Archiwum
05.01.2018

Ukradziona wystawa

Eliza Szybowicz
Felieton

Hasło wystawy „Frida na Zamku” powinno moim zdaniem brzmieć „Kolko na Zamku”. Właśnie fotografie Bernice Kolko, przyjaciółki Kahlo, zrobiły na mnie największe wrażenie. Zdecydowanie kradną wystawę głównej bohaterce. Jako wizualny znak wystawy wykorzystałabym „Nieśmiałą”, zdjęcie z 1953 roku, przedstawiające obnażoną do pasa (wiejską?) meksykańską kobietę, która uśmiecha się, ramionami i przedramionami zasłania piersi, a dłonie przykłada do policzków uniwersalnym gestem wyrażającym zażenowanie, rozbawienie i zadowolenie („ojej, co się dzieje, dlaczego robisz mi zdjęcie?”). Kadr emanuje przyjacielską relacją, nawiązaną przez artystkę z (przypadkową przecież) osobą. Meksykanka jest podmiotem, partnerką, może nawet współautorką zdjęcia. Obiektyw, który bywa narzędziem przemocy, zwłaszcza w przypadku fotografowania nagości, tutaj służy porozumieniu. Widz(ka) zostaje wciągnięty(a) do komitywy.

Partnerstwo to cecha wielu pokazanych na wystawie zdjęć Kolko, „Nieśmiała” wyróżnia się jednak spojrzeniem w obiektyw, a więc w oczy widza(ki). Inne bohaterki (artystkę interesowały zwłaszcza kobiety Meksyku) rozwieszają pranie, zajmują się innymi drobnymi pracami, prowadzą handel uliczny, uczestniczą w uroczystościach czy po prostu stoją, nie zaszczycając nas swoim spojrzeniem. Nie są dla nas, mają swoje sprawy, myśli, obowiązki, zaangażowania i znudzenia. Wzrok skierowany na coś konkretnego, co widzimy w kadrze lub co dostrzegły gdzieś dalej, poza kadrem; wreszcie spojrzenie błądzące, nieobecne, sygnalizujące namysł czy moment bezmyślnego trwania. Zaskakujące, jak wiele stanów można w ten sposób oddać: „Trzy Gracje” – ujęte z profilu wpatrzone w jeden punkt dziewczęta w długich spódnicach i chustach na ramionach przykuwają uwagę swoją swobodną obecnością; dziewczyna (dziewczynka?) na fotografii „Sprzedaż skarbonek”, siedząca pod ścianą między koszami, z głową podpartą na łokciu i nadąsanym czy smutnym wyrazem twarzy, wyraźnie jest, bo chce być, gdzie indziej. W każdej bohaterce jest coś więcej, co nie daje się sprowadzić do okoliczności, wykonywanej czynności, funkcji, wieku, stroju, coś, co nazywamy podmiotowością.

Oczywiście wystawa „Kolko na Zamku”, nawet z wizytówką w postaci „Nieśmiałej” nie przyciągnęłaby tylu widzów, co „Frida Kahlo i Diego Rivera. Polski kontekst”. Szkoda, bo ów skromnie określony „polski kontekst” jest tam najciekawszy. Poza zdjęciami Bernice Kolko obejmuje on jeszcze prezentację prac malarki i graficzki Fanny Rabel, uczennicy Kahlo, oraz przypomnienie ważnej wystawy sztuki meksykańskiej w Zachęcie z 1955 roku, na której można było zobaczyć między innymi „Zraniony stół” Kahlo. Jakże zmieniła się sytuacja od 1955 roku! Dziś malarka bije rekordy popularności, gdyż miała pogruchotany kręgosłup i był o niej film. Może jeszcze ze względu na ozdobność swoich prac. Wówczas nie była jeszcze ikoną popkultury. Została umieszczona w szeregu społecznie zaangażowanych, komunizujących artystów meksykańskich, którzy biorą udział w procesach emancypacyjnych swego kraju. Chociaż słabo pasowała do tej narracji. W towarzyszącym tamtej wystawie filmie oświatowym Polskiej Kroniki Filmowej (który można obejrzeć w Zamku) nie ma o Kahlo mowy. Film głosem Andrzeja Łapickiego mówi o sztuce w dziejach Meksyku, objaśnia poszczególne obrazy, składając z nich prostą, wzruszająco-budującą opowieść o społecznej krzywdzie i rewolucji. Podobnie większość relacji prasowych pomija nazwisko dzisiejszej gwiazdy. Również ta zamieszczona w „Przyjaciółce”, która jako pismo dla kobiet według naszych standardów powinna się zainteresować jej „kobiecą” historią.

Podejrzewam, że obraz Kahlo znalazł się wtedy w Zachęcie, gdyż funkcjonowała ona jako malarka o komunistycznych przekonaniach. Na przykład dlatego, że widnieje na muralu znacznie wówczas popularniejszego Diega Rivery „Koszmar wojny i sen o pokoju” z 1952 roku – siedzi na wózku inwalidzkim i zbiera podpisy pod apelem o pokój. Mural jest dość ludny (apel podpisują chłopi i robotnicy, w tle widać pluton egzekucyjny i ukrzyżowanych skazańców), ale rzucają się w oczy powiększone postacie głównych – jak rozumiem – obrońców światowego pokoju patronujących zbieraniu podpisów – Stalina i Mao. Taki prosty wykład jej stanowiska artystyczno-ideowego odpowiadał koncepcji polityczności, która akurat od 1955 roku niespecjalnie się zmieniła. W objaśnieniach zamkowej wystawy jako polityczne wyróżnione zostały rysunki Kahlo przedstawiające Statuę Wolności (np. z bombą atomową w dłoni). Tymczasem wszystkie poczynania Kahlo były polityczne. W tym kolorowe stroje stylizowane na ludowe, które dziś są sprowadzane do walorów dekoracyjnych. Ale również swoboda seksualna przekraczająca heteronormę, co nie jest na wystawie specjalnie akcentowane. W kilku miejscach pojawia się natomiast obiegowy koncept, że związek Kahlo i Rivery był związkiem „gołębicy i słonia”. Dysproporcja fizyczna heteroseksualnej pary jest tu zastępczym „skandalem”, który odwraca uwagę od innych, znacznie dalej idących przekroczeń.

