Archiwum
19.01.2018

Kordianka!

Piotr Dobrowolski

Reżyser „Kordiana”, dwudziestopięcioletni Jakub Skrzywanek ukazuje obraz świadomości swojego pokolenia. Wykorzystuje przy tym całe spektrum emocji – od zgrywy do prawdziwego, wewnętrznego gniewu – i z ich pomocą pozbywa się balastu romantycznych mitów. Jego spektakl równie skutecznie drażni, co zachwyca. I wdziera się w pamięć – głównie za sprawą debiutującej na scenie Alex Freiheit, kipiącej szczerym gniewem Kordianki.

Poznański „Kordian” wprowadza sceniczny język, do którego jeszcze nie przywykliśmy. Beka graniczy tu z powagą, abstrakcja z symbolem, prowokacja z rozmarzeniem, a oskarżenie – z wahaniem. Niepokój publiczności budzić może brak czytelnej, intelektualnej narracji, formułowanych wprost diagnoz czy oskarżeń, które realizatorzy przedstawienia wyczytują w wyjściowym tekście klasycznego dramatu. Próby złożenia całościowej interpretacji ich spektaklu nie przynoszą szybkich rezultatów. Nie jest on jednak pozbawiony sensu i znaczenia. Mimo to wszyscy, którzy spodziewają się szkolnej interpretacji dramatu napisanego przez jednego z narodowych wieszczów, będą rozczarowani. Najważniejsze są emocje, które wyzwala ten „Kordian”. One stanowią o jego sile. Chociaż nie rezygnuje z dosłownego wykorzystania znaczących fragmentów tekstu Słowackiego – poddając wiwisekcji romantyczne ideały przez pryzmat późniejszej historii i reinterpretując zawarte w nim treści – dokonuje tego z perspektywy pokolenia urodzonego w latach 90. Sposób widzenia świata oczyma młodych inscenizatorów sprawia, że przełamaniu podlega kilka paradygmatów, które w ciągu dziesięcioleci tworzyły wizję polskiej kultury. W przedstawieniu podważane jest zarówno znaczenie mitu romantycznego w wersji narodowej, jak i jego indywidualistyczne wariacje.

Skrzywanek, wbrew klasycznej postawie lewicowych intelektualistów, przeskakuje ponad diagnozą sformułowaną na początku lat 90. przez Marię Janion, mówiącą o „kresie panowania paradygmatu romantycznego w kulturze polskiej”. Jednocześnie nie neguje jej, a raczej traktuje wariantywnie – jako coś oczywistego. Zaskakuje świadectwem (wskazywanej i przez profesor Janion) tęsknoty za nowymi wcieleniami wspólnototwórczej, romantycznej z ducha, idei. Nie przyjmuje diagnoz Tomasza Platy, który w opublikowanym niedawno „Pośmiertnym życiu romantyzmu” opisał symboliczny i narracyjny zwrot ku romantycznej narracji, dokonujący się w polskim dyskursie publicznym po katastrofie smoleńskiej i nadal rozwija w odgórnej, narodowej narracji rządzących. Jego „Kordian” łączy w sobie wszystkie te doświadczenia, ale przekracza je i twórczo przekształca. Polska to tutaj odległa, wyśniona opowieść; międzyludzkie relacje podszyte są przemocą, z której trzeba się wyzwolić, a marzenia mogą być materializowane w dowolnej, nawet najzabawniejszej formie. Nie ma świętości. Nawet nasz, polski, święty papież pojawia się jako projekcja niedołężnego, bełkoczącego starca.

Spektakl Skrzywanka uzmysławia, że dla wielu Polaków, którzy dopiero niedawno wkroczyli w dorosłość, muzealna historia nie ma znaczenia, przypisywanego jej przez architektów polityki historycznej. Ważniejsza jest dla nich przyszłość. Nie zapominają o przeszłości, ale widzą ją przez kliszę własnych, prywatnych refleksji i wspomnień. Konserwatywni krytycy tego „Kordiana” – a taka rola przyjmowana jest niezależnie od deklarowanych sympatii politycznych i manifestowanego, ideowego liberalizmu – powinni uważnie się nad nim zastanowić. Mają bowiem szansę na lepsze zrozumienie przyszłości, którą niebawem kształtować będzie dzisiejsza młodzież.

