Historia lubi zataczać koło. Kiedy w latach 90. Charlie Kaufman wyśmiewał próby głównego bohatera „Być jak John Malkovich”, usiłującego oswobodzić sztukę lalkarską z jej jednoznacznych skojarzeń z dziecięcą bajkowością, nie podejrzewał zapewne, że lata później znajdzie się w bardzo podobnej sytuacji. W przeciwieństwie do bohatera wspomnianego filmu reżyser wychodzi ze starcia z przyzwyczajeniami obronną ręką. „Anomalisa”, kolejny krok w karierze twórcy posiadającego jedną z najbardziej ekstrawaganckich wyobraźni naszych czasów, z powodzeniem wpisuje się w tematykę poprzednich dokonań, zgrabnie unikając przy tym prostego powielania dawnej recepty na sukces. Zrealizowana razem z ekspertem gatunku, Dukiem Johnsonem, animacja poklatkowa stawia znane z poprzednich filmów Kaufmana obsesje w nowym świetle. Kukiełkowy, fałszywy świat głównego bohatera, znów neurotycznego i przeżywającego poważny kryzys egzystencjalny mężczyzny w wieku średnim – pomimo swojej oczywistej sztuczności – zbliża się do realizmu bardziej niż jego poprzednie, bardziej skomplikowane dokonania scenariopisarskie.
Nie znaczy to jednak wcale, że cokolwiek zostaje tu ugładzone. „Anomalisa”, pomimo wykorzystywanej techniki, pozostaje skąpana w typowej dla Kaufmana melancholii. Oto Michael Stone, niespecjalnie ciekawy i niezbyt sympatyczny mężczyzna, przyjeżdża do Cincinnati, by wygłosić wykład na temat odpowiedniego podejścia do klienta podczas rozmowy telefonicznej. Zdecydowaną większość czasu spędza w hotelu, nieprzypadkowo noszącego nazwę Fregoli, wlewając w siebie kolejne drinki i paląc papierosa za papierosem. Pomiędzy tymi czynnościami zmuszony jest do komunikacji z równie nieciekawymi, szarymi ludźmi, których spotyka. To nuda w najczystszej postaci, która staje się jednym z motywów przewodnich filmu… a przynajmniej do momentu pojawienia się Lisy – jedynej osoby, która zdaje się wyróżniać z otaczającego tłumu.
Chociaż obeznani z twórczością Kaufmana od razu zauważą, że wszystko to brzmi podejrzanie znajomo, pod względem fabuły „Anomalisa” wyróżnia się niespotykaną prostotą, zwłaszcza w zestawieniu z porażającą nawarstwieniem wątków i narracyjnym chaosem „Synekdochą, Nowym Jorkiem”. Tutaj całą akcję rozpisano jedynie na dwie postaci i tak zwaną całą resztę, a widz podczas projekcji zostaje skazany na subiektywną perspektywę głównego bohatera. A nie jest to wcale najłatwiejsze doświadczenie – jakkolwiek mogą być nam bliskie przeżywane przez niego problemy, jego działania bez wątpienia wywołują wrażenie moralnej dwuznaczności. Kapitalny scenariusz znajduje jednak złoty środek pomiędzy próbami usprawiedliwiania i ostrą krytyką, pozostawiając ocenę sytuacji samemu widzowi. W zamian oczekuje się cierpliwości i pełnego skupienia – akcja posuwa się do przodu powoli, zwłaszcza w pierwszej połowie, a nieznaczące szczegóły stanowią integralną część historii i budują interpretację. Pozornie prosta fabuła skrywa w sobie skomplikowaną strukturę, zarezerwowaną jedynie dla najbardziej uważnych odbiorców.
Wycieczka po odmętach psychiki Stone’a nie wpada, całe szczęście, w tryby stuprocentowego dramatu psychologicznego, a w jakiś sposób bliżej jej nawet do komedii. Każda scena podszyta jest sporą dawką ironii, czasami podchodzącą wręcz pod parodię, bez względu na powagę podejmowanego akurat tematu. Kaufman nadal nie ma sobie równych w umiejętności bezczelnego wyśmiewania zaobserwowanej w naszych codziennych nawykach hipokryzji. Bez obecności humoru ta wiwisekcja mogłaby się okazać zbyt bolesna.
Tym bardziej zaskakujące, że „Anomalisa” potrafi, przy całej swojej brutalności, tak mocno złapać za serce. Duży wpływ ma na to wspaniała animacja stawiająca na realistyczne przedstawienie postaci. Schludna, klasyczna forma, wykorzystująca głównie długie ujęcia, nieskomplikowane jazdy kamery i brunatną, nieco przygaszoną paletę kolorów, każe zwracać uwagę na niezwykle dopracowaną mimikę lalkowych bohaterów, rozbudowaną symfonię wykonywanych przez nich ruchów. Dzięki temu możemy na ekranie zobaczyć jedną z najlepszych scen erotycznych ostatnich lat – nieuciekającą od realizmu, sprawnie balansującą na granicy humoru i powagi, szalenie niejednoznaczną i otwartą do interpretacji. Przede wszystkim: niepozwalającą na obojętność. To jeden z momentów, które pomimo podskórnego cynizmu, mają w sobie cząstkę ciepła; poczucia obcowania z ważnym, wybijającym się na tle nużącej rzeczywistości wydarzeniem. Gdzieś w całym zgiełku powtarzanych nieustannie uprzejmości i wyuczonych na pamięć formułek prześwitują chwile dobitnej szczerości, próby otwarcia się na drugą osobę, sporadycznie nawet przebłyski rzeczywistego połączenia z kimś innym; zobaczenia w nim indywidualności, której Michael każe szukać uczestnikom swojego wykładu w każdym kolejnym kliencie. Może w tym fałszywym świecie uda się jednak znaleźć miejsce na prawdziwe uczucie?
Kaufman nie udziela jednoznacznej odpowiedzi, ale stanowczo ukazuje, że bez względu na doniosłość doświadczanych przez nas emocji, wszystko pozostaje ulotne. Nadzieja na doświadczenie prawdziwego połączenia z kimś innym, jakkolwiek krótkiego i ważkiego, jest wszystkim, co reżyser oferuje w swoim świecie. W porównaniu do poprzednich jego filmów, to wciąż bardzo dużo. „Anomalisa” raczej nie poprawi nikomu humoru, ale na pewno zostanie gdzieś z tyłu głowy, przypominając o sobie w momentach tego ulotnego „czegoś więcej”. Kiedy ktoś w końcu przemówi do nas innym głosem, próby Michaela Stone’a, przemierzającego korytarze hotelu Fregoli w pogoni za tym, co nieuchwytne, staną się bardziej zrozumiałe. Wtedy też ta animacyjna anomalia ukaże nam swój prawdziwy blask – blask małego kina o największych sprawach.
„Anomalisa”, reż. Duke Johnson, Charlie Kaufman
prem. 22.01.2016