Archiwum
24.06.2017

WALL SIĘ, czyli o zbliżaniu się do

Aga Chlebowska Joanna Pańczak
Podskórny Poznań

Nie widziałam wcześniej takich murów jak te, które stawiają dzisiaj. Mury, które znałam, to była przestrzeń wolności, szalonych znaków i wyznań. Otaczały, ale nie były granicą. Z nich się skakało, za nimi były znaleziska i zarośnięte krajobrazy.

Aga Chlebowska: Uzmysłowiłam sobie, że ten wysyp murów, ścian, które grodzą, zabraniają – wcześniej nie znałam takich murów albo raczej nie postrzegałam ich jako ostatecznych granic. Można by powiedzieć, że wcześniej mur to był po prostu element…

Joanna Pańczak: …wyzwania, oporu, który można pokonać.

Tak! Pamiętasz swój mur, który był przygodą, właśnie wyzwaniem, ale nie granicą?

Pamiętam dziurę w płocie! To moje pierwsze skojarzenie. Dziura w płocie, który odgradzał moje podwórko od sąsiedniej działki, dzikiej i opuszczonej. Rosły tam wielkie drzewo i wysoka trawa, z innymi dzieciakami z sąsiedztwa zbudowaliśmy tam sobie bazę. Z czasem dziura w płocie robiła się coraz większa, to chyba przez nas… znosiliśmy tam coraz więcej „zdobyczy”. Ta działka to była trochę taka niedozwolona, ukryta przestrzeń, a my mieliśmy tam swój kawałek, kryjówkę. Taki zakazany owoc, to nas ekscytowało.

Te powstające mury, które widzę dzisiaj, są bezwzględne, połowią świat na dwa, chociaż dałoby się policzyć do setek innych światów. Na stykach zasiek proponuje się wizję czarno-białą, bezpieczną–inną. Krzyki po angielsku: What’s with that!? to już za mało. Dotrzeć do siebie możemy już tylko, ucząc się swoich języków nawzajem. Albo dogadywać się gestem. Kiedy w 1989 roku upadał mur berliński, na całym świecie istniało 16 podobnych konstrukcji. Dziś, 27 lat później, jest ich cztery razy więcej.
Potem pojawił się już mur, bardziej zdecydowany, który trzeba było obchodzić dookoła.

Moja przyjaciółka, znamy się od podstawówki, mieszka dwie przecznice ode mnie i miałam kiedyś do niej bardzo blisko. Chodziłam przesmykami między kamienicami. Kiedy rozpoczynałam studia, pojawił się pierwszy płot. I miałam już do niej pięć minut zamiast trzech. Potem kolejny i teraz idę już siedem, bardzo dookoła. Co zabawne, te podwórka wciąż są z jednej strony otwarte, więc argument bezpieczeństwa nie do końca uzasadnia gest dzielenia… Te dwa płoty odcięły mnie też od wielu sensualnych doświadczeń – zapachu bzu, widoku ulubionego graffiti – które uruchamiały wspomnienia z przeszłości.

Gdy to opowiadasz, mam przed oczami wioskę, w której mieszka moja babcia. To smutna, popeerelowska wioska, usiana blokami, domkami i zagródkami, typowa wieś-rzędówka. Kilka lat temu ktoś wpadł na pomysł, by te pojedyncze zagonki, ogródki odgradzać płotem. W końcu całymi blokami ludzie zaczęli wytyczać sobie kratery, wyrywać z wspólnych kawałków fragment dla siebie, sytuacja dość szybko zamieniła się w ogólną awanturę o metry, przejścia, skróty. Kiedy opadły emocje, po latach, teraz w większości te płotki rdzewieją i obalają się. Grodzenie nie pomogło, zwyciężyły stare przyzwyczajenia „wolnego chodzenia”. Jednak cała ta sytuacja była straszna, pamiętam, że moich dziadków kosztowało to wiele nerwów.