Stabilna wersja historii reprezentowana jest przez niecodzienny, na poły abstrakcyjny projekt scenograficzny. Teatralna Malarnia stała się (co zaznaczono w programie, ale też wybrzmiewa dzięki głosowi podawanemu z offu przed spektaklem) miejscem „rekonstrukcji placu Adama Mickiewicza w Poznaniu”. To przestrzeń mentalna, chociaż pojawiają się w niej także realne elementy, nie zawsze jednak odpowiadające rzeczywistości placu. Fragmenty charakterystycznych krzyży Pomnika Poznańskiego Czerwca 1956 roku sąsiadują z symbolicznymi reprezentacjami pamiątkowych tablic i zniczy nagrobnych. W jednym z narożników prostokąta wyznaczonego przez rzędy krzeseł stoi fortepian, „na którym Ignacy J. Paderewski „wykonywał utwory patriotyczne, czym zapalał iskrę wolności w sercach poznańskiego mieszczaństwa”. W drugim – niczym muzealny obiekt – siedzi Kordian grany przez Wiesława Zanowicza w historycznym mundurze podchorążego z czasów powstania listopadowego. W trzecim ustawiono popiersie Juliusza Słowackiego (którego kopia, nim znalazła się w poznańskim parku Marcinkowskiego, prezentowana była w teatralnym foyer). Tak wieszcz zmuszony został do przyglądania się wszystkiemu, co wydarzy się w jego obecności w ciągu niemal dwóch godzin spektaklu. Czy będzie się przewracać w grobie? Być może, ale dzięki świadomości romantycznej jego duch wie chyba najlepiej, że spokój i spiżowe pomniki nie są najważniejszymi elementami przyczyniającymi się do zachowania w pamięci – zarówno postaci poety, jak i jego dzieła.

Spektakl, podobnie jak i tekst, który go zainspirował, jest montażem pojedynczych scen. Różniąc się stylem, emocjami, językiem – wprowadzają one wrażenie kolażowości. Codzienne, współczesne stroje zastępowane są romantycznymi i symbolicznymi kostiumami. Po abstrakcyjnym prologu Konrad Cichoń ubiera się w surdut i buty do konnej jazdy, a Kornelia Trawkowska – w historyczną suknię. Odgrywana przez tę parę scena z Laurą, choć drażni nieczytelnością języka tekstu Słowackiego, wprowadza krytyczne spojrzenie na mit romantycznej miłości. Tok wypowiedzi przełamywany jest wtrąceniami suflerki (Magdalena Woleńska). Kiedy Kordian pada po samobójczym strzale, to właśnie ona zajmuje się jego ciałem. Rozbiera je, sama wkładając romantyczny strój. Pojawia się niebezpieczeństwo, że przekazywanie kostiumu sugerować będzie zmiany protagonistów, ale (na szczęście!) ten pomysł porzucony zostaje w kolejnych scenach. Świadectwo miłości suflerki prowokuje ironiczne słowa aktorki grającej Laurę. Po nich następuje jednak gest sprzeciwu – wobec wiszących w powietrzu oskarżeń, kiedy ktoś mówi jej, „jak żyć, i że życie jest trudne”; wyznacza jej „zakazy, nakazy, karze za złe uczynki i nagradza za dobre” – Trawkowska od dystansu zwiewnej, zagubionej Laury przechodzi do wykrzyczanego buntu. Nie będzie to jedyny akt niezgody wyrażanej przez kobiety w tym spektaklu.

W czasie dwóch kolejnych scen półnagi Cichoń leży w bezruchu w pozie ukrzyżowanego Chrystusa, a kolażowość pozwala ironicznie prowadzić przepisaną, męczącą w odbiorze scenę rozgrywającą się w Dover. Kolejna – znów pozwala na odkrycie istotnego zamysłu twórców spektaklu. Siedzący przy fortepianie, raz po raz lirycznie uderzający w klawisze Paweł Siwiak jako cyniczny i zdystansowany Kordian rozmawia z Alex Freiheit, mówiącą tekstem Wioletty poddawanej próbie. W kulminacyjnym momencie Siwiak, prywatnym tonem, pyta Wiesława Zanowicza (który w Rzeszowie zagrał rolę Kordiana w roku 1979), o czym wówczas była ta scena. Dostaje klasyczne wyjaśnienie: o doświadczeniach miłosnych z cyniczną i chciwą na pieniądze prostytutką. „To dla mnie jest zupełnie o czymś innym” – stwierdza. Rzeczywiście, publiczność też ma taką świadomość.

