Archiwum
05.09.2019

ŁAŃCUCH POKARMOWY: My, marnotrawcy

Adriana Molenda
Literatura

Zgodnie ze statystykami Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) aż jedna trzecia wyprodukowanej na świecie żywności stanie się odpadkiem. Opublikowany 8 sierpnia 2019 roku raport Międzynarodowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych (IPCC) stwierdza, że obecnie marnuje się jedna czwarta globalnej produkcji żywności. Autorzy raportu zwracają uwagę na skalę negatywnego wpływu degradacji gleby (poprzez rolnictwo, produkcję żywności oraz wylesianie) na klimat. Razem ze zmarnowaną żywnością zmarnują się wykorzystane do jej produkcji dziesiątki miliardów ton wody pitnej. A także: energia zużyta w procesie uprawy, transportu i przetwarzania; energia wykorzystana do produkcji opakowań; ziemia uprawna, która w skutek praktyk stosowanych w rolnictwie przemysłowym, ulegnie wyjałowieniu. Dalszą konsekwencją wyjałowienia będzie intensywne użycie nawozów sztucznych i toksycznych środków ochrony roślin, które pozwolą wyeksploatować do cna możliwości uprawne zdegradowanej gleby. Tym samym przypieczętowany zostanie jej dalszy los, który zakończy się postępującym pustynnieniem. Nawozy sztuczne zanieczyszczą też pobliskie cieki wodne, a ostatecznie wraz z biegiem rzek trafią do zbiorników morskich. Zmieniając skład chemiczny wody, stworzą idealne środowisko dla masowego zakwitu glonów, których obumieranie doprowadzi do powstawania obszarów o obniżonej zawartości tlenu i tworzenia stref beztlenowych, w których zamiera wszelkie życie. A kiedy gleba (mimo nowoczesnych technologii i nawozów) nie będzie się już nadawała do dalszej uprawy, trzeba będzie wyciąć kolejne połacie lasów (niszcząc siedliska dzikich zwierząt) i przekształcić je w pola. Ogromna część tych zasobów zostanie wykorzystana tylko po to, aby wyprodukowana dzięki nim żywność trafiła na śmietnik. To rzeczywisty koszt marnowania jedzenia. A jednocześnie statystyki to tylko jedna z wielu narracji, jakie mu towarzyszą. To ona stała się punktem wyjścia dla Marty Sapały.

„Na marne” to zbiór 29 reportaży o żywnościowym marnotrawstwie. Sapała zadaje pytania: co? jak? dlaczego? kto rzeczywiście marnuje jedzenie? Spotyka badaczy i badaczki praktyk kulturowych i społecznych związanych z żywnością, aktywistów z banków żywności i freegan, pracowników Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania, praktyków życia w stylu zero waste, piekarzy, sprzedawców, producentów żywności i darczyńców, osoby bezdomne korzystające z darmowych posiłków oraz tych, którzy ze względu na trudną sytuację ekonomiczną żywią się odpadkami znalezionymi w śmietnikach. A także wiele innych osób, których codzienne praktyki związane z jedzeniem odbiegają od przyjętej powszechnie normy i tym samym demaskują absurd systemu, w jakim wielu cierpi głód, podczas gdy ogromna ilość nadającej się do spożycia żywności codziennie zamienia się w odpad. Każdy z tekstów zebranych w „Na marne” to inna opowieść o (z)marnowanym jedzeniu albo o jedzeniu z wielkim wysiłkiem uratowanym.

Tym, co łączy opowieści, jest reporterskie dochodzenie. Autorka przeprowadza śledztwo w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: jak to możliwe, że marnujemy aż tyle jedzenia? Lub inaczej: co właściwie kryje się za globalną narracją o żywnościowym marnotrawstwie?

Sapała zaczyna dochodzenie od morfologii (czy raczej: archeologii) odpadków – wydobywa i własnoręcznie analizuje zawartość śmietników na osiedlach polskich miast; towarzyszy tym, którzy odbierają i sortują śmieci, pyta o wyrzucane jedzenie. Już na tym etapie uwidacznia się silne powiązanie żywnościowego marnotrawstwa ze stylem życia i (pośrednio) sytuacją ekonomiczną. Mieszkańcy apartamentów na modnym stołecznym osiedlu – w odróżnieniu od mieszkańców śródmieścia – wyrzucają całe opakowania wędlin (często nieprzekraczających terminu ważności), importowane owoce w sporych ilościach, nadwiędłe warzywa, nigdy nie otwarte przetwory domowej roboty. Czy to znaczy, że nie marnują przede wszystkim ci, których na to nie stać? Na pewno ograniczone środki finansowe pomagają w kultywowaniu cnoty oszczędności, jednak autorka nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Zgodnie z danymi przytaczanymi przez media każdy mieszkaniec Polski, niezależnie od wieku wyrzuca rocznie 52 kilogramy (a zgodnie z danymi FAO – aż 235 kilogramów) jedzenia. Te szacunki nie znajdują odzwierciedlenia w obserwacjach czynionych przez autorkę „Na marne” w trakcie licznych przepraw przez zawartość osiedlowych śmietników. Nawet gdyby każdy Polak wyrzucał do śmieci tyle żywności, ile przeciętny mieszkaniec apartamentu na modnym warszawskim osiedlu, wciąż będzie to znacznie mniejsza ilość niż ta przypisywana mu w statystykach.

