Samotna dziewczyna w podróży – bywa, że taka historia we współczesnym świecie nie kończy się dobrze. Samotna dziewczyna w podróży w głąb Rosji, ku dalekiej Syberii, w stronę Półwyspu Jamalskiego (a słowo Jamał oznacza tyle, co „Koniec Ziemi”) – ta historia zapowiada jeszcze większy ładunek emocji. Nie dziwi zatem, że Magdalena Skopek nie znalazła chętnych, gotowych towarzyszyć jej w wyprawie ku bajkowym, rozległym przestrzeniom, na spotkanie z jamalskimi Indianami, Nieńcami. Do Indian podobni są ze względu na wygląd, ubiór, tryb życia, wierzenia. Skopek pisze: „Nieńcy mnie zafascynowali. Nie mogłam uwierzyć, że w naszych czasach są jeszcze ludzie, którzy koczują, ubierają się w skóry reniferów i żyją w tak ciężkich warunkach”. Pisze trochę naiwnie, bo ludzi którzy koczują i żyją w ciężkich warunkach można spotkać również w Polsce. Różnica jest tylko jedna: polscy koczownicy nie ubierają się w skóry reniferów. Dla tych zwierząt warto obejrzeć Rosję, która nie ogranicza się jedynie do Moskwy i problemów o charakterze politycznym. Warto posłuchać Magdy, gdy opowiada o tym, jak chciała zobaczyć „Martwą Drogę: resztki kolei za kręgiem polarnym, szalonego projektu Stalina”.
Nieobcą dla mieszkańca racjonalnego Zachodu rzeczywistość, nawet makabryczną, daje się przyswoić. Choć jestem niecierpliwy, to jednak mogę wyobrazić sobie, że pociąg „numer 042 relacji Moskwa – Workuta już trzeci dzień jak tłusta gąsienica nieubłaganie pełznie na północny wschód”. Wyobrażam sobie ten stan rzeczy i klnę pod nosem jak każdy klient PKP. Tyle, że polskie koleje to wyłącznie brud, smród i ubóstwo, a na „rosyjskich dworcach zapierają dech w piersiach rozkłady jazdy […] Bez jednej przesiadki można z Moskwy dojechać, na przykład, do Pekinu!”.
Zachwyt ustępuje miejsca zaskoczeniu, gdy czytamy: „okazało się, że ubrania noszone przez kobiety od pasa w dół są n i e c z y s t e i jako takie w czumie mogą leżeć tylko przy wejściu, koniecznie na ziemi”, albo „nigdy nie wraca się w pojedynkę do dopiero co opuszczonego koczowiska, bo zamieszkują je duchy żywiące się zgubionymi skrawkami skór, włosami, paznokciami i sierścią”. Z mojej perspektywy interesujący jest autorski brak komentarza, gdy czytam, że są dni i okoliczności, kiedy z punktu widzenia Nieńców (głównie męskiej ich części) kobieta jest nieczysta, gorsza. A dziwacznych zakazów, rodem z Indiańskiego świata szamanów albo innej religii, jest mnóstwo: „kobiecie nie wolno na narcie stanąć ani wejść do ich przedniej części między płozy”. Nieńcy nartami nazywają sanie. Magdalena Skopek nie skarży się na multum irracjonalnych przeszkód, które sprowadzają się do kwestii „nie, bo nie”: „przed snem chciałam założyć malicę jak śpiwór: nogi przez dolny otwór, bo mokre i z nocy zimno. I też, bladź, wydzierają się, że nie wolno żeńszczynie!”. Ani razu nie wymknęło się autorce, że nienieckie restrykcje są idiotyczne, a są, skoro nie obowiązują mężczyzn, a kobiety stosują się do nich ze strachu. To o czym pisze Skopek, jest odpryskiem walki kobiet o swoje prawa. Na przełomie XVIII i XIX w. zaczęła się walka o prawa równe z mężczyznami. Historia odnotowuje nazwisko francuskiej córki rzeźnika, która nazywała się Olympe de Gouges i pod koniec XVIII w. popełniła broszurę „Deklaracja praw kobiet i obywatelek”, za którą ścięto jej głowę. Jako szowinistyczny mężczyzna sądzę, że część nienieckich kobiet uważa za głupie tradycyjne obyczaje, ale milczy z obawy. Trend