Archiwum
19.04.2019

Doświadczenie użytkownika sztuki Inside Job

Jakub Bąk
Sztuka

Wyobraź sobie, że niebo nie jest niebieskie, że w swojej historii jest takie tylko przez chwilkę, i raczej ma inny kolor. Wyobraź sobie, że okres pomiędzy uwolnieniem do atmosfery dużych ilości czystego tlenu podczas katastrofy tlenowej w paleoproterozoiku a związaniem go w dwutlenku węgla w późnym antropocenie to w skali geologicznej zaledwie epizod. Wyobraź sobie, że na Ziemi nie ma tlenu i musisz się udusić. Niebo jest karmazynowoczerwone. W stratosferze nie ma też ozonu. Jest potwornie gorąco. Ziemią rządzą cyjanobakterie i inne beztlenowce, a powietrze jest przesycone metanem. Wyobraź sobie gorący okres sprzed katastrofy tlenowej, zanim w ciągu 200 milionów lat poziom tlenu w atmosferze zwiększył się 10 tysięcy razy. Być może tamte wydarzenia miały charakter geologiczny, ale równie dobrze mogły mieć przyczynę biologiczną. Możliwe, że jakieś dwa miliardy lat temu pierwsze fotosyntetyzujące beztlenowce wyginęły wskutek zmian atmosferycznych spowodowanych ich własną działalnością metaboliczną. Coś ci to przypomina? Scenariusz zdaje się powtarzać – dominujący gatunek niechybnie dąży do stania się ofiarą własnego globalnego sukcesu.

Projekt Terrain Gurzelen polega na zaanektowaniu przeznaczonego do rozbiórki stadionu w miejscowości Biel/Bienne na cele artystyczne i społeczne. Ten krótki, trwający zaledwie trzy lata epizod w przeszło stuletniej historii stadionu Gurzelen wprowadza nową energię do starego szwajcarskiego miasteczka. Jednym z efektów projektu była rezydencja i seria działań duetu Inside Job, w tym wystawa pod tytułem „Enter the Heat” zrealizowana wspólnie z Mayą Hottarek. Pokazywane tu ceramiczne kopce, kamienie, stalowe linki, aluminiowe ostrza, żelowe pojemniki, tkaniny i butelka tajemniczego eliksiru to dobry trening myślenia bez siebie i innych ludzi. Obiekty zasiedlające niewielkie pomieszczenie wystawowe doskonale mają się same ze sobą. Kamień zwisający na stalowej lince spoczywa w spokoju i niezakłóconej równowadze. Organicznie uformowane stalaktyty wyglądają, jakby same się tu osiedliły, porastają olbrzymie metalowe ostrza, odbierając im domniemaną użyteczność. Wisząca na ścianie tkanina nie przypomina niczego, co można by założyć, za to zgodnie stapia się w hybrydyczną całość z nieznanymi żywicznymi naroślami. Na stojącym obok stole komputer i książki wyglądają tak, jakby ktoś je przed chwilą porzucił. Jeśli miałbym wskazać, kto dysponuje tą przestrzenią, nie będzie to nieobecny użytkownik tych nośników informacji. Widzowie, amatorzy sztuki i przypadkowi obserwatorzy, poza książkami i komputerem nie są zdolni użyć tu czegokolwiek, i siłą rzeczy mogą najwyżej krążyć wyobcowani wśród tych dziwnych obiektów. Jeśli miałbym stawiać na najsilniejszego gracza w tym polu, byłyby to ceramiczne formy przypominające kopce, piramidy lub katedry, jakie budują termity. Rodzinne podobieństwo i indywidualny charakter każdej z tych rzeczy/tworów/aktorów, bezcelowa celowość ich wertykalnie wyniesionych brył wzbudzają podejrzenia i przypominają o niezwykłych cechach kolonii termitów: kolektywnej inteligencji, osobowości i kolektywnej świadomości nieredukowalnej do sumy indywidualnych właściwości poszczególnych jednostek. Wystawa Inside Job tak samo pasuje do pejzażu sprzed katastrofy tlenowej jak do pejzażu po katastrofie, która czeka biosferę, jeśli ludzie nie przestaną użytkować Ziemi w sposób, jaki robią to w ostatnich czasach.

