Archiwum
23.05.2019

Co ludzie powiedzą? Twarzą w twarz z lesbijką

Ewelina Jarosz
Sztuka

Przemoc asymilacji w czasach prawicowych rządów

W pracy wideo Tymka Borowskiego „How Culture Works” (2015) pada zdanie: „Rytuały to konserwanty, które dodajemy do kultury. Chronią ją przed psuciem się, ale w długiej perspektywie dają niezdrowe efekty uboczne”. „Skutki uboczne” to z kolei tytuł wystawy Liliany Piskorskiej, niedawno otwartej w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu. Piskorska podjęła ryzyko pokazania wybranych procesów związanych z kierunkiem upolityczniania się wspólnot mniejszości społecznych we współczesnej polskiej rzeczywistości, a także osobliwych zależności, w jakich pozostają względem siebie grupy ekonomicznie nieuprzywilejowane.

Na wystawie mniejszość nie stanowi niszowego tematu dla branżowej publiczności, lecz twarzą w twarz konfrontowana jest z większością oraz oglądana przez pryzmat przemocy asymilacji w czasach prawicowych rządów. Ta przemoc polega na przechwytywaniu przez mniejszość strategii walki i mechanizmów obrony, jakie rządzą kulturą dominującą. Większość z kolei, z pewnymi wyjątkami, pokazana jest jako fizycznie zuniformizowana masa, bezosobowa figura projekcji zbiorowych lęków, fantazmat mitów o narodowej jedności.

W przeciwieństwie do pragmatycznego, zrozumiałego i maksymalnie obiektywnego podejścia Borowskiego, który w swojej pracy postanowił wyjaśnić sposoby tworzenia i działania kultury, Piskorska proponuje nieoczywisty obraz podzielonego polskiego społeczeństwa. Jej prace mówią o tym, że prawicowy rząd zafundował nam w zasadzie gotową receptę na wojenny scenariusz i cały kontynent związanych z nim negatywnych emocji, lęków i uprzedzeń. W tym społeczeństwie przetrwanie zarówno mniejszościowych, jak i większościowych grup społecznych zaczęło być wypracowywane w trakcie zrytualizowanych i toczących się na wielu poziomach wojen kulturowych, w których artystyczne strategie zawłaszczania zaczęły odgrywać szczególną rolę. W prowadzonych walkach toksyczne ideologie niebezpiecznie przemieszały się z myśleniem magicznym, tworząc to, co Karolina Sikorska, kuratorka wystawy, określiła „zdroworozsądkową większością”, a co ze zdrowym rozsądkiem niewiele ma wspólnego.

Niedawno znalazłam w internecie mem, który celnie oddaje tę naszą kondycję: „Polska. Kraj, gdzie Harry Potter i Hello Kitty giną na stosie, tłum okłada i pali kukłę Żyda, a policja ściga za malowanie tęczy na aureoli Matki Boskiej. Ja pierdolę, kurwa!”. Czy widzicie związek między tymi słowami a procesami zachodzącymi w państwowej polityce, polegającymi na wzmacnianiu struktur bezpieczeństwa i armii? Czy dostrzegacie go między zapiekłą obroną uczuć religijnych a naciskiem na militaryzm, odzwierciedlającym się również w debacie publicznej? Ten związek to fundamentalizm. Właśnie na szczeblu państwowej polityki wciąż rozdawane są karty dotyczące hierarchii światopoglądów, akceptowanych norm i wartości. Służą one do dzielenia społeczeństwa po to, aby solidaryzowanie się w sprawach socjalno-ekonomicznych stało się trudnym przedsięwzięciem.

