Archiwum
22.07.2017

Romana Piotrowskiego, który na Jeżycach założył salon fryzjerski, o ukraińskie wyszywanki pyta Marta Chudzik.

Marta Chudzik: Kiedy zmierzałam do Twojego salonu, byłam pewna, że zobaczę jakieś atrybuty, którymi będziesz podkreślać ukraińskość tego miejsca. Ale z ulicy, i również wewnątrz, wszystko wskazuje na zwykły salon fryzjerski i nic nie sugeruje, że właścicielem jest Ukrainiec. Nawet książki, które tu masz na stole, są tylko w języku polskim.

Roman Piotrowski: Moje miejsce jest neutralne, tu każdy musi odczuwać siebie swobodnie. Tak, tu nie ma atrybutów ukraińskich, ale nie ma również polskich. Ale to wszystko jeszcze przede mną. Z czasem pojawi się tu flaga ukraińska, ale również flaga polska. Zawsze będą iść w parze. Nie chcę, żeby mój salon był typowo ukraińskim lub typowo polskim, będzie albo polsko-ukraiński, albo ukraińsko-polski.

Prawdę mówiąc, spodziewałam się, że zobaczę tu u Ciebie flagę ukraińską. Flaga jest przecież dla nas ważna. Moim zdaniem na Ukrainie i dla Ukraińców flaga ma nie tylko znaczenie państwowego symbolu, ale raczej symbolu utożsamiania siebie jako obywatela Ukrainy, a nawet podkreślenia tego, szczególnie za granicą.  

Jestem Ukraińcem, no i również jestem Polakiem. Bardzo kocham swój kraj i jeszcze bardziej zacząłem go kochać tutaj, odczuwając pewien jego brak. Zacząłem na dużo rzeczy patrzyć inaczej. Staram się zawsze, kiedy są ukraińskie święta, przychodzić do pracy w wyszywance [вишиванка – wyhaftowana koszula ludowa ukraińska] i opowiadać klientom, dlaczego jestem tak ubrany.

Czy ostatnio, 18 maja, kiedy mieliśmy święto wyszywanki, również byłeś w nią ubrany i opowiadałeś o znaczeniu tego święta dla nas?

Tak. Ale chciałbym opowiadać także o polskich świętach. Nie chcę dominacji czegoś nad czymś, wszystko ma być harmonijnie. Nie chcę zrobić tu jakiejś zamkniętej enklawy, do której wejście będzie tylko dla Ukraińców. Chcę, żeby każdy czuł się tu swobodnie. Ten salon jest takim mostem prowadzącym do Ukrainy stąd, z Poznania. Większość moich klientów wie, że jestem z Ukrainy i zna moją krótką historię życiową.

Dlaczego właściwie wybrałeś Poznań? Dla miejsca zamieszkania, dla startu? A tak w ogóle dlaczego Polska?

Przyjechałem tu na studia 9 lat temu. Studiowałem w szkole fryzjerstwa w Poznaniu. Zawsze widziałem, że chcę mieć zawód, ale nie byłem pewny, jaki dokładnie. Jeszcze na Ukrainie lubiłem strzyc włosy swoim przyjaciołom i pomyślałem: „A dlaczego nie fryzjerstwo?”. W Polsce prawie skończyłem teologię, ale zrozumiałem, że z tego nie da się utrzymać. Bardzo się cieszę, że swojego czasu trafiłem na bardzo zdolnych fryzjerów, którzy przede wszystkim lubią to, co robią, i oni mnie tym zarazili. Przejąłem od nich pasję do fryzjerstwa. I to właśnie w Poznaniu, na Jeżycach poznałem tych ludzi i zacząłem stawiać pierwsze kroki w profesjonalnym salonie fryzjerskim. Mieszkałem tu kiedyś, przy ulicy Prusa. Kiedy półtora roku temu zacząłem zastanawiać się nad założeniem własnego salonu, miałem do wyboru dwie lokalizacje: Grunwald lub Jeżyce. I sobie pomyślałem „A dlaczego nie Jeżyce?”. Trafiłem na moment, kiedy ulica Wawrzyniaka zaczęła się rozwijać, otwierają się tu kawiarnie, restauracje i to jest piękne. Jeżyce odżywają, wszystko nabiera bardzo ładnego klimatu, dlatego mi się wydaje, że to udany „krok marketingowy”.