Te płoty, płotki, mury to są tylko obiekty – tak się mówi. Większość z nas znajdzie racjonalne uzasadnienie, dlaczego je stawiamy. A wpływają przecież realnie na to, jak funkcjonujemy jako wspólnota, nie tylko w przestrzeni. Podwórko, na którym się bawiłam – kiedyś wspólne dla kilku kamienic – zostało najpierw podzielone na pół, potem jeszcze na pół. Nie ma już wspólnej przestrzeni. Nie ma bawiących się dzieci. Nie ma sąsiedzkiej bliskości. A w piaskownicy ktoś posadził iglaki…

Plac Wolności ma wymiary 85 metrów na 205 metrów. Jest prostokątnym, betonowym placem, który w ciągu roku zagospodarowany jest przez okazjonalne eventy, koncerty i manifestacje. Przez ostatnie tygodnie można było usłyszeć tu ciągle Radio Poznań, kiedyś Radio Merkury. Poprzez dj-kę, infantylne konkursy, w stylu: nazwij maskotkę, przekonywali mieszkańców do nowej nazwy i swojego entourage’u. Któregoś dnia siedziałam tam na ławce, przysiadła się do mnie starsza pani. Obserwowała, wsłuchiwała się w „nowe hity” i skomentowała, nie patrząc na mnie: „szczekaczka”. Wiedziałam już wtedy, że na placu powstanie Mur, dziś myślę, że korzenie rosły mu długo.

Punktem wyjścia do pracy nad programem był temat konfliktu i mimo że raczej myślałyśmy o nim jako o potencjale twórczym, mur był ważnym kontekstem. Często argumentem w rozmowie o murach jest poczucie bezpieczeństwa, moim zdaniem to przykrywka, a realnie chodzi o zaznaczenie własności i władzy. Powiedzenie: to jest moje, ja mam tyle i mogę cię nie wpuścić.

Gdy ostatnio odwiedziłam moich rodziców, w małym miasteczku, zauważyłam, że w przestrzeni miejskiej jedynymi odgrodzonymi budynkami są dwa kościoły. Wejście do niektórych kamienic jest obwarowane domofonami, ale tylko te dwa budynki mają mury.

To może być pozostałość po funkcjach obronnych.

Oddzielają sferę sacrum od profanum, ale dla mnie dziś te mury są też niestety symbolem katolickiego (k)raju za murem.

Można też spojrzeć na to jak na wyspę, na którą musisz się dostać.

Ta ściana-mur tu, na placu Wolności, to też trochę taka wyspa.

Wyspa miała być. To był pomysł architektów, na który nie przystałyśmy. Architekci zaproponowali koło – jako wizualną reprezentację muru. Koło jednak nie daje takiego poczucia podziału, nawiązuje bardziej do enklawy, do wydzielenia małego fragmentu z większej całości. Choć szukając inspiracji, przeglądałam różne rodzaje murów na Google Earth i faktycznie, wiele z nich było budowanych na planie koła lub półkola. Ale to perspektywa z lotu ptaka – tam, na miejscu ludzie zwykle doświadczają obiektu ciągnącego się wzdłuż, który odcina jednych od drugich – czasem obcych, czasem rodzinę lub przyjaciół. Chcąc dyskutować bardziej o podziałach niż tworzeniu enklaw, zdecydowałyśmy, że to musi być ściana-mur.

Ta ściana-mur zbudowany jest ze ścianek, sklejek, z jednej strony są krzywe zwierciadła. Dlaczego taki prosty budulec?

Zadecydowały głównie względy ekonomiczne. Pomysłów było bardzo dużo. Przez chwilę „zamarzyło” mi się nawet radykalne odcięcie, by utrudnić dostęp do centrum festiwalowego, zamurować plac. To jednak konotowałoby ekskluzywność festiwalu, a my przecież zapraszamy każdą i każdego. Jednocześnie to byłby mocny gest tego, o czym chcemy mówić. Pojawił się też pomysł, by zrobić dwie bramki i ludzi, którzy mają brązowy kolor oczu, wpuszczać jednym wejściem, a osoby o niebieskich oczach – innym. To się wydaje banalne, ale gdy spotykamy się bezpośrednio z taką segregacją ze względu na cechy, na które nie mamy wpływu, możemy zdać sobie sprawę, jak na co dzień jesteśmy uprzywilejowani – jest to mocne doświadczenie.