Metoda polegająca na analizie zawartości przydomowych śmietników ma jednak swoje ograniczenia. Część zmarnowanej żywności – w formie płynnej, półpłynnej czy sproszkowanej – trafia do kanalizacji. Zdarza się też, że ciężko zidentyfikować, czym były odpadki, zanim trafiły na śmietnik (np. czy były żywnością roślinną, czy raczej nienadającą się do spożycia biomasą). Wątpliwości nie pozostawia tylko żywność o konkretnej, spójnej konsystencji lub wyrzucona wraz z opakowaniem. Dlatego Sapała sięga po inną metodę.

Reportażystka przygląda się własnemu marnotrawstwu, a także marnotrawstwu znajomych i ochotniczek, które przez miesiąc codziennie notują każdy gram wyrzucanego (lub utylizowanego w inny sposób) jedzenia – spuszczanych w toalecie resztek z obiadu, nadgniłych owoców, które trafiają do kosza z napisem „bio”, suchego chleba, którym zostaną nakarmione gołębie (mimo że im to szkodzi). Ale i na tym etapie pojawiają się niejasności: czy obierki od ziemniaków to jeszcze żywność? (Ziemniaki możemy przecież umyć i zjeść w całości.) A obgryzione kości kurzych udek? (Przed wyrzuceniem można by ugotować na nich jeszcze zupę.) A wygotowane warzywa z wywaru? Ogryzki?

Wątpliwości mają nie tylko poddające się samoobserwacji gospodynie domowe, ale również FAO. Dane, które są podstawą statystyk przytaczanych w raportach organizacji, są nieprecyzyjne. W przypadku Polski to po prostu dane o wyrzucanej biomasie – a przecież bioodpady to nie tylko to, co mogło zostać zjedzone, ale także skoszona trawa, fusy po kawie i herbacie, skórki owoców, z których wyciśnięto sok, łupiny orzechów… Lepszymi danymi w przypadku Polski nie dysponujemy, bo – mimo powziętych zobowiązań – nie prowadzono dotychczas zakrojonych na szeroką skalę badań dotyczących żywnościowego marnotrawstwa.

Czy skrzętnie prowadzone dzienniczki są miarodajną metodą badania marnotrawstwa? Być może to, co sprawia, że nie dostarczają danych reprezentatywnych, stanowi ich największą zaletę. Chodzi o proces samouświadomienia i wdrażania działań naprawczych. Sapała zwraca uwagę, że w następstwie samoobserwacji często zaczynamy poddawać nawyki autocenzurze. „Nie sądzisz, że zmieniliśmy podejście do wyrzucania, odkąd mamy to w domu?” – pyta retorycznie partner autorki. Marnowanie żywności może być do pewnego stopnia ograniczane przez sam fakt, że zaczyna być zauważane.

Skoro okazuje się, że „przeciętny Polak” wyrzuca mniej żywności niż przypisuje mu statystyka – należy odnaleźć źródła „brakujących” kilogramów. W ramach poszukiwań warto zajrzeć tam, gdzie szukają jedzenia ci, którzy żywią się tym, co w świetle prawa przestało już nim być. Freeganie sugerują, że najlepsze kąski znaleźć można w kontenerach stojących na tyłach supermarketów.

10 groszy za kilogram wyrzucanej żywności (a więc 10 złotych za 100 kilogramów; 100 złotych za tonę) – karę o takiej wysokości, zgodnie z ustawą o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności podpisaną 19 sierpnia przez prezydenta Andrzeja Dudę, będzie musiał zapłacić sklep o powierzchni ponad 250 m2, którego połowa przychodu pochodzi ze sprzedaży żywności. Uniknie płacenia kary, jeśli zawrze z organizacjami pozarządowymi umowy na nieodpłatne przekazanie niesprzedanej żywności. Uznano, że kara tej wysokości będzie w stanie zmotywować właścicieli sklepów do przekazywania żywności na cele charytatywne. Ustawa to wielki sukces. To uzmysławia, jakie ilości jedzenia wyrzucane są przez sklepy każdego dnia. To właśnie „brakujące” kilogramy przypisywane w statystykach każdemu i każdej z nas.