Choreografia granic i trauma przemocy

W pracy „Public Displays of Affections” (2017), na którą składają się fotografie, wideo loop i rysunki, Piskorska przeciwstawia grozę kordonu policyjnego w uniformach, spotęgowaną i zarazem ośmieszoną pokazem w prywatnym mieszkaniu, uformowanemu na jego wzór kordonowi złożonemu z różnorodnych osób przebywających w plenerze i przypominających środowiskowych aktywistów. Ta praca wyrosła ze wzmożonej liczby demonstracji w Polsce ostatnich lat i stanowi analizę choreografii fizycznych granic legalnych zgromadzeń. Dla mnie jest ona o tym, że choć szanse poszczególnych grup społecznych w wojnach kulturowych nie są równe, to nie każda przewaga jest oczywista oraz że nie każdy podział przebiega w jasny i czytelny na pierwszy rzut oka sposób. Przyroda w Polsce jest dewastowana, a prawa jej ochrony łamane, dlatego staje się sprzymierzeńcem dyskryminowanych mniejszości seksualnych, których Piskorska jest przedstawicielką. W rozmowie na ten temat Zofia nierodzińska zauważyła, że dziś sojusze oparte o politykę tożsamości są zdecydowanie niewystarczające i potrzebne jest rozciąganie ich na świat nieludzki. Nawiązując do tytułu wystawy, można powiedzieć, że „skutkiem ubocznym” nieprzestrzegania praw przyrody jest coraz powszechniejsze wymieranie różnorodności na Ziemi.

„Autoportret z pożyczonym mężczyzną (2016) oraz 1304 komentarze” (2019) to prowokacyjna fotografia przedstawiająca w jednym łóżku, pod wspólną pierzynką opatrzoną narodowym godłem, lesbijkę i faceta, którego wizerunek może przypominać narodowca. Jest to praca o pożeraniu przestrzeni przez utowarowione symbole narodowe, ale także o dysonansach poznawczych i dwuznaczności wpisanej w przemoc asymilacji. „Polskość” została w niej skojarzona z ingerencją w życie prywatne i sferę obyczajową Polaków. Zarazem hipotetyczna okoliczność, o której opowiada, zawiesza konfrontację przeciwstawnych obozów. Łącząc polskość z seksualnością heteronormatywnego i nieheteronormatywnego pożądania, artystka proponuje obraz różnicy – figę z makiem pokazywaną politycznym elitom z ich wąsko rozumianą koncepcją państwa opiekuńczego, w którym obyczajowa norma stała się wykluczającym narzędziem dystrybucji dóbr.

Białe i ciemne plamy w ustawodawstwie

Prawo i jego brak – to ważne tematy wystawy. Prawnej partyzantce poświęcona jest otwierająca ją praca „Dobrze napisana ustawa” (2019), powstała jako reakcja na słowa Prezydenta RP i prawnika – Andrzeja Dudy, który w wywiadzie dla prawicowej gazety powiedział, że rozważyłby podpisanie dobrze napisanej ustawy zakazującej „propagandy homoseksualnej i gender w szkołach”. Chcąc wszcząć dyskusję na temat szkodliwości homofobicznego prawa, Piskorska sama napisała projekt ustawy, wzorując się na krajach byłego bloku wschodniego, gdzie – jak zauważyła Agnieszka Graff, jedna z komentatorek projektu – tego typu akty prawne stały się normą. Według feministki taka ustawa jest częścią kulturowego projektu mocnej i imperialnej Rosji z silnym, maczystowskim liderem na czele. Zastanawiam się jednak, czy ta praca nie osłabia potrzeby ukierunkowania grup dyskryminowanych i marginalizowanych na pozytywne procesy legislacyjne, a poprzez powielenie w zasadzie już istniejących wzorów wzmacnia gest ofiarny. Pisząc projekt takiej ustawy, Piskorska stawia się w roli kogoś, kto kradnie zły patent na „pedalstwo”. Obawiam się, że takie symboliczne oddanie ciosu głowie państwa za brak regulacji prawnych, dotyczących chociażby związków partnerskich, nie zmieni systemu.

Dużo bardziej efektywną strategią jest dla mnie pokazywane przez Piskorską wspieranie dyskryminacji w prawie mniejszości seksualnych na przykładzie analizy programu Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, który stanowi potężne prawnicze lobby hamujące progresywne, prospołeczne i demokratyczne ustawodawstwo. O tym jest praca „Ład prawny” (2019), na którą składa się między innymi ironiczny, grupowy portret ideologiczny członków organizacji. Rzeźba przedstawia zbiorową tożsamość prawa wykluczającego i niszczycielskiego, w które nie sposób wkomponować wizji równości i społecznej sprawiedliwości.