Ten mur stoi z jednej strony placu, nie dzieli go na pół. Czy w ogóle można mówić, że on reprezentuje jakąś granicę między społecznościami?

c Ze względu na ograniczenia finansowe, ale też funkcje placu, jakie ma on pełnić w trakcie festiwalu, nie zdecydowaliśmy się na radykalny gest. Długo zastanawialiśmy się, czy w przestrzeni placu Wolności – klubu festiwalowego, który oddajemy mieszkańcom, gdzie panuje taka atmosfera chillu, święta, gdzie możemy rozmawiać ze znajomymi – jest miejsce na takie radykalne gesty. Po researchu i wielu rozmowach zdałyśmy sobie sprawę, że nawet jeśli nie postawimy muru z cegieł, to reprezentacja muru, który będzie kontekstem i pretekstem do wielu spotkań, musi powstać. Radykalne, mocne gesty może i wstrząsają, ale w efekcie powodują jeszcze większe podziały. Dla mnie jest bardzo ważne. żeby zaprosić ludzi, spotkać się i rozmawiać.

Jeśli chodzi o usytuowanie muru, musi on spełniać wiele funkcji, dla mnie jest on trochę taką przestrzenną ścieżką. Można iść wzdłuż niego, wczytując się w historię i mozaikę mikrorysunków, wsłuchując się w głosy, ale też patrzeć z daleka na rysunki-ramy, które stworzyli komiksiarze i rysownicy.

Komiksowe neg(ocj)acje” to wydarzenie zainspirowane działaniem Pawła Althamera, „Kongresem Rysowników”. Zaczęło się od warsztatów Agnieszki Różyńskiej z komiksiarami i rysownikami – najpierw musieli ponegocjować między sobą. Na tym murze tutaj Alicja Biała, Olga Wróbel i Ahmed Goldstein stworzyli komiks, swoiste ramy do publicznej dyskusji o wspólnocie, które czekają na dorysowanie i dopisanie. Chodzi o wejście w relację z tym, co jest na murze, także z wypowiedziami innych. I to się już dzieje! Dekonstruujemy ten mur poprzez wymianę słów i obrazów, nakładanie się wielu emocji, perspektyw. Co najważniejsze, robimy to kreską wielu poznaniaków i festiwalowiczek – razem.

Mur jest też tłem dla swoistych świadectw mówionych na żywo…

Tak, przy murze organizujemy cykl Human Mic. To idea, która powstała w 2011 roku na demonstracjach Occupy Wall Street. Ze względu na brak nagłośnienia to, co mówiła jedna osoba, powtarzało sto kolejnych, dzięki czemu tysiąc kolejnych mogło to usłyszeć. Słowa, idee niosły się jak fala. My to odwracamy: zbieramy te fale, różne opowieści osób, które są wspólne dla jakiejś grupy i wydobywamy je w postaci głosu jednej osoby. To będą takie świadectwa osób, które doświadczyły życia przy murze, fizyczności granic, migracji. Zaproszeni artyści i aktywistki opowiadają swoją historię na tle muru.

Wspomniałam o mozaice i wysłuchiwaniu historii. To są historie wkomponowane w mur.