Obiekty, które pojawiły się na „Enter the Heat”, totalnie nie potrzebują galerii, instytucjonalnej ramy i żywej publiczności. Po wystawie prace wyruszyły w podróż w głąb ziemi. Artyści umożliwili im zejście do jednej z jaskiń w górach Jura. Mroczne, wilgotne podziemia są odwieczną scenerią katabazy – opowieści o zejściu bohatera do świata umarłych. Od eposu o Gilgameszu, po spekulatywną fikcję „Cyclonopedii” – telluryczna podróż nieustannie budzi klaustrofobiczny lęk i metafizyczny niepokój. W przeciwieństwie do Eneasza, Odyseusza, Orfeusza i innych mitologicznych postaci obiekty powołane do istnienia przez Inside Job, schodząc pod powierzchnię ziemi, zdają się iść do siebie po swoje. Jaskinia, labirynt, piekło, wnętrzności bestii stają się celem podróży, gdy trzeba przywrócić życie. Czasami jest to zaledwie życie jednej ukochanej osoby– Eurydyki, która zmusiła Orfeusza do eksploracji kolejnych kręgów piekieł. Czasami należy udać się pod ziemię, by przywrócić życie całemu ekosystemowi: Ozyrys musiał zostać rozczłonkowany na kawałki, które zakopano, by wznowić przepływ życiodajnej energii. Mitologiczne, duchowe, heroiczne i artystyczne podróże w głąb podziemi służą odzyskaniu łączności życia ze śmiercią, uzdrowieniu i ponownemu wprawieniu w ruch cyklicznego porządku, w którym „nowe” wyrasta w miejscu starego.

Inside Job to duet artystyczny stworzony przez Ulę Lucińską i Michała Knychausa, ale tylko pozornie. Właściwie jest to ciągle zmieniająca się konstelacja obiektów i wydarzeń, relacji i miejsc; permanentnie rekonfigurującysię układ tych elementów, bez jednego dominującego komponentu. Każdy aspekt ich pracy gra decydującą rolę i bez żadnego z nich reszta nie byłaby możliwa. Sytuacje generowane przez Inside Job są zawsze złożone i aby jakoś rozpoznać składowe tych złożeń, warto wprawić się w ruch, zrezygnować z komfortowego półdystansu i na przemian wchodzić w skalę mikro oraz pozwolić sobie na orbitowanie. Wejście w detal, w składowe, materiał, historię procesu obróbki, samą substancję, jej właściwości fizyczne i indywidualną historię obiektu oraz własne relacje, jakie ustanawia z otoczeniem i innymi przedmiotami, to jeden z ciekawszych i przyjemniejszych trybów odbioru tej sztuki, w którym można łatwo przenieść się w kompletnie fantastyczne rejony.

Kolejny poziom, na którym użytkownik zdobywa dodatkowe zasoby doświadczenia i odkrywa bardziej skomplikowane zależności, wyłania się w odleglejszej perspektywie i dłuższym przebiegu. O ile na większość wystaw składają się serie specyficznych obiektów, o tyle poszczególne wystawy też są składowymi spójnej i konsekwentnej serii wydarzeń, która dopiero jako całość staje się właściwą aktywnością duetu. Perspektywa jednej wielkiej wystawy, czy raczej ciągłego procesu twórczego objawiającego się w kolejnych manifestacjach, daje nie tyle kontekstualizację poszczególnych prac w ramach tradycyjnego oeuvre, ile pozwala dostrzec wagę czynników instytucjonalnych. Decyzje o współpracy z konkretnymi instytucjami i ludźmi należą do istotnych elementów działań artystów, które starają się kształtować. Sztuka jest działaniem kolektywnym – Ula Lucińska i Michał Knychaus mają tego pełną świadomość. Formacja, którą tworzą, przekracza ramy duetu, tak jak ich praktyka wychodzi poza ramy twórcy i jego dzieła. Aktywności Inside Job nie można rozpatrywać poza rozprzestrzeniającym się w czasie i przestrzeni procesem nawiązywania sojuszy, kolaboracji, doraźnie montowanych zespołów oraz planowanych i przygodnych podróży.