Co nie zostało powiedziane, można na szczęście zobaczyć. Urywki filmów i fotografie ukazują Kahlo w bliskich relacjach z kobietami. Jedno z nagrań, wyraźnie przez nią inscenizowane, przedstawia krótką niemą scenkę – artystka jest w pokoju z inną młodą kobietą, zbliża twarz do jej szyi, jakby chciała pocałować; widzimy je z zewnątrz, dopóki Kahlo powoli nie zamknie okna zasłoniętego firankami, cały czas patrząc wyzywająco w kamerę. Zdjęcia Kahlo z przyjaciółkami i służącymi – w różnych konfiguracjach – prezentują tę samą kobiecą więź, niekoniecznie erotyczną (choć bywa i tak – Kahlo i Proenza leżące na łóżku są, zdaje się, znakiem właśnie tego rodzaju), często fizyczną, ale jednocześnie artystyczną i ideową. Pytacie, jak można pokazać więź ideową na zdjęciu? Można. Spójrzcie tylko na stojące przed jakimś budynkiem, objęte i uśmiechnięte Kahlo, Proenzę i Kolko. Nie ma tu sztandarów czy symboli, a jest manifest polityczny. Kahlo lubiła demonstrować siebie, także w bliskim, cielesnym kontakcie z innymi, jej prowokacyjno-drwiąco-zadowolone spojrzenie pojawia się na niemal wszystkich tego typu zdjęciach i nagraniach filmowych.

Ujęcie zjawiska Fridy z dystansem, pokazanie autokreacji artystki to zabieg, który czyni wystawę strawną dla osób sceptycznych. Godna polecenia jest już przystawka – urządzona w holu przy kasach niewielka ekspozycja współczesnej grafiki meksykańskiej, której Kahlo i jej kariera są tematem. Dla wystawy głównej wiążąca jest informacja, że Kahlo była córką fotografa. Od dziecka trenowała intensywne, pełne podtekstów patrzenie w obiektyw. Doszła w tym do perfekcji. Wyzywające, znaczące spojrzenie mówi: nie mam kompleksów, jestem, kim chcę być – kobietą szukającą spełnienia, artystką, komunistką, rewolucjonistką z peryferyjnego kraju, który odrzuca wpływy imperium amerykańskiego i wielkiego kapitału, i przeprowadza planową modernizację – w tym stwarza warunki dla emancypacji swoich najbiedniejszych obywateli. Kraju, w którym sztuka jest ważna, bo wspiera te historyczne procesy. Autokreacja Kahlo to znacznie ciekawszy temat do dyskusji niż jej malarstwo.

Z jej prac eksponowanych w Zamku najbardziej zainteresowały mnie nie malarskie hiciory, a drobiazgi – linoryt „Dwie kobiety”, rysunek węglem przedstawiający Riverę, a zwłaszcza „Kolaż z dwiema muchami” – kompozycja złożona z sentymentalnych pocztówek (harfistka, jaskółka, elegant z wąsikiem), po której spacerują rysunkowe muchy (żółtawy grzbiet, wielkie oczy, owłosione odnóża). Może Kahlo powinna się zająć grafiką, i to nieautobiograficzną. Ale wtedy nie zostałaby Fridą, jaką znamy. Prawdopodobnie dziś trzeba by ją było przedstawiać polskiemu widzowi jak Kolko i Rabel.

„Polskie korzenie” obu artystek, które wybrały modernizujący się Meksyk jako miejsce życia i twórczości, należałoby traktować ostrożnie, bo Polska nie była dla nich przyjazna. Wyemigrowały z rodzicami w latach 20., pierwsza jako nasto-, druga jako kilkulatka. Powodem emigracji był (zapewne poza biedą) antysemityzm, co w przypadku Rabel zostaje wprost powiedziane, gdyż jej rodzice byli aktorami wędrownego teatru jidysz, natomiast żydowskie pochodzenie Kolko nie jest na wystawie akcentowane. Tymczasem ma znaczenie. Wrażliwość społeczna obu artystek, skupienie na postaciach meksykańskich biedaków, pariasów w skali lokalnej i globalnej, odkrywanie ich podmiotowości może łączyć się z wczesnym doświadczeniem napiętnowania.

Wyjechawszy z Polski, Kolko i Rabel znalazły się w innym peryferyjnym kraju, który tak jak Polska długo walczył o niepodległość i w którym również straszyły nierówności klasowe i/lub etniczne. Tyle że w Meksyku – czego by nie powiedzieć – usiłowano coś z tym zrobić. Czy gdyby zostały w Polsce, tworzyłyby analogiczną sztukę? Czy dzięki nim zobaczylibyśmy twarze mieszkających w Polsce kobiet z ludu? Wątpię, taka sztuka nie rodzi się na kamieniu. Pozostaje wyobraźnia i zamkowa wystawa jako jej pożywka.

Berenice Kolko i Frida Kahlo, dzięki uprzejmości Fundación Zúñiga Laborde A.C. (Mexico)