Z wystawy dowiemy się także, że właśnie o zmianę takiego porządku prawnego oddolnie zabiegają przedstawicielki i przedstawiciele aktywistycznych grup feministycznych, pokazanych w organizacyjnym procesie przygotowań do manif, demonstracji i protestów na fotografiach „Praktyki grupowe” (od 2019). Na zdjęciach dokumentujących działalność takich ugrupowań, jak: „Dziewuchy dziewuchom Toruń”, „Wrocławski Strajk Kobiet”, „Strajk Kobiet Kłodzko”, „Inicjatywa Manifa Poznań” widzimy narzędzia do nagłaśniania problemów społecznych, ruchy ku wyczekiwanej przyszłości, porozumiewawcze społeczne gesty, spotkania „przy cieście”, kombinowanie, jak przekroczyć podziały klasowe i doświadczenie frustracji, jak przekuć niezgodę na instrumentalizację kobiecego ciała w realną zmianę.

Są to również zdjęcia o tym, że mamy to, co mamy – ogromne kompetencje kulturowe, których używamy, aby wedrzeć się do szerszej społecznej świadomości. To one pozwalają nam na rewizję idealnego wyobrażenia na temat naszych wspólnot, na których piętno odcisnęła neoliberalna ideologia. Zdałyśmy i zdaliśmy sobie już sprawę z tego, że nie jesteśmy idealni, że toczymy między sobą emocjonalne potyczki, ale zależy nam na budowaniu więzi, bo oprócz siebie nawzajem niekiedy nie mamy wkoło nikogo sensownego do pomocy w ogarnianiu niełatwej rzeczywistości. Tworzymy wspólnoty, gdyż w naszych zawodowych światach często nie znajdujemy oparcia; bo nie możemy ścierpieć upokorzenia, które serwuje nam kapitalizm i konserwatywne państwo.

Wstrząsający emocjonalnie w tej serii prac jest portret Stanisławy Kuzio Podruckiej reprezentującej Jednoosobowy Strajk Zgorzelec. Pozostawiona na lodzie przez inne kobiety ze Zgorzelca, doprowadza opowieść Piskorskiej do autoportretu „Jest mi z tym dziwnie” (2019), który dotyczy kwestii sprzeczności własnej identyfikacji jako artystki-aktywistki. Artystka ukazała siebie frontalnie, siedzącą na tronie w pracowni pełnej narzędzi, puszek i odpadów. Nic tu nie gorszy. Ot, tronująca rag-pickerka, która wie, kim jest i splotła umiejętności artystycznego wyrazu ze społecznymi powinnościami. Komentarz w ramce obok sugeruje jednak troskę o to, czy jej praca nie zostanie umniejszona lub zlekceważona, bo jest pokazana w galerii, nadal kojarzącej się większości społeczeństwa z miejscem uprzywilejowanym oraz wymagającym, by czas wolny połączyć z psychologiczną możliwością przejęcia się jednym z najniżej ustawionych w hierarchii społecznej zawodów.

Bunt przeciwko statusowi ofiary

Piskorska mówi również o tym, że choć mniejszość większości masą nie podskoczy, to ta pierwsza stała się mocna w gębie i za pomocą radykalnego języka, niestroniącego od wulgaryzmów i dosadności, zbuntowała się przeciwko statusowi ofiary. Artystka zaproponowała prowokujący, społeczny obraz współczesnej Polski, w której dochodzi do zrastania się języków i emocji i gdzie trudno przewidzieć, co z tego wyniknie. Nieco obok eksplozji entuzjastycznych i uspokajających wydarzeń spod znaku kultury kłir, odreagowującej normatywizującą brutalność kultury dominującej poprzez afirmację tożsamościowej różnorodności, artystka mówi o ciemnych stronach procesów emancypujących się wspólnot. Mówi o wyjściu z wąskich środowiskowych kręgów na ulice i sytuacjach, w których gniew, agresja, wściekłość, frustracja i wreszcie bezsilność odzierane są z piór języka dyplomatycznego.