ten – przestrzeganie odziedziczonych przez wiodących koczowniczy tryb życia przodków – z wolna obumiera. Młodzi Nieńcy, coraz bardziej wyrywają się do ludzi, do świata, do cywilizacji. Przewidywalna staje się w tym kontekście reakcja podróżniczki Magdy Skopek, którą irytuje zapach kosmetyków w czumie, albo to, że „wszyscy siedzą od kilku dni z nosem w okropnym, kolorowym, niemiłosiernie już wyświechtanym pisemku. […] problemy rosyjskich celebrytów romansujących w Moskwie, latających na wakacje na tropikalne wyspy”. Czyli egzotyka porywa Nieńców w daleki, nieznany świat. Niczym się nie różnią od autorki, którą na Jamał przywiodła właśnie egzotyka. Skopek w podróżniczych wojażach poniekąd przypomina Stasiuka, który narzeka, że Albania już nie jest taka jak kiedyś, że się cywilizuje, wyrasta z nienaruszonej przez technologię „dzikości”. Albańczycy jednak też chcą uszczknąć nieco zachodnich przyjemności. Najlepiej dla państwa podróżników byłoby, gdyby przybysz ze świata ułożonego i nudnego miał okazję obserwować toporną, niezmieniającą się tubylczość. Biedną, prostą i, na domiar złego, szczęśliwą, którą można potem opisać i pokazać na portalach społecznościowych.
W Polsce w miarę ustabilizowane, schematyczne życie, powielane wzorce, a gdzieś na dalekiej Syberii podstawiają pod nos „miednicę z trzęsącymi się na dnie glutami zimnej krwi renifera. W ciemnej krwi maczało się kawałki chleba i tym zagryzało wódkę”. Bywają dni, że na stole pojawia się rozłupana kość „z grubym, lekko różowym kawałkiem surowego szpiku trzęsącym się w środku”, albo zachęca się Polkę do skosztowania mózgu renifera, który zjada się na surowo „wydłubując łyżeczką prosto z czaszki”. Nieńcy muszą tak czynić, bowiem „w tundrze, gdzie przez większość roku nic nie rośnie, surowe mięso i krew są najważniejszym źródłem witamin”. Renifer oznacza życie. Człowiek, by przetrwać w tych ekstremalnie ciężkich warunkach, gdy niekiedy temperatura spada do czterdziestu stopni poniżej zera, zmuszony jest podróżować za zwierzęciem, „z którego skór robi się ubrania, liny i legowiska. Ze ścięgien skręca nici, z kości wycina części uprzęży”. Tak, u Skopek wyraźnie czuć tęsknotę za znikającym światem, pragnienie, by mimo wszystko przetrwał, gdy spacerując po nienieckim cmentarzu, wśród rozpadających się, otwartych skrzyń-grobów (Nieńcy swoich zmarłych nie zakopują w ziemi, trumny z nieheblowanego drewna stawiają na ziemi), ogląda „miski, porcelanowe kubeczki, filiżanki zdobione złotem i granatowym kobaltem […] nierówne szklane, granatowe i białe paciorki utopione w mchu, sypiące się z porwanych rzemyków, miedziane blaszki i dzwonki różnych kolorów”. Czytelnikowi „Dobrej krwi” niełatwo jest być nieczułym na tak zjawiskowy pejzaż. Nie tylko nieniecki zresztą, ale i rosyjsko-miejski, kuszący tak poetyckimi nazwami jak „Półwysep Drewnianych Domów”. W języki nienieckim, jak informuje autorka, nazwa ta oznacza miasto Salechard. Spojrzenie na tę rzeczywistość nie tyle pozwala poznać inność, ale daje szansę zrozumienia miejsca, w którym trwamy, a który kojarzy nam się wyłącznie z codzienną powtarzalnością. Ładnie ujęła tę kwestię Magdalena Skopek: „kontrast i inność wymuszają porównanie i zmuszają do myślenia, dziwią, zastanawiają, szokują. Bo trzeba zobaczyć wiele miejsc, aby, a i to nie jest pewne, mieć możliwość zrozumienia jednego”.
Magdalena Skopek, „Dobra krew. W krainie reniferów, bogów i ludzi”
PWN
Warszawa 2012