Archiwum
31.05.2012

Być jak Artur Żmijewski…

Marek Wasilewski
Sztuka

Czy tegoroczne Biennale w Berlinie jest inne niż poprzednie edycje? Z całą pewnością tak, choć zauważyć można, że wpisuje się ono w historię tej imprezy, organizowanej już wcześniej przez artystów-kuratorów. Wciąż Biennale dotyczy nie tylko sztuki, ale przede wszystkim miasta, w którym się odbywa i gdzie podejmowane są próby komentowania naszych kulturowych, społecznych i politycznych tu i teraz.

Kurator Biennale, Artur Żmijewski, w manifeście towarzyszącym imprezie zadaje retoryczne pytanie: gdzie dzisiaj jesteśmy? I odpowiada, że Europą wstrząsa fala nienawiści do cudzoziemców, politycy wykorzystują historyczne resentymenty, a budżety kulturalne takich krajów, jak Holandia, Grecja czy Wielka Brytania kurczą się. W Rosji artyści tacy, jak na przykład członkinie Pussy Riot Group są aresztowani. W tej sytuacji, zdaniem kuratora Biennale, sztuka, która jedynie walczy o utrzymanie swojej pozycji – nie wystarczy. Byłoby użyteczne mieć sztukę, która jest inteligentna i na tyle twórcza, by móc uczestniczyć w procesach transformacji społecznej.

Koncepcja 7. Berlin Biennale jest prosta i można wyrazić ją krótko: „Prezentujemy sztukę, która naprawdę działa, zostawia ślad na rzeczywistości i otwiera przestrzeń dla działania polityki. Te prace kreują wydarzenia polityczne. Kluczowym obszarem jest tutaj sztuka politycznie efektywna”. Żmijewski deklaruje, że pracuje także z artystami, których poglądów nie podziela, a nawet uważa za niebezpieczne. Chce w ten sposób poglądy te prezentować, a być może nawet na nie wpływać.

Domyślać się można, że chodzi tu o zaproszenie na Biennale autora słynnego Chrystusa ze Świebodzina, Mirosława Pateckiego, który nie tylko pokazuje model swojej rzeźby, ale także na oczach widzów rzeźbi styropianową kopię głowy monumentalnego idola. Współtworząca Biennale rosyjska grupa Voina przywołuje w swoim manifeście przykład Kazimierza Malewicza, który miał podczas rewolucji chodzić po pracowniach artystów i grożąc im pistoletem, domagać się od nich rewolucyjnej sztuki. Czy to wskazówka, jak należałoby postąpić z Pateckim, wykonującym swoją robotę ze stoickim spokojem?

Ważne pytania przy okazji Biennale zadaje jego dyrektor, Gabriele Horn. Pokazuje ona przykład tłumu gości w galerii, którzy popijając szampana, oglądają kolejne zaangażowane dzieła Jenny Holzer, podejmujące temat gwałtów i zbrodni wojennych w Bośni. Horn zastanawia się, czy przedstawienie okrucieństwa jest już sztuką krytyczną? Czy można cokolwiek zmienić poprzez zajmowanie się sztuka krytyczną? Czy można się identyfikować z czymś, nie ponosząc żadnych praktycznych konsekwencji? W jakim świetle te pytania stawiają rynek sztuki, edukację artystyczną i wielkie imprezy jak berlińskie biennale?

Trudno powiedzieć, by realną zmianę mogła wywołać dziwaczna koncepcja zaproszenia do okupacji Kunst-Werke przez ruchy „okupacyjne”. Tworząc skrzyżowanie gazetki ściennej z izbą pamięci, kurator doprowadza do komicznej sytuacji, w której transgresyjny w założeniu akt okupacji odbywa się na zaproszenie i za pozwoleniem. Podobnie dziwacznym pomysłem wydaje się organizacja kongresu rysowników przez Pawła Althamera. Gra, którą artysta podejmuje z ekskluzywna polityką świata sztuki poprzez wpuszczenie do galerii każdego, kto chce wziąć udział w biennale i wykonać swój rysunek – jest pozorna. Rysownicy dalej pozostają anonimowi, a ich prace szybko ulegają zniszczeniu i zapomnieniu. Układ sił pomiędzy graczami nigdy nie ulega zachwianiu, nic się nie zmienia, nic się nie otwiera.