Właśnie o tym jest jej film „Silne siostry powiedziały braciom” (2019). Radykalny język narracji na temat potrzeby budowania infrastruktury wynikającej z polityki tożsamościowej mniejszości seksualnych i kultury kłir konfrontowany jest w nim z poetyckim obrazem przedzierania się przez chaszcze, drzewa i muskające kamerę liście; przyciemniony porą dnia obraz potęguje afekty, uzbraja dyskursywne uprzywilejowanie mniejszości w mocne akcenty. Artystka pokazuje, że coś się w nas zmieniło, coś pękło, zabawa awangardowej lewicy z językiem dobiegła końca. Żyjemy w stanie napięcia i nieustannej psychicznej mobilizacji, z której trudno się odmeldować.

Co ludzie powiedzą?

Poznań to małe miasto. Mniejsze niż prowincjonalna Warszawa, większe niż prowincjonalny Toruń, z którego pochodzi Piskorska. Mówienie tu otwarcie o swojej lesbijskiej tożsamości jest relatywnie bezpieczne. Znajdziesz kręgi feministycznych aktywistek i aktywistów, artystek i artystów, dla których to jest zupełnie OK, bo jest częścią polityki pokazującej szacunek dla różnicy w praktyce, składnikiem rewolucji dążącej do zmiany. Oznacza to jednak również ryzyko zawodowe, znużenie, odmowę i dojmujące poczucie nieprzynależności do grup, dla których homoerotyczne pożądanie kobiety jest niżej sytuowaną w strukturze społecznej enigmą, odbijającą się na funkcjonowaniu w porządku ekonomicznym, materialnym, symbolicznym i językowym.

O tych sprawach Piskorska mówi otwarcie z poziomu instytucji. Za tę obywatelską odwagę zasługuje na tytuł jedyneczki polskiej sceny kłirowej (żartobliwe określenie Agnieszki Różyńskiej). To pierwszy w naszym kraju tak duży, instytucjonalny pokaz prac artystki-lesbijki, opowiadający o konkretnych działaniach aktywistycznych w przestrzeni publicznej i uwzględniający zarówno szersze społeczne relacje, jak i te wewnątrzśrodowiskowe. Sikorska położyła nacisk na złożoność społecznego życia w Polsce oraz pozycję, z której mówi artystka, nie rozpraszając jej we wszechstronnych i optymistycznie utopijnych relacjach wieloznacznego kłirowego pożądania. W przypadku artystki ta pozycja jest „nieprzechodnia” i bardziej podatna na systemową przemoc heteronormatywnego społeczeństwa. To pozycja, w której kreacjonizm odgrywa skromniejszą rolę, ustępując miejsca gorzko-ironicznej świadomości na temat skali. Bo w skali globalnej tworzenie wspólnot zamieniło się w walkę o nie, odciskając na nich rys bezwzględności i okrucieństwa patriarchatu

Wystawę obejrzałam w poczuciu osamotnienia, zadając sobie pytanie: czy quasi-plemienne, posługujące się strategią kamuflażu wspólnoty – to konieczność, jedyna alternatywa dla grup pogardzanych przez władzę? Jak radzić sobie z przemocą, która dopasowuje nas do szablonów uzbrojonych podmiotów i stała się nie tyle „skutkiem ubocznym”, ile powszechnym rytuałem oraz częścią kulturowo odpowiedzialnej reakcji na pognębienie, dyskryminację i wykluczenie. Akceptacja tej przemocy wzbudza we mnie dreszcz rozpaczy. Ta wystawa to ostrzeżenie: czy naprawdę nie da się inaczej?!

 

Liliana Piskorska, „Skutki uboczne”
kuratorka: Karolina Sikorska
Poznań, Galeria Miejska Arsenał
10.05–16.06.2019

fot. Tytus Szabelski