Książka Olgi Drendy, wydana nakładem Wydawnictwa Karakter, pociąga nie tylko często dyskutowanym w ostatnich latach tematem. Także jej wizualny wymiar, a więc bardzo bogaty wybór ilustracji i połyskliwa okładka wyraźnie sygnalizują, że o widzialnym będzie mowa. Transformacja, którą część z czytelników zna z własnych wspomnień, część raczej z późnonostalgicznych relacji innych bądź kłujących w oczy pozostałości po zakończonym etapie polskiej historii, jest tematem przewodnim „Duchologii polskiej”. W istocie jednak to, co fascynuje autorkę najbardziej, to wszelkiego rodzaju artefakty z tamtego czasu – szyldy, przedmioty codziennego użytku, okładki, czasopisma i fotografie. Gadżety. Dziesiątki gadżetów.
Nostalgiczna ironia, podzielana przez tak wielu współczesnych uczestników kultury oraz użytkowników social media, daje o sobie znać od paru lat w różnych formach. Od najprostszych, jak przywoływanie obrazów, muzyki czy przedmiotów codziennego użytku, przez bardziej ambitne, jak powieści o dorastaniu w blokowiskach, po przekraczające ramy tematu oszałamiające (w dosłownym tego słowa znaczeniu) produkcje w rodzaju Krainy Grzybów. Wszystkie te sposoby wyrażania ledwie uwolnionej pamięci wydają się naczyniami połączonymi. Oczywiście od grania w „Mario Bros” i kolorowych kuleczek w szprychach roweru do namysłu nad tym, czy rok 1989 rzeczywiście dla wszystkich był zwycięstwem, daleka i wyboista droga. Nie zmienia to jednak faktu, że poczucie wspólnoty, które wytwarza się także za pomocą identyfikacji estetycznej podstawowych przedmiotów i wydarzeń sprzed ponad 20 lat, jest zjawiskiem zastanawiającym i inspirującym. Inspirującym zresztą na wielu frontach – skłania to bowiem do pytania z jednej strony o to, czy rzeczywiście nasze pamięci tak niewiele się od siebie różnią, z drugiej zaś – czy na gadżetach możemy zbudować tak naprawdę jakąkolwiek trwałą wspólnotę?
Tymi pytaniami Drenda nie zajmuje się w swojej książce, obiecując raczej opowieść o tym czasie i swego rodzaju ewidencję przedmiotów i wspomnień, które budują epokę transformacji. Trudno mieć zatem pretensje o brak dalej idącej refleksji w tym zakresie. Bliżej jest tu chyba raczej do poczucia, że na taką – szeroką i dociekliwą perspektywę – przychodzi powoli czas, a także – że nie możemy się licytować na te wszystkie obiekty bez końca. W „Duchologii polskiej” mamy tymczasem porządnie pomyślany zbiór, sprawiający wręcz wrażenie zamykającego te wieloletnie, dotąd rzadko porządkowane wspomnienia. Prywatnie nierzadko wystukiwane w rytm przewodniego motywu serialu „Matki, żony i kochanki” w myśl zasady „a pamiętasz”, która uwalnia nas często od konieczności interpretowania na rzecz samego tylko wymieniania. Ze swoją frenetyczną enumeracją „Duchologia polska” zmierza jednak do stworzenia pełnego i ostatecznego katalogu tych – czasem cudownie naiwnych, czasem koszmarnych, zawsze pełnych znaczeń – dowodów na istnienie lat 90. Chwilami można wręcz odnieść wrażenie, że Drenda postępuje w myśl znanego planu, aby stworzyć reprezentatywny zestaw przedmiotów dla przybysza z innej planety, dzięki któremu rozezna się on w naszych zwyczajach, naturze i wyobrażeniach – z tą jedną różnicą, że przybysz może być z naszej planety. Wystarczy, by nie miał on nigdy nic wspólnego z polskim przełomem lat 80. i 90., a owe przedmioty uwiecznione na fotografiach i w naszej wspólnej pamięci przyprawią go o zawrót głowy.
Wyliczeniom nie ma końca, choć przyznać należy, że nie jest ono puste, czysto inkrustacyjne czy nawet nieprzemyślane. To, co bowiem wyziera z większości tych spisów, to kulturowy i estetyczny chaos naszej rzeczywistości, który w wielu miejscach i wymiarach świetnie ma się i dziś.
„Był listopad 1989 roku. Kraj jeszcze przez miesiąc będzie się nazywać Polska Rzeczpospolita Ludowa. Orzeł w godle wciąż nie ma korony. W telewizji za to już «Wiadomości TVP», a nie «Dziennik Telewizyjny», reklama chrupek Lilly Chips i telenowela «W labiryncie». W kinach «300 mil do nieba». Na targowiskach słychać «Biełyjerozy» Jurija Szatunowa, w radiowej Trójce i Rozgłośni Harcerskiej – ciepłe i melancholijne, smithsowskie gitary z Krajowej Sceny Młodzieżowej i amerykański rock Urszuli i Lady Pank. Róże Europy śpiewają: «Polska jest jak heroina, im dłużej z nią, tym gorzej dla ciebie». Na ulicach przeciwnicy i zwolennicy aborcji obdzielają się przezwiskami – «inkwizycja» kontra «sataniści». Felietonista «Życia Warszawy» Marek Przybylik dziwi się nowemu językowi reklam prasowych: «Seksowne i romantyczne wzory […] niepozbawione jednakże odrobiny agresji»– to o kapeluszach. Radio i prasa informują o nowym zjawisku – ludziach bezrobotnych, załamaniach z powodu utraty pracy. «Ilu z nas myślało, że to wszystko skończy się na światowym imperium, wojną powszechną, codzienną apokalipsą? A kończy się w ogonku po ser», podsumowuje pierwsze wrażenia po zmianach tektonicznych słodko-gorzkim tonem profesor Jan Błoński. Tydzień po przyjeździe Felixa Ormeroda do Polski Aneta Kręglicka zostaje Miss Świata. To główna informacja w wieczornych «Wiadomościach». W tym samym wydaniu protestuje czeska Praga. Nicolae Ceaușescu, pewny swojej władzy, kategorycznie zaprzecza możliwości reform w Rumunii na wzór Polski lub Węgier. Nie ma pojęcia, że za miesiąc czeka go śmierć”.
