Archiwum
28.11.2019

Czas skołtuniony

Eliza Król
Literatura

Choć na chwilę oderwać się od siebie teraz i być sobą sprzed lat – gdy miejscowi pijaczkowie byli piękniejsi niż Butch Cassidy, Sundance Kid, Ricky Nelson i Zbigniew Cybulski razem wzięci; gdy największe szczęście dawała mieszanina rzeki i słońca; gdy odrabiało się lekcje w kącie knajpy. W najnowszym zbiorze opowiadań Pawła Sołtysa kraina dzieciństwa nie jest wspominana z rozrzewnieniem dlatego, że nie było w niej strachu, zła i bólu. Wprost przeciwnie – śmierć, przemoc, lęk, rozczarowanie i złamane serce stanowiły niemałą część tego świata. Przeszłość nie jest też piękna ze względu na jakieś osobliwe przymioty – o jej wartości zdaje się przesądzać jedynie to, że już jej nie ma.

Achronologiczność opowiadań w zbiorze „Nieradość” wydaje się oddawać sposób pracy pamięci, której tajemnicze mechanizmy za nic sobie mają zegar i kalendarz. Wspomnienia plączą się, znikają, by za chwilę znów się pojawić, skupiają się wokół spraw i rzeczy niepozornych, ignorując to, co wielkiej wagi. Są nieciągłe, czasem niewystarczające („Chwile nie czują, że będą wspomnieniami, moze wtedy starałyby się bardziej”). Stają się sposobem na życie. Jeden z bohaterów myśli:

Jestem kim innym niż wtedy, ale przecież tamtym też trochę. Wspomnienia nie odmłodzą mi ścięgien, nie zaczernią na powrót włosów, choć jakoś utrzymują mnie tamtego we mnie dzisiejszym. A w nich obu jeszcze dziecko, podrostek, facet w średnim wieku.

Podobnie jak we wcześniejszym zbiorze Sołtysa przeszłość wydaje się tu dominować nad teraźniejszością. Różnica polega na tym, że w „Nieradości” bohaterowie zmiany widzą głównie w sobie, zaś postaci z wcześniejszych „Mikrotyków” (2017) przemiany dostrzegały przede wszystkim w świecie zewnętrznym, w przestrzeni, która uległa przekształceniom, w zdezakutalizowanych znakach „starych czasów”.

„Nieradość” jest zbiorem historii labiryntowych, co przejawia się w podwójnej dialogiczności: po pierwsze – we wzajemnym odnoszeniu się i nawiązywaniu historii do siebie; po drugie – w otwarciu na dialog ze światem wobec nich zewnętrznym. Punktem zbornym może być wydarzenie, miejsce, postać – każde z nich, widziane z różnych perspektyw, traci swą pozorną jednoznaczność, zanurzając się w morzu konkretu. Sprzyja temu mnogość wykreowanych przez Sołtysa narratorów. Ich wielogłos brzmi ciekawie, uwodzi różnorodnością i kusi czytelnika niczym głos syreny – statek dobrego samopoczucia musi rozbić się o skały „Nieradości”. W tym świecie na pytanie „Jak się czujesz?” odpowiada się: „Jak własny nekrolog” albo ewentualnie „Cały się czuję akapit temu”, żyje się cały czas „czekając na kolejną porażkę”, a usilne pragnienie, by „włożyć łapę w czas”, ratuje przed marazmem i napędza snucie opowieści. Opowieści, która jest tu wartością samą w sobie, kluczową i dla budowania tożsamości, i wchodzenia w społeczne interakcje.

„Nieradość” pod względem formalnym przypomina wcześniejszą książkę Sołtysa; różni się od niej tym, że bohaterowie wpisani są tu w tło kulturowe, rozsadzające zmurszałe warszawskie mury z obsypującym się tynkiem, które stanowiły zaplecze historii „Mikrotyków”. Tu słucha się Schuberta, który pięknie rymuje się ze smogiem na Saskiej Kępie, widok pijanego listonosza idzie w parze ze wspomnieniem Szaloma Asza, a na zagubione w natłoku obcojęzycznych słów nazwiska Céline’a i Pounda odpowiada się bez zastanowienia, narażając się na blamaż – „Samuel Beckett!”. I w ten sposób przeszłość wtrąca się bezczelnie w teraźniejszość i ją legitymizuje: bo nagle okazuje się, że to wszystko już było, że „teraz” staje się zrozumiałe, piękne lub szpetne tylko na mocy „kiedyś”.