W toku swojego śledztwa Sapała pyta o to czy takie sformułowanie problemu żywnościowego marnotrawstwa, jakie wynika ze statystyk, pomaga w jego rozwiązaniu.

Statystyki pełnią określoną funkcję. Służą umacnianiu status quo. […] Można z czystym sumieniem postulować korekty kosmetyczne, nie systemowe. A przecież wpływ systemu dystrybucji, kluczowej w drodze żywności z pola na talerz, sięga znacznie dalej niż odcinek między sklepowym magazynem a stojącym na jego zapleczu kontenerem

– stwierdza w rozmowie z reportażystką Dominika Jarosz, aktywistka z organizacji Feedback (Wielka Brytania). Tę opinię potwierdza Ariel Modrzyk: „Te dane, dla mnie kompletnie niewiarygodne, utrudniają zrozumienie oraz krytykę obecnego systemu gospodarczego”. Czy brak precyzyjnych danych oznacza, że dane o skali polskiego marnotrawstwa są zawyżone? Marta Sapała sugeruje, że może być wręcz odwrotnie. Zebrane w „Na marne” teksty ukazują smutny paradoks: podczas gdy statystyki mówią o „przeciętnym Polaku”, o „przeciętnym Europejczyku”, o „każdym mieszkańcu Ziemi”, a narracje głównego nurtu zdają się sugerować, że rozwiązanie problemu tkwi w zmianie codziennych nawyków, faktyczne przyczyny żywnościowego marnotrawstwa są ukryte w mechanizmach, jakie w niewielkim stopniu zależą od indywidualnych działań i wyborów przeciętnego konsumenta.

Na trop naprowadza tekst, którego bohaterka porównuje swoje doświadczenia w pracy na stanowisku osoby sprzątającej w dwóch różnych korporacjach, w których, jak relacjonuje, panuje zupełnie inna „atmosfera”. Z jej zeznania wynika, że model organizacyjny i kultura pracy, które prowadzą do alienacji i eksploatacji ludzi, okazują się również wzmacniać postawy i nawyki sprzyjające użytkowemu stosunkowi do najbliższego otoczenia i dostępnych zasobów, w duchu motta „po nas choćby potop” – co znajduje odzwierciedlenie również w skali żywnościowego marnotrawstwa. Okazuje się ono splotem przyzwolenia dla rozrzutności i niedbalstwa oraz braku organizacyjnych rozwiązań, które ułatwiałyby ograniczenie tych tendencji. Tym samym Sapała czyni subtelną aluzję, zwracając uwagę na to, że ogrom odpowiedzialności za marnowanie jedzenia spoczywa na innym szczeblu niż ten związany z indywidualną konsumpcją.

Reportażystka sugeruje, że wysiłki wkładane w ograniczanie marnotrawstwa w domowych gospodarstwach, choć nie są bez znaczenia, nie rozwiążą problemu – ponieważ jego źródło tkwi w mechanizmach, leżących u podstaw funkcjonowania globalnego rynku żywności. Nałożenie kar za marnotrawstwo na duże sklepy handlujące żywnością to kolejny krok w pożądanym kierunku i bezsprzecznie potrzebne rozwiązanie, jeśli chcemy ograniczyć wyrzucanie żywności. Jednak straty w handlu to też tylko czubek góry lodowej. I nie tu tkwi sedno problemu.

Na nasze stoły trafia żywność pochodząca z innych kontynentów. Zanim trafi do naszych kuchni, jest zbierana, pakowana, transportowana, przepakowywana, przechodzi kolejne kontrole jakości, narażona na działanie wilgoci, zmiany temperatury, urazy mechaniczne, niedbalstwo, opóźnienia w dostawie, działalność robaków, przestawianie kartonów, zasady określające warunki i czas jej pobytu na sklepowych półkach. Łańcuch dostaw rozciąga się na tysiące kilometrów. Im jest dłuższy, tym więcej w nim „wąskich gardeł”, które generują straty.