Głos bez paszportu” to pomysł Zofii Nierodzińskiej. Zainstalowaliśmy w murze opowieści osób, które migrują. Początkowo myślałyśmy o tych, którzy fizycznie nie mogą z nami być, ze względu na brak azylu, wizy, dokumentu tożsamości pozwalającego się przemieszczać, stąd tytuł – głos przecież nie potrzebuje paszportu. Potem stwierdziłyśmy, że warto otworzyć ten temat dużo szerzej, porozmawiać o migracji, powodach opuszczania domu, o poszukiwaniu bezpieczeństwa. Dużo rozmawiałyśmy o tym, jakiego rodzaju pytania zadawać, obawiałyśmy się dotykania traumy, dlatego poszukiwałyśmy pytań, które byłyby bardziej uwspólnione dla różnych osób, których dotknęła migracja zarówno przymusowa, jak i dobrowolna. Pytaliśmy więc: czym jest są nich dom, bezpieczeństwo, dokąd zmierzają? Dzięki tym pytaniom pokazujemy, na jak wielu polach migrowanie i przekraczanie granic na nas oddziałuje. Historie te można usłyszeć przy murze, w ich rodzimych językach, niektórzy zdecydowali się mówić w języku angielskim. Fragmenty wypowiedzi każdej z tych osób przetłumaczyliśmy na język polski i oswoiliśmy przez ręczne przepisanie. Każda z tych historii jest przepisana przez inną osobę stąd.

Przepisywałam historię Naomi, z uwagę wczytywałam się w każde słowo, by nie popełnić błędu. Jej historia została ze mną na dłużej, trochę we mnie zamieszkała.

Przepisane historie są częścią muru, który jest cały czas zamalowywany. Jestem ciekawa, jak to będzie na siebie oddziaływać, czy uczestnicy zamalują je, czy ochronią. Zastanawiałam się, czy jest sens nakładania tych dwóch sytuacji: projektu „Komiksowych neg(ocj)acji” i „Głosu bez paszportu”, ale jest wiele punktów styku – choćby budowanie wspólnoty i na pewno jeden wspólny cel: kruszenie muru poprzez rozsadzające jego szczeliny jednostkowe i wspólnotowe historie.

Co się stanie z murem? Zniszczymy go? Wspólnie?

To bardzo kuszące, ale raczej nie zrobimy tego w trakcie festiwalu. Zastanawiamy się nad ekspozycją części muru. Dużo naszych pomysłów rozbiło się o względy praktyczne i budżet. Chciałyśmy na przykład, by mur stanął już przed festiwalem, by „praca muru” zaczęła się wcześniej, niestety mur nie może też zostać tutaj po festiwalu. Ten nasz plac, tutaj, jest ogromnym wyzwaniem, ale też narzędziem do budowania wspólnoty. Jest po prostu darem.

Darem wolności.

Tak, wolności.

 

***

„Słyszycie nas? Heeej, po drugiej stronie, słyszycie?” – krzyczały do siebie dzieci z dwóch stron muru. Podczas warsztatów „Od*głosy zza muru” prowadzonych przez Huberta Wińczyka, w których udział mogły wziąć dzieci wraz z opiekunami, uczestnicy testowali i sprawdzali, jak to jest nie móc się do siebie dostać, co wtedy można zrobić? Krzyczeć, walić, tupać i budować, a potem zbudować długą nić połączenia. Uda się, aż tworzy się nowy język! Chwilę później, z drugiej strony, w języku niemieckim tłumaczonym na język polski Dan Thy Ngyuen, syn uchodźców z Wietnamu, opowiedział historię swoich rodziców, którzy przebyli dramatyczną drogę na drewnianej łodzi. Boat People, bo tak ich nazywano, dryfowali miesiącami po oceanie, a na jednej łodzi płynęły setki ludzi.

Jego głos przeplatał się z głosem starszej pani, która poruszona opowiadaną historią, zaczęła nagle opowiadać komuś o sobie, swoich zmartwieniach i polityce. Wielogłos.

Z drugiej strony ściany-muru są historie wkomponowane na stałe, z daleka słychać wiele głosów, języków, ale gdy podejdziesz bliżej, wyłoni się jeden. Głos Naomi albo Abuda. Posłuchaj. Hej, Naomi! Jak mogę ci odpowiedzieć?

Program Generatora Malta, w ramach którego powstał między innymi Mur, stworzyli: Joanna Pańczak, Agnieszka Różyńska, Zofia Nierodzińska. Koordynacja i również nieoceniony wkład w tworzenie programu: Ola Juchacz, Jędrzej Kucznerowicz.