Często pojawiający się bohaterowie „w wieku popoborowym” (jak określa ich w wywiadach autor) najpiękniejsze chwile w życiu mają, w swoim przekonaniu, za sobą –  w nieskończoność odtwarzają więc zgraną płytę wspomnień. Powracają do momentów, gdy nieograniczeni krnąbrną cielesnością mogli grzeszyć mową, uczynkiem i zaniedbaniem, gdy zależność od innych była wyborem, a nie koniecznością, gdy nie przychodziło im do głowy, że to przywileje tylko chwilowe. Starość ukazana jest bez patosu, z czułością kontrolowaną, choć przecież ani fałszywą, ani pretensjonalną. Nie o morał toczy się tu gra, bo Sołtys swoich bohaterów przedstawia z empatią, nie wykorzystując przeciwko nim tych wszystkich sztuczek, do których autorytarne prawo przysługuje pisarzowi. Portrety są bogate w szczegóły, ale pozbawione pointy, zawsze w takim przypadku krzywdzącej i zubażającej postaci. Starość wymyka się tu stereotypom, poprzez które bywa często ukazywana. Nie jest przedstawiona jako sielska jesień życia, idylliczny czas z katalogów wczasów dla seniorów, przepełniony poczuciem samozadowolenia z dobrze wypełnionych życiowych obowiązków. Nie jest też beznadziejnym skreślaniem dni w kalendarzu w oczekiwaniu na to, co nieuchronne. Bo prozy Sołtysa mówią nie tylko o starości – opowiadają także o tym, „co się robi, jak się zostało pisarzem”, o zbawiennym wpływie cebuli na rozumienie malarstwa impresjonistycznego, o radzeniu sobie ze stratą, mocy przyjaźni, pragnieniu bycia pięknie oszukiwanym, by życie było znośne.

Drugim zbiorem opowiadań Sołtys potwierdza niezwykłą czułość wobec języka – ponownie prezentuje się jako niezwykły smakosz słów, które w tej prozie stają się tworzywem plastycznym, materialnym, dostępnym wszystkim zmysłom. I tak: „metafora” smakuje metalicznie, „flauta” wypełnia usta jak zjedzony papier, „wycior” jest wyrazem „przepęczniałym”, a „konsolacja” jest „czarnym słowem z kółek jakby”. W świecie chropowatego konkretu i język taki musi być – „za dużo zdań, trących się o siebie, za dużo historii, które kaleczą się kantami”. Językowe ukształtowanie „Nieradości” bywa aforystyczne, impresyjne, humorystyczne, melancholijne, miejscami poetyckie, gdzie indziej zgryźliwe. W efekcie umiejętnie zarysowane przez autora kontury świata przedstawionego wypełniają ludzie z krwi i kości, a nie puste literackie postaci, figury-symbole.

Dwadzieścia pięć składających się na „Nieradość” prozatorskich miniatur, których akcje toczą się na przestrzeni kilku dziesięcioleci, nie musi, a może nawet nie powinno być czytanych z imperatywem odkrycia ich prawdziwości (lub jej braku) względem świata pozaliterackiego. Stanowią one świat same dla siebie. Świat fascynujący, przedstawiony plastycznie, jednocześnie konkretny i uniwersalny, tak jak i jego bohaterowie. Nostaligczne opowieści stanowią spójną całość: historie przeglądają się w sobie nawzajem, stają się sposobem radzenia sobie ze światem, w którym nieradość jest stanem permanentnym, zawsze w połowie drogi między rozpaczą i euforią. Nie oznacza to jednak, że nie wychylają się ku rzeczywistości, pytając ją o jej czas i emocje.

 

Paweł Sołtys, „Nieradość”
Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2019