Kolejna zmiana nastroju. Alex śpiewa skoczną, choć nie banalną piosenkę o samodzielności kobiety, która zrywa z partnerem. Siwiak towarzyszy jej z keyboardem zawieszonym na szyi. Wyciszenie. Cichoń sadzany jest na papieskim tronie w pozie Chrystusa Frasobliwego. Za chwilę, przebrany, zmieni się w papieża. Tak, tego właśnie papieża – rekonstruowanego ze wspomnień zebranej przed nim młodzieży. Czyżby spełniał jej oczekiwania, których spełnienia nigdy się nie doczekaliśmy, kiedy – wykorzystując tekst pochodzący z „Młodego papieża” Sorrentino – zmienia się w uśmiechniętego i swobodnego piewcę obyczajowej swobody i wolności? I tak już jest do końca – powaga miesza się z dowcipem, a patos z ironią. Wezwany Winkelried (Sonia Roszczuk) staje na szczycie Mont Blanc jako biały niedźwiedź. Na grobach królów pojawiają się duchy w prześcieradłach. A potem Zanowicz wychodzi przed publiczność i opowiada historię swojego życia. Czy jest prawdziwa? Nie wiem. Z pewnością prawdopodobna. Przywołuje wspomnienie roli, którą zagrał w Rzeszowie prawie cztery dekady temu, wymuszoną współpracę z SB i emigrację do Niemiec w latach 80. Zostawia wstrząsające wrażenie, szczególnie znaczące w kontekście romantycznych, bohaterskich mitów.

Kolejna, kulminacyjna scena „Kordiana” należy do Freiheit. Wcielając się w Siksę, opowiada o swoim gniewie – cztery razy w miesiącu, występując w różnych miejscach, jest Kordianką, która karze swojego cara. Teraz, przed teatralną publicznością, podobnie jak na estradzie, kiedy jest Siksą – piętnuje przemoc, dominację, niechęć; mówi o gwałcie, poniżeniu, fizycznej i słownej agresji. Na przemoc i dominację odpowiada: „to wy jesteście krainy sumienie! Zbudźcie się i odrzućcie grzech cara!”. Pyta, co zrobiliśmy, kiedy usłyszeliśmy o kolejnym gwałcie, a co, kiedy ktoś nazwał kobietę suką, szmatą, dziwką? Skandowany tekst Alex mógłby stanowić znakomite podsumowanie tego spektaklu. Ale trzeba jeszcze popsuć wrażenie przez naśladowanie Eltona Johna i pogrzebać Kordiana razem ze wszystkimi bohaterami romantycznymi. Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że Freiheit – debiutująca na teatralnej scenie performerka – jest największym objawieniem tego ciekawego spektaklu. Nie tylko nie odstaje od reszty zespołu w scenach zbiorowych, ale wyróżnia się jakością gry aktorskiej, w wielu scenach przyćmiewając profesjonalnych, bardzo dobrych aktorów. Natomiast w granych przez siebie partiach dialogowych i solowych oszałamia jakością pełnej, przekonującej obecności scenicznej.

„Kordian” Jakuba Skrzywanka nie pozostawia widza obojętnym: burzy spokój i zmusza do myślenia. Prowokuje dyskusje i kontrowersje, które nie cichną od dnia premiery. Jego odbiór równie często owocuje głosami krytyki, co uznania, choć  dojrzałej (a może nawet przejrzałej) części publiczności pochwały znacznie trudniej przechodzą przez gardła. Mam nadzieję, że już niedługo młodzi zaczną mówić w teatrze własnym językiem. Chciałbym wówczas usłyszeć głos tych, którzy mają coś do powiedzenia, jak Skrzywanek i współpracująca z nim ekipa, a nie przedstawicieli „pokolenia whatever”. O nich, inteligentnych młodych ludziach – i o ich próbie wyrwania się poza zaklęty krąg whatever – jest ten, zrealizowany w Malarni poznańskiego Teatru Polskiego „Kordian”, który burzy mity i prowokuje, nie respektuje świętości i tworzy własne imaginarium klasycznych obrazów.

 

Juliusz Słowacki, „Kordian”
reżyseria: Jakub Skrzywanek
scenografia: Paula Grocholska
choreografia: Agnieszka Kryst
muzyka: Kamil Tuszyński
dramaturgia: Daria Kubisiak
kostiumy: Paula Grocholska
Teatr Polski w Poznaniu
premiera: 12.01.2018

fot. Magda Hueckel