Najciekawszą sytuację stworzył czeski artysta Martin Zet. W przypadku jego bardzo prostej i zakończonej spektakularną porażką akcji można rzeczywiście mówić o sztuce, która oddziałuje na otaczający ją świat. Praca czeskiego artysty wywołała lawinę komentarzy także w Polsce. Zet wystosował apel o przesyłanie do niego egzemplarzy kontrowersyjnego rasistowskiego bestsellera Thilo Sarrazina „Deutschland schafft sich ab” (Niemcy pozbywają się same siebie). Książka, która ukazała się także w Czechach i sprzedała się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy, nawołuje do usunięcia imigrantów muzułmańskich z Niemiec. Kolejnym etapem projektu Zeta miało być zgromadzenie książek w jednym miejscu i podjęcie, decyzji co do sposobu ich recyklingu. Akcja ta rozpętała paranoiczne ataki na artystę, który oskarżony został o zamach na wolność słowa i chęć powtórzenia nazistowskiego zwyczaju palenia książek. Najbardziej interesujący okazał się finał akcji, w rezultacie której udało się zebrać… 6 egzemplarzy książki Sarrazina – wiele to mówi o potencjale akceptacji dla antyimigracyjnych fobii w Niemczech.

Wydaje się, że z paradygmatu „stosowanej sztuki społecznej” najbardziej wyłamuje się berlińska trylogia Joanny Rajkowskiej – cykl prac poświęconych sobie, swojej właśnie narodzonej córce Róży i Berlinowi („Born in Berlin – A Letter to Rosa” w ŻAK | BRANICKA Gallery , „Born in Berlin and
Final Fantasies” w Akademie der Künste i „Sumpfstadt” w Instytucie Polskim). Prace te, bardzo mocne wizualnie, mimo swojej oczywistej polityczności, nie rezygnują z operowania językiem filmowym, estetyką i przede wszystkim manifestują prywatny, jednostkowy punkt widzenia. Ta prywatność, ukazana do granic możliwości, może wydawać się dla wielu widzów wręcz nie do zniesienia. Nie pozwala jednak na obojętność, która jest udziałem wielu politycznie słusznych projektów tego Biennale.

Interesująca, choć nie pozbawioną złośliwości diagnozę stawia Ana Teixeira Pinto w tekście o 7. Berlin Biennale. Analizując manifest Żmijewskiego, w którym artysta wyraża swoje rozczarowanie praktyką artystyczną, autorka porównuje jego gest do postawy Harry’ego Callahana, rzucającego na biurko szefa legitymację policyjną. To porównanie nie tyle ma nam wskazać hipokryzję tego gestu, ile przypomnieć, że filmowy Brudny Harry nigdy nie pracował w zespole i wszystko musiało odbywać się wyłącznie według jego reguł. W rezultacie otrzymaliśmy Biennale nie polifoniczne, ale będące monologiem, sformatowane według jednego tylko punktu widzenia.

Wydarzenie to można właściwie odczytywać jako rewizytę poprzednich prac artysty, takich jak na przykład „Demokracje”, albo jako jedną wielką, nową pracę Artura Żmijewskiego, która pod przykrywką Biennale manipuluje jego uczestnikami i doprowadza do założonych przez artystę z góry działań. W takiej interpretacji Biennale jako totalne dzieło sztuki byłoby mistrzowską transgresją i zwycięstwem artysty nad systemem.

Ana Teixeira proponuje jednak nieco inną interpretację 7. Berlin Biennale. Według niej, w Berlinie mamy obecnie do czynienia ze zjawiskiem podobnym do słynnego filmu „Być jak John Malkovich”, w którym aktor dostaje się do wnętrza swojej własnej głowy i jedynym, co może w niej zobaczyć, jest on sam. Dzięki działaniom kuratora wielu staje się jednym, a tym jednym jest Artur Żmijewski…

7. Berlin Biennale
kuratorzy: Artur Żmijewski, Joanna Warsza, Voina
Berlin, 28.04. – 1.07.2012

alt