Sposobów badania żywnościowego marnotrawstwa jest wiele i każdy z nich ma liczne słabe strony, które Sapała umiejętnie obnaża. Choć więc brak precyzyjnych danych, aby dokładnie określić ilość marnowanej żywności – nie oznacza to, że problem nie jest faktyczny i ogromnych rozmiarów. Lektura reportaży zebranych w „Na marne” uświadamia patologiczną skalę zjawiska. Sapała wnikliwie i rzetelnie analizuje liczne aspekty żywnościowego marnotrawstwa oraz związaną z nią sytuację społeczno-kulturową.

W moim odczuciu autorka niewystarczająco wiele uwagi poświęca kwestiom związanym z produkcją i konsumpcją mięsa. Ze stanowiącego wyjątek od tej reguły tekstu o fermach drobiu dowiadujemy się, że utylizacja martwych ptaków często jest fikcją. Zwierzęta, które umierają w cyklu produkcji, wypadają z systemu – nierzadko zakopywane są w głębokim dole za kurnikiem. Zgodnie z raportem „Jak one to znoszą” Stowarzyszenia Otwarte Klatki w czterdziestodniowym cyklu produkcji brojlerów śmierć spotyka około 7% z nich. Ptaki nie wytrzymują, bo warunki, w jakich są trzymane, nie mają wiele wspólnego z dbałością o dobrostan zwierząt. Czy te zwierzęta, które nie dotrwały do końca cyklu produkcyjnego, to zmarnowana żywność? Marnowanie mięsa wiąże się z najbardziej negatywnymi kosztami dla środowiska i zużyciem zasobów (woda, energia, gleba). Aby wyprodukować kilogram mięsa, potrzeba wielu kilogramów roślinnej paszy, którą karmione będzie zwierzę. Obecnie ponad 80% światowych ziem uprawnych wykorzystywanych jest do produkcji paszy dla zwierząt hodowlanych. Jeśli do śmieci wyrzucana jest choćby jedna czwarta wyprodukowanego mięsa, to jednocześnie marnują się ogromne zasoby potrzebne do jego produkcji. W dobie umierających ekosystemów morskich należałoby też przyjrzeć się marnotrawstwu w rybołówstwie. Wiele informacji na ten temat dostarczają książki „Zjadanie zwierząt” Jonathana Safrana Foera oraz „Społeczeństwo bez mięsa” Jarosława Urbańskiego. O te wątki warto byłoby śledztwo Sapały uzupełnić, aby lepiej zrozumieć charakter i skalę negatywnego oddziaływania splecionego z globalną gospodarką systemu produkcji, dystrybucji i konsumpcji żywności.

Co wynika ze śledztwa Sapały dla nas? Co możemy zrobić, aby ograniczyć żywnościowe marnotrawstwo? Autorka wskazuje, że ważnym zadaniem jest odbudowanie elementarnego szacunku do jedzenia. Przełoży się on na konkretne codzienne praktyki: noszenie ze sobą pojemnika na resztki, o których spakowanie zawsze możemy poprosić w restauracji; odgrzewanie wczorajszego obiadu; dzielenie się żywnością ze znajomymi, sąsiadami i współpracownikami; zakup produktów z krótką datą ważności; zainicjowanie zmian ograniczających marnotrawstwo jedzenia w swoim miejscu pracy. Indywidualne umiarkowanie jest ważne. Aby jednak rzeczywiście ograniczyć wyrzucanie jedzenia, potrzeba zmian systemowych – przede wszystkim skrócenia łańcucha dostaw i zmiany systemu dystrybucji produktów. Dla konsumentów to wskazówka, która jednak w „Na marne” nie zostaje wyrażona wprost: kupujcie przede wszystkim to, co wyrosło niedaleko. Nawet jeśli to nie wystarczy.

 

Marta Sapała, „Na marne”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2019

 

#ŁAŃCUCHPOKARMOWY

8 sierpnia 2019 Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) opublikował raport specjalny badający związek między zmianami klimatycznymi a sposobem, w jaki wykorzystujemy planetę. Z raportu wyczytać możemy m.in. że do produkcji żywności i paszy (a także drewna, ubrań i energii) wykorzystywane jest 25-33 proc. dostępnych terenów lądowych; rolnictwo zużywa ok. 70 proc. wody pitnej; aż 25-30 proc. jedzenia jest marnowane. Walka z kryzysem klimatycznym wymaga redukcji emisji gazów cieplarnianych we wszystkich sektorach – także w uprawach i produkcji żywności.
Zachęcamy do lektury całego raportu: https://www.ipcc.ch/report/srccl/

W cyklu ŁAŃCUCH POKARMOWY publikujemy teksty omawiające rozmaite uwikłania praktyk jedzenia i przemysłu żywnościowego oraz ich konsekwencje.

Photo by Del Barrett on Unsplash