Czytając o polskich latach 90., świetnie tu udokumentowanych jako spektakl wielkiego przełomu, ale także wielu kontynuacji, można nabrać ochoty na więcej, na konfrontację tych doświadczeń z analogicznymi, które stały się udziałem naszych sąsiadów – przede wszystkim z bloku wschodniego, ale nie tylko. Importowane z Zachodu dobra, wzory i marki byłyby świetnym punktem do rozpoczęcia dyskusji o tym, gdzie i jak rozpoczyna się nasza wspólna historia jako Europejczyków po przełomach 1989 i 1990 roku. Co ciekawe, ów przełom w książce Drendy wydaje się nieco mniej spektakularny za sprawą ciągłości gustów, wyobrażeń o świecie czy wreszcie popkultury.
Fascynacja autorki najmocniej widoczna jest chyba w szczegółowych opisach przedmiotów, mebli czy okładek. Prześledzenie ich estetycznych rodowodów, ale także funkcjonowania w rzeczywistych wnętrzach czy ocenach użytkowników, sprawia wrażenie bardzo skrupulatnie wykonanej pracy. To zdaje mi się zresztą jedną z największych zalet tej pozycji. Rzeczy nabierają historii i sensu, który nie jest incydentalny czy pozbawiony funkcji. Wbrew popularnemu mniemaniu, opowiadają one bardziej znaczące historie, mówią więcej o swoich użytkownikach czy fanach, niż pewnie na co dzień bylibyśmy skłonni przyznać.
„Ludzie z papierosami, psami, w burych kurtkach pospiesznie znikają w przygnębiającym krajobrazie polskiego przedwiośnia. Tylko na środku czegoś, co zapewne było lub bywało trawnikiem, bajeczna feeria barwnych poduch: szczęśliwa para strzeże swojej kanapy z pufami. Kanapa ma ulubione wówczas kolory czeskiej plasteliny albo ortalionowego dresu: fuksjowy róż, morska zieleń. Syntetyczna paleta nasyconych pasteli z powodzeniem opanowuje świat tapicerki meblowej. Na sofie w podobny wzór siedzi na zdjęciu opublikowanym w «Twoim Stylu» przyszła pierwsza dama, Jolanta Kwaśniewska”.
Bulimiczny proces lektury „Duchologii polskiej”, w który łatwo się wpędzić (książka wystarcza na dwa, góra trzy posiedzenia), pozostawia z bardzo ambiwalentnymi odczuciami, dotyczącymi nie tyle samej książki (dość lekkiej i przyjemnej, głównie z powodu narracyjnej swady i soczystego języka, którymi dysponuje autorka), ile świata, który został złapany i pokazany w całej swojej dziwacznej formie. Tym bardziej doskwiera tu brak zakończenia, może punktu czy procesu, który sprawił, że – mimo wszystko – lata 90. należą do przeszłości. Dla czytelnika, który rozpoznaje wiele czy większość spośród wymienionych zjawisk i obiektów, książka Drendy będzie pełniła funkcję raczej uzupełniającą i wzbogacającą niż rewelatorską. Trudno też w „Duchologii polskiej” o wielkie kontrowersje czy spory na temat interpretacji zjawisk. Te są bowiem oszczędne, skupione przede wszystkim na opisie i dokumentacji, zbadaniu źródeł i funkcji w rzeczywistości i społeczeństwie. Uwierać może więc chwilami brak większego rozróżnienia w opisie całości tych zjawisk i obiektów ze względu na poziom majętności (klasy społeczne zlewają się tu generalnie w jedno), kapitał kulturowy czy regiony Polski, nie mówiąc o różnicach miasto–wieś. Jeżeli te różnice się nie pojawiają albo nie są tak istotne (pozostaję w tej sprawie w martwym punkcie mimo lektury „Duchologii polskiej”), mamy do czynienia z niepowtarzalną sytuacją w historii. Brak tu chyba jednak dopowiedzenia albo szerszego poruszenia tego tematu.
Mimo nostalgii i przyjemności wynikających z powrotu do tych wszystkich neonowych cudów wyobraźni i techniki, trudno nie poczuć podczas lektury pewnego dyskomfortu. Czy to wtedy, kiedy jadąc przez Polskę, trudno będzie nam dojrzeć zza neonowej szyldozy znaki drogowe, czy wtedy, gdy sąsiedzi dopieką nam swoim gustem retro faworyzującym disco polo, czy może wtedy, gdy się okaże, że z naszych pięknych młodzieńczych czy wręcz dziecinnych lat najlepiej pamiętamy pomarańczowe odidosy i to, że „Dusia ma rację, a January blefuje”.
Olga Drenda, „Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w latach transformacji”
Wydawnictwo Karakter
Kraków 2016