Salon cieszy się sukcesem i to widać. By do Ciebie trafić na wizytę, trzeba umawiać się miesiąc przed, a może i wcześniej. W czym tkwi sekret Twojego sukcesu? Zawód fryzjera nie należy do najłatwiejszych, a w Twoim przypadku jest jeszcze konkurencja na jednym poziomie z Polakami…

To dobrze, że jest konkurencja. Zdrowa konkurencja jest potrzebna. Dla mnie nie jest problemem przyznać się, że czegoś nie wiem. Dla mnie najważniejszy jest klient i jego potrzeba. Jeżeli ja czegoś nie umiem, a klient tego chce, to spokojnie odsyłam do innych fryzjerów, do swoich, powiedzmy, konkurentów, bo wiem, że tam będzie dobrze obsłużony i zadowolony. To jest dla mnie najważniejsze. Na samych Jeżycach jest mnóstwo salonów, ale i dużo ludzi i odpowiednio dużo klientów.

Moim zdaniem Twoją osobistą przewagą jako fryzjera jest odwaga w eksperymentowaniu. Mam na myśli Twoje eksperymenty z kolorami.

Lubię kolorowe włosy, lubię je farbować, ale chcę, żeby wyglądały ładnie i jakościowo. Dlatego pracuję tu na dobrych i długotrwałych farbach, które trzymają się po pół roku. Kolorowanie włosów w różne kolory to sposób na stworzenia czegoś pięknego i wspaniałego. Większa gama kolorystyczna pozwala odróżnić się od innych w dzisiejszym świecie. Czasem wystarczy jedne kolorowe pasemko i już czujesz: „O, mam coś kolorowego” – i to jest pięknie, to nie jest wyzywające i ty się z tym czujesz dobrze. Ale są ludzie, którzy dobrze się czują z włosami pofarbowanymi całkowicie na, powiedzmy, zielono. Wszystko zależy od człowieka. Dlatego namawiam klientów do eksperymentowania z kolorami. Nie tylko młode osoby, ale i również starsze. Poznań pod tym względem jest dość specyficzny w porównaniu na przykład do Warszawy, Łodzi czy Wrocławia. Jeśli tu przytrafi się kolorowe farbowanie, od razu widać, że domowa robota. Obserwuję fryzury poznaniaków i poznanianek… To takie oko zawodowe, jak mówią Polacy: „zboczenie zawodowe”, kiedy idziesz i oglądasz się za włosami i fryzurami.

Przy okazji chcę Ci pogratulować wygranej w Mistrzostwach Urody 2017.

Dziękuję! Nie zgłaszałem się sam na ten konkurs, zgłosili mnie moi klienci. To bardzo przyjemna rzecz, gdy klienci myślą o tobie. Dowiedziałem się, że mam wziąć udział w konkursie, kiedy do mnie zadzwonili organizatorzy i poinformowali, że zostałem zgłoszony. Pomyślałem: „a dlaczego nie?”. Udało mi się wygrać konkurs tutaj, w Poznaniu, co mnie bardzo cieszy, ponieważ wtedy salon nie miał nawet roku, a my zdobyliśmy już sympatię. Planujemy jeszcze bardziej się rozwijać i brać udział w podobnych konkursach. Albo po prostu chociażby raz w miesiącu zaprosić modelkę czy chętną dziewczynę i zrobić jej niecodzienną, kolorową fryzurę. Żeby mogła spojrzeć na siebie z innej strony, ale również by mogła z taką fryzurą wyjść spokojnie na ulicę, do ludzi. Właśnie takie rzeczy rozwijają…

Część pieniędzy z wygranej w konkursie przekazałeś poznańskiej fundacji „Ratujemy koty z Półwiejskiej”.

Sam jestem właścicielem trzech kotów. Razem z żoną bardzo lubimy koty, z tej fundacji adaptowaliśmy naszą ostatnią kotkę. Dziewczyny z fundacji bardzo dużo robią dla kotów w Poznaniu, wolontaryjnie, nikt im za to nie płaci. Wiem, że można było przekazać te pieniądze chorym czy potrzebującym. Ale są tacy, którzy pomagają chorym i tacy, którzy pomagają zwierzętom. I ja należę do tych drugich.