Archiwum
05.12.2011

Wszyscy synowie Sarajewa

Waldemar Kuligowski
Felieton

Umówiliśmy się obok wiecznego ognia. Jego płomień trwa od czasów titowskiej Jugosławii, etos partyzancki był bowiem silniejszy niż wszystkie nacjonalizmy i szowinizmy razem wzięte, które zmiotły dawną federację, ale tego ognia zgasić nie potrafiły.

Czasza płomienia ulokowana jest w centralnym punkcie Sarajewa, gdzie kończy się ulica Maršala Tity, a zaczyna deptak prowadzący do starego bazaru. To tam, gdzie romskie dzieci przejmującym głosem śpiewają sewdalinki, a bezdomni ogrzewają nad ogniem zziębnięte ręce.

Nieopodal znajduje się Zlatna Ribica. Kawiarnia będąca oszałamiająco udaną mieszanką biedermaiera, secesji, empire’u, mieszczańskiej wizji domowego designu i co rusz zmieniających stylowe kapelusze kelnerów. Konsekwencja w urządzeniu lokalu okazała się totalna: w toalecie, pod owalnym lustrem w zdobionych ramach, znaleźć można nie tylko szeroki wybór kosmetyków, ale także podpaski, rajstopy i całą gamę zapakowanych w foliowe torebki majtek na zmianę. Na środku kawiarni, w pękatym słoju, pływa ryba, wyjaśniająca nazwę lokalu.

Ola zamówiła czerwone wino. Tłumaczy, że do Sarajewa trafiła przypadkiem. Po prostu znalazła tutaj studia odpowiadające jej aspiracjom. Co więcej, po magisterium została przyjęta do pracy, a Center for Interdisciplinary Postgraduates Studies przy uniwersytecie sarajewskim uchodzi powszechnie za najbardziej prestiżowy i progresywny ośrodek naukowy w mieście. To tam międzynarodowy zespół wykłada najnowsze trendy humanistyczne, a absolwenci kierunku nazywani są w prawicowych mediach „magistrami od pedalstwa”. Oli to jednak nie zraża. Uważa Sarajewo za doskonałe miejsce do życia, pełne beztroski i ludzi zawsze znajdujących czas na kolejną kawę i rozluźniającą rozmowę. Blisko stąd na narty i jednocześnie nad morze. Ceny na polskim poziomie, ale energia życiowa bardziej pozytywna.

Selma zdecydowała się na herbatę. Opowiada, że urodziła się na bośniackiej prowincji, ale związała z Sarajewem, a dokładniej z jego sceną dramaturgiczną. Ma zaledwie 25 lat, co wcale jednak nie przeszkadza temu, by jej kariera nagradzanego i docenianego reżysera teatralnego mogła się imponująco rozwijać. Dodatkowo kieruje międzynarodowym festiwalem teatralnym MESS. Bez dwóch zdań, czapki z głów! Mimo niewątpliwego sukcesu, narzeka jednak na postępujące upolitycznienie każdego wymiaru miejscowego życia. Ludzie z partyjnymi legitymacjami obsadzają najważniejsze stanowiska w kulturze, nauce, oświacie. Razi ją też pokoleniowa przepaść: jest jedynym lokalnym reżyserem poniżej czterdziestki.

Sarajewski teatr, jak się okazuje, nie kończy się w kręgu scenicznych jupiterów. Kilka lat temu miejscowi artyści zorganizowali akcję pod nazwą Queer Fest. Pokazywali ją zainteresowanej publiczności, która odwiedzała instytucje kultury. Wśród tej publiczności byli ludzie fotografujący wszystkich artystów. Zaraz po zakończeniu serii performansów, grupy młodych ludzi – posługując się portretowymi fotografiami – poszukiwały artystów w kawiarniach albo na spacerach. Główny organizator czuł się zagrożony do tego stopnia, że na ulice wychodził wyłącznie w towarzystwie czterech psów. Wrażenie bezpieczeństwa okazało się jednak złudne. Pewnego poranka znalazł psy otrute. Wyście z matni było jedno: natychmiastowy wyjazd z kraju. To kolejny epizod w wciąż nie zakończonym eksodusie elit z krajów byłej Jugosławii. Paradoksalnym komentarzem do tej ponurej historii jest to, że żaden z artystów nie odwoływał się do swojej tożsamości seksualnej, były to par excellance działania sztuki na rzecz zmiany społecznej. Innym tłem tej historii była odbywająca się prawie w tym samym czasie Parada Równości. Jeśli znamy brutalne obrazy z tego typu imprez organizowanych w Belgradzie i Zagrzebiu, to trzeba je uzupełnić o kontekst sarajewski. W trakcie marszu zasztyletowano tam człowieka, a idea urządzania kolejnych parad upadła. Jak na razie, bez dużych szans na kontynuację.

I Ola, i Selma zgadzają się, że sarajewska codzienność nadal pełna jest wyraźnych śladów dominacji kultury patriarchalnej. Przykłady podsuwają bez zastanowienia. Rodzice, którzy zwracają się do swoich dzieci, zwyczajowo używają formuły „sine”. I czynią tak bez względu na to, czy rozmawiają z synami, czy z córkami! Subordynacja jednej płci nad drugą jest ewidentna, formatuje nawet, jak widać, rodzicielskie marzenia. Dlatego w dalszym ciągu powtarza się, że dopiero narodziny niemowlęcia płci męskiej oznaczają „narodziny dziecka”. Drugoplanowa rola córek wyraża się także w tym, że gdy wreszcie uda się im dobrze przygotować ciasto na tradycyjnego burka, rodzina stwierdza, że dojrzały do zamążpójścia. Bo to jest jedyny możliwy do zaakceptowania scenariusz życiowy dla nich.

Patriarchalizm przybiera zresztą nowe formy. Od kilku lat Bośnia jest miejscem silnie infiltrowanym przez islam, głównie pochodzenia bliskowschodniego. W środku miasta działa wielkopowierzchniowy ośrodek kultury Iranu, w hotelowej telewizji jednym z pierwszych kanałów jest Al Jazeera, której podświetlana reklama pyszni się na śródmiejskim wyskościowcu. Tajemnicą poliszynela jest i to, że brodaci mężczyźni i okryte burkami kobiety – spotykane na ulicach – są sponsorowani przez organizacje islamskie. Za zachowanie zgodne z radykalnie odczytywanym szariatem wypłaca się im comiesięczne pensje, pozwalające na godne utrzymanie rodziny. W kraju zdestabilizowanym ekonomicznie jest to pokusa trudna do odparcia. Należy mieć tylko nadzieję, że w momencie gdyby większość „synów” Sarajewa zaakceptowała więzienie kobiet i mężczyzn pod okryciem burki albo zarostu, ich sponsor po prostu by zbankrutował. Gorzka to jednak, przyznaję, pociecha.

alt