Miejsca, w których tworzą i pokazują swoje rzeczy, oraz ludzie, z którymi współpracują, są koniecznymi składowymi, czynnikami inicjującymi każdą akcję i niewidoczną, ale fundamentalną materią ich pracy. Dopiero dzięki ukrytym relacjom na scenę może wkroczyć procesja artefaktów, podlegająca ciągłej rekonfiguracji konstelacja ewoluujących, rozszerzających i zawężających swój zbiór, powracających z wcześniejszych prac lub nagle wyłaniających się znikąd obiektów. Panuje tu logika eksplozji i patafizyczna zasada fikcyjnej tożsamości i zamienności funkcji. Miejsca, gdzie odbywają się kolejne wystawy, tożsamość galerii, okolicy, miasta, regionu i tworzący je ludzie budują z samymi pracami wielowarstwowe i wielowymiarowe linie przepływów i napięć. Najlepsze jest jednak to, że arsenał środków, po jakie sięga Inside Job, jest fluktuującym, konsekwentnie powtarzającym i różnicującym się w nieregularnym rytmie i układach zestawem bardzo charakterystycznych artefaktów, nie ma więc mowy o banalnej produkcji site specific czy interwencji artystycznej. Kierunek ruchu inspiracji i oddziaływania przebiega w przeciwną stronę, to partykularne miejsca doznają transformacji pod wpływem uniwersalnej sztuki i własnej ekscentrycznej systematyki, a nie odwrotnie. Te prace nie reagują na miejsce, ale wymuszają reakcje z jego strony.

Poznawanie, korzystanie czy wręcz użytkowanie sztuki, jaką tworzy Inside Job, wymaga odrobiny wprawy. Co więcej, żeby zacząć wydajnie korzystać z ich prac, należy oduczyć się fundamentalnych zasad, jakie zazwyczaj regulują i organizują kontakt ze sztuką. Przede wszystkim należy zapomnieć o sobie, o swoim miejscu pośrodku, uprzywilejowanej roli podmiotu poznającego, który nazywa, ustanawia, inicjuje i powołuje do życia dzieła sztuki. W kolejnym kroku warto zlekceważyć umiejętność dekodowania, kontemplowania i budowania hierarchii. Biegłość w tym zakresie, zacięcie trenowane na kolejnych targach, biennale i gallery weekendach na nic się tu nie przydadzą.

Podczas wystawy „Roses: Sky is the limit. Just keep pressin on” pokazywanej w Hot Wheels Projects w Atenach bardziej przydała się praktyka imprezowa. Nie było tam projekcji wideo, rzeźb, obrazów i innego typu obiektów wyeksponowanych na ścianach i podłodze. Przestrzeń galerii wypełniły błękitno-czerwone światło i muzyka, przestrzeń dostępna ludziom została pusta. Wysoko ponad głowami, tuż pod sufitem rozpostarto zasieki z drutu kolczastego. Jeśli nie jesteś przemytnikiem, uchodźcą, nie dokonujesz włamań, nie tworzysz graffiti, raczej jesteś bezbronna/y wobec takiej bariery, nie poradzisz sobie z nią, nie dotrzesz w rejony, które grodzi. Zawieszone na drucie ubrania zadrukowane tajemniczymi motywami układają się w nieznany język graficzny i poetycko wskazują, że nielegalny kierunek, na przekór drutowi kolczastemu i grawitacji, jest jednak osiągalny, mimo że przekracza możliwości „cywilizowanego” człowieka.

