprowadzają po gmachu ciało, które samo stanie się niedługo jednym z eksponatów. Z drugiej strony stara, umęczona twarz Angelo odbija głównie smutek i rozczarowanie. Żałobę po tym, co się straciło i czego nigdy się nie zyskało, chociaż istniała obietnica. Lęk, że własnej córce nie potrafi się odpowiedzieć na pytanie o korzenie: „Czy tam, w Afryce, naprawdę tak było? Czy ona naprawdę tak wyglądała?”. Film Markusa Schleinzera – pracującego jako reżyser castingu u Michaela Hanekego i Ulricha Seidla – to ostentacyjnie prosta, surowa opowieść o początkach nowoczesnej manii porównywania, opisywania i kategoryzowania, które praktykuje się głównie po to, żeby jak najlepiej posiąść i zniewolić. O rasizmie tak głęboko przenikającym rzekomo wyrafinowane falbany kultury, że aż staje się on obiektywną i przezroczystą siłą porządkującą świat; zamienia się w naukę.

Jest to także rekonstrukcja wielkiej zbrodni dokonanej na pojedynczym ludzkim istnieniu. Angelo to postać historyczna: chłopiec porwany z terenów dzisiejszej Nigerii albo Kamerunu w latach 20. XVIII wieku, sprzedany został do niewoli, a następnie obwożony był w karocach perfumowanych arystokratów – od Marsylii aż po Wiedeń – jako przykład egzotycznej, tajemniczej odmienności. Takie eksperymenty nie były niczym nadzwyczajnym w kolonialnej Europie – podobny przypadek, tyle że XIX-wieczny, opisuje między innymi Richard Flanagan w powieści „Pragnienie”. Chodziło o to, żeby z czarnego dziecka – nauką języka, manier, literatury, muzyki – wykorzenić „dzikiego”, a tym samym dowieść prymatu „oświeconej”, europejskiej kultury nad „afrykańską ciemnością” i zyskać dozgonne uznanie na salonach. W filmie Schleinzera mroczne, barokowe wnętrza pałaców, rokokowe meble i udrapowane zasłony zastępują sterylne wnętrza laboratoriów, cel natomiast pozostaje czysto laboratoryjny – dokonać się ma metamorfoza ciała i jego nawyków przy użyciu metodycznej przemocy: dyscypliny, rózgi, nakazów i zakazów. Kruche życie otacza się opieką tylko po to, żeby na powrót zakuć je w kajdany rasowych i klasowych wyobrażeń.

I chyba dlatego najciekawszy w „Angelo” – filmie jak na mój gust nieco zbyt zimnym, statycznym i podobnym do instalacji „galeryjnej” – jest akt drugi, w którym obserwujemy efekt tresury z pierwszej części. Bohater – już młody mężczyzna – odgrywa cykliczne maskarady, pieczołowicie skomponowane pod europejskie spojrzenia i XVIII-wieczny smak. Oczywiście w rzeczywistości tej nie ma jeszcze kina, ale pragnienie atrakcji istnieje i jest równie silne, co sto pięćdziesiąt lat później. Zaspokaja je czarne ciało w egzotycznych nakryciach głowy, które z szablą w dłoni – łącząc taniec, pantomimę i sceniczny monolog – snuje opowieści o swoim niemożliwym życiu w Afryce: o książęcym tytule, szlachetnych korzeniach, przygodach, bitwach i skarbach. W tym fascynującym, ociekającym barokowym złotem teatrze Angelo odgrywa w istocie brak własnej tożsamości. Bo chociaż zarabia, ucząc muzyki, doskonale zna europejską literaturę, zostaje przyjęty do loży masońskiej, a wśród przyjaciół ma austriackiego cesarza Józefa II, dla europejskich oczu pozostaje wciąż tym samym kuriozum z gabinetu osobliwości. Czaszką olbrzyma, człowiekiem z trzecią stopą, ludożercą z Afryki, ciałem Europy z czasów jej prehistorii. W końcu, jak pisał James Baldwin w zupełnie innych czasach i w zupełnie innym kraju, klasę społeczną czy orientację seksualną można ukryć, natomiast czarni „noszą swoją haniebną historię całkiem dosłownie wypisaną na czole”.

Jeśli więc za życia Angelo w Europie zmienia się dominujący paradygmat, to praktyka pozostaje w zasadzie ta sama – już nie gabinet osobliwości, ale taksonomia antropologiczna. Nie kolekcja dla uciechy mojej i salonu, lecz publiczna nauka, instytucja pod auspicjami władzy, muzeum „dla wszystkich”. Wracając jeszcze na moment do Baldwina: pisał on także, że: „Murzyn uczy się oceniać, jakiej reakcji życzy sobie nieznajomy, po czym fabrykuje ją z rozbrajającą prostotą”. A jednak decyzja Angelo, żeby oddać swoje ciało Muzeum Historii Naturalnej, nie jest u Schleinzera gestem uległości czy poddania się władzy „nieznajomych”. A przynajmniej nie do końca. To raczej ostatnia, rozpaczliwa próba nadania sobie tożsamości – spreparowany powrót do korzeni, których nigdy się nie poznało i już nie pozna. Nie chcą mnie jako Europejczyka, powrócę więc jako Afrykanin – w całej swojej „dzikości” i „potworności”.

Tragiczny rys tej decyzji z dzisiejszej perspektywy wydaje się oczywisty, ale w momencie narodzin nowoczesnej nauki wcale nie musiał być tak postrzegany – oddanie zwłok do muzeum mogło zagwarantować czarnemu ciału „wieczną” sławę. Przechodząc z teatru dworskiego do teatru nauki, Angelo zostaje jednak przetoczony – niczym krew w czasie transfuzji – z jednego rasistowskiego wyobrażenia w drugie. W szklanej gablocie, zmumifikowany i obwieszony naszyjnikami, „dziki” ostatecznie traci twarz na rzecz Wielkiego Uogólnienia – staje się nieruchomym i niemym egzemplarzem pewnej kategorii antropologicznej. Nie człowiekiem, lecz rzeczą. Całe jego życie to cudzy fałsz. Cykl zatacza koło, wyzwoleniec wraca do niewoli. Afryka od początku była tylko tandetnym muralem na pobielonej ścianie, a czarny chłopiec – motylem na szpilce.

 

„Angelo”
reż. Markus Schleinzer
premiera: 29.11.2019

Angelo, reż. Markus Schleinzer | Nowe Horyzonty 2019