Serie tajemniczych przedmiotów i wolne miejsce odznaczające się pomiędzy nimi są równoważne w praktyce Inside Job, bez względu, czy jest to biały, zimny white cube, jak w poznańskiej galerii :SKALA, czy wilgotna czeluść szwajcarskiej jaskini, czy też zadymiony, niepokojący półmrok betonowych podziemi cypryjskiej galerii DriveDrive. To, co umyka uwadze projektantów wnętrz i jest skrzętnie pomijane podczas oprowadzania z przewodnikiem/kuratorem, czyli brak, pustka, niezagospodarowana przestrzeń, jest tu znacznie ważniejsze od ewentualnych widzów. Doskonale widać to w dokumentacji plenerowej wystawy w jednej z trudno dostępnych górskich jaskiń, ale dotyczy chyba każdej innej. Wystarczy, że wykonasz proste ćwiczenie – porównaj dokumentację jednej z tych wystaw z ludźmi i bez nich. Wystarczy rzut oka, by powiedzieć, do kogo należą te sytuacje, jeśli w ogóle do ludzi, to na pewno nie do obecnych na wystawie. Jeśli przestrzeń wystaw Inside Job coś przypomina, to raczej nie galerię sztuki, bardziej mapę do gry 3D opartej na silniku Unreal Engine 4, lub plan sceny w filmie postapo, w której bohater odnajduje ślad Innych. W każdym przypadku odwiedzający te miejsca czują się wyobcowani, a ich prawowici użytkownicy zdają się nieobecni, nieważne, czy są ludźmi, czy aktorami innego typu lub w ogóle nie istnieją.

Wyobcowanie obecnych i oswojenie obcości dokonuje się za sprawą obiektów, które zawsze występują w seriach. Pół wieku temu Luccy Lipard pisała, że „od kiedy myślenie polega na racjonalizacji lub odkryciu relacji pomiędzy przedmiotami w czasie i przestrzeni, seria jest właściwym narzędziem dla sztuki ultrakonceptualnej”[1]. Serie, którymi operuje Inside Job, nie mają charakteru typologicznego, definiowanie w zbiorze nie jest tutaj metodą ani zadaniem, niemniej jednak człon „ultra-” doskonale do nich pasuje. Główne funkcje to tworzenie wielości, a w nich wysoce energetycznych różnic i stabilnych powtórzeń. Stale powracającym i chyba najbardziej charakterystycznym obiektem są dziwne noże wycięte z blachy. Pojawiają się i powracają w zróżnicowanych rozmiarach, czasem jako biżuteria, czasem jako narzędzie, a czasem autonomiczny obiekt o niemal ludzkiej skali. Noże są specyficzne, mają wiele płomienistych głowni i ostrza o długich łukach; co ciekawe, nie posiadają rękojeści. Brak dobrego chwytu błyskawicznie odsyła do kategorii nieporęczności. Narzędzie, które traci swoją użyteczność, wychodzi z ukrycia, staje się zauważalne jako „coś” obecnego, niepodporządkowanego już w całości swojej użyteczności. Jednak w tym wypadku nie mamy do czynienia z zepsutym narzędziem, które przez utratę funkcji wychodzi z cichego podziemia utensyliów. Metalowe ostrza zostały precyzyjnie wycięte przy pomocy plazmowych wycinarek CNC, by zapanować nad bezludnymi przestrzeniami i unaocznić pokłady energii, jakie potrafią uwolnić. Podobne ostrza miały już swój precedens. Majowie używali rytualnych wieloostrzowych cioseł wykonanych z krzemienia, które również nie miały rękojeści i prawdopodobnie miały zadawać ból zarówno ofierze, jak i katowi.

Najeżona ostrzami wystawa „Overly sexy, smart, edgy and dangerous” wygląda, jakby gawędzenie o rewolucji, akceleracji kapitalizmu, alternatywnych modelach i konieczności wypracowania zmiany paradygmatu społeczno-ekonomicznego straciło swój urok na rzecz błyskawicznej i totalnej akcji, która zmieni wszystko. Wnętrze galerii pokazuje, że technologie AR i VR, 3D i 8K nie są zdolne do transmitowania nieuniknionego końca starego świata i wyłonienia się nowego. Prawdziwa zmiana będzie potrzebowała raczej solidnego ekwipunku niż medialnego zapośredniczenia. Najprawdopodobniej ludzie w ogóle jej nie zauważą, najprawdopodobniej nie zauważą nawet, kiedy sami przestaną być ludźmi. O ile to się już nie wydarzyło.

Jeśli twórczość Inside Job jest jakoś pokoleniowa, to jest to pokolenie, które może pogodnie myśleć o końcu; pogodzić się w faktem, że może jednak lepiej, by raczej czegoś nie było, niż by coś było; że zniszczenie jest słowem wieloznacznym i pozbawionym stałej cechy wartościującej, nie jest ani pozytywne, ani negatywne. Wyzwaniem jest autentyczna interpretacja przełomu. Pokolenie to nie musi już kierować się marzeniami i intuicją, bo w jego bezpośrednim otoczeniu zbyt silnie dochodzi do głosu konieczność. Może właśnie dlatego wymazywanie świata nie jest wcale przerażające, bo zostaje on symultanicznie i ze znacznymi naddatkami nadpisywany i podpisywany. Konsekwentna praca Lucińskiej i Knychausa to zaproszenie do rzeczywistości w wersji beta, której obraz jest budowany przez bardzo gęste obiekty będące symptomami szerszych procesów, jakie mają już miejsce w otaczającym nas świecie.

W kolejnych swoich wystawach, wydarzeniach i aplikacjach Inside Job stawia doświadczonych użytkowników sztuki naprzeciw wyczerpania ich dotychczas skutecznej amunicji. To, co stanowiło uniwersalny oręż, źródło moralnej legitymacji i bezwzględne kryterium wartościujące – krytyczność, polityczność i przede wszystkim relacje społeczne, przestaje mieć znaczenie. Społeczeństwo i polityka niepostrzeżenie zniknęły nam zza pleców. Aktorzy relacyjnego dramatu zeszli ze sceny, a formalistyczne ekspresje podmiotu rynkowej gry nie są w stanie zaczarować uwagi pozostawionej publiczności. Najwyższy czas odnaleźć się w nowej sytuacji, stworzyć ruchomą armię nowych metafor, metonimii, obrazów i gier, które poetycko i retorycznie wzmogą i uestetyzują sumę wszystkich relacji, jakie są aktualnym środowiskiem aktywności ludzi i innych podmiotów decydujących o bieżących i przyszłych wydarzeniach. Fikcyjne uniformy, spekulatywnie (bez)użyteczna broń o twardych i ostrych krawędziach, minerały, płomienie, tajemnicze substancje w sterylnych pojemnikach i przedmioty bez przeznaczenia, w kolejnych rekonfiguracjach zaczynają powoli rysować swój porządek rzeczy i zasilać wyobraźnię, tak by była gotowa na zmiany, które nieuchronnie nadchodzą.

 

[1] „The Dematerialization of art”, „Art International” 12.02.1968, za: J. Świdziński, „Sztuka i jej kontekst”, Radom 2009, s. 27.

 

***

W grudniu 2018 roku Inside Job otrzymał Nagrodę „Czasu Kultury” w Konkursie im. Marii Dokowicz na najlepszą pracę dyplomową Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. W najbliższym wydaniu „Czasu Kultury” (2/2019) będzie można znaleźć specjalną prezentację twórczości kolektywu.

Ula Lucińska (1992) i Michał Knychaus (1987) pracują razem jako duet Inside Job. Ich praktyka artystyczna opiera się na realizowaniu projektów interdyscyplinarnych wykorzystujących różnorodne media i materiały. W centrum ich zainteresowania znajdują się proces konstruowania tożsamości oraz relacje pomiędzy człowiekiem, naturą i technologią. Ich realizacje to często wielowątkowe, immersyjne środowiska odwołujące się do futurystycznych i postkatastroficznych scenariuszy. Finaliści międzynarodowego konkursu Artagon IV w Paryżu. W 2018 roku, za wspólny projekt dyplomowy, otrzymali nagrody magazynów „SZUM” oraz „Czas Kultury”. Swoje prace pokazywali podczas rezydencji artystycznych (Terrain Gurzelen, Biel/Bienne, Szwajcaria; DriveDrive, Nikozja, Cypr; Kulturfabrik, Burgdorf, Szwajacaria), wystaw indywidualnych (m.in. Galeria :SKALA, Poznań; Hot Wheels Projects, Ateny, Grecja) i zbiorowych (m.in. Athens Digital Arts Festival, Ateny, Grecja; Galeria DuflonRacz, Berno, Szwajcaria; Ostrale Biennale of Contemporary Arts, Drezno, Niemcy; Musara Mix Festival, Jerozolima, Izrael).

„Roses: Sky is the limit. Just keep pressin on”, Hot Wheels Projects, Ateny, Grecja, 2018. Fot. Felix Pötzsch (widok wystawy)