Archiwum
02.08.2019

Sześć i pół tony konkwisty

Waldemar Kuligowski
Felieton

To była decyzja wdowy. Być może Mary Rumsey, jako najstarsza córka przedsiębiorczego magnata kolejowego Harrimana, po ojcu miała skłonność do gabarytów i zamaszystych inwestycji. Harriman przez lata trząsł Union Pacific Railroad i wieloma innymi spółkami kolejowymi, a zdobyty przez niego majątek szacowano na grube miliony. Tyle o ojcu. Dość, że owdowiała Mary zamówiła w jednej z paryskich pracowni dwie identyczne statuy, odlane z brązu, o wadze sześciu i pół tony każda oraz wysokości niemal siedmiu metrów. Oba obiekty miały być bardzo specjalnymi prezentami, o czym za chwilę.

Być może chciała w ten sposób wypełnić jakiś nienapisany mężowski testament, być może miał to być gest podzięki za zawarte w 1910 roku małżeństwo, które nowojorska socjeta poczytywała za mezalians – oto bowiem Charles Cary Rumsey, ceniony artysta, absolwent Harvardu, student uczelni artystycznych w Bostonie i Paryżu wiązał się z rodziną zaprzysięgłych burżujów, budujących nie świątynie sztuki, ale banalne dworce, perony i kilometry torów. To wszystko tylko spekulacje, nie znam motywów decyzji Mary Rumsey. Próbuję je jednak zrekonstruować, bo dotyczą pomnika, który ze znaku chwały przemienia się w symbol przemocy.

Pierwszy odlew konnej postaci Francisca Pizarra autorstwa Rumseya wykonano w 1910 roku w Paryżu, zapomnianą już techniką, pozwalającą na uzyskanie efektu w jednej bryle, bez łączeń i lutowania. Prace nadzorował mistrz Velsulani, współpracujący między innymi z Rodinem, Renoirem czy Picassem. Ta pierwsza figura nie była przeskalowana, miała mniej niż sto osiemdziesiąt centymetrów wysokości. Obecnie eksponowana jest przed frontonem Albright-Knox Art Gallery w amerykańskim Buffalo. Drugi pomnik wykonano specjalnie na Panama Pacific International Exposition, która odbyła się w San Francisco w 1915 roku. W tym przypadku artysta już poszalał, a obiekt był pokaźny – miał bowiem prawie sześć metrów wysokości. Znaczące jest i to, że pomnik Pizarra znalazł się tam w towarzystwie innego konkwistadora Hernána Cortesa, „zdobywcy Meksyku”.

To wszystko odbyło się jeszcze za życia twórcy pomnika. Kolejne inkarnacje El Pizarro zawdzięczamy już Mary Rumsey. Trzecia statua – czyli pierwszy z dwóch wielotonowych odlewów zamówionych przez wdowę – zaprezentowana została w 1927 roku w blaskomiotnym paryskim Grand Palais podczas prestiżowego Salonu Wiosennego. Stamtąd dwa lata później trafiła do na Plaza Mayor w sercu Trujillo, rodzinnego miasta Pizarra. Wiemy, że w bardzo uroczystej ceremonii otwarcia wzięli udział premier Hiszpanii Primo de Rivera, reprezentant króla książę Alfonso de Orléans, ambasador USA i inni przedstawiciele korpusu dyplomatycznego.

Czwarta, ostatnia statua była darem dla peruwiańskiej Limy. Dotarła tam drogą morską w 1935 roku, czyli w rocznicę czterystu lat od założenia miasta, przez Pizarra zresztą. Pomnik ulokowano na wielkim cokole na reprezentacyjnym – a jakże! – Plaza Mayor, naprzeciw stołecznej katedry, gdzie złożono szczątki konkwistadora. Prasa donosiła o odsłonięciu figury „bohatera i nosiciela cywilizacji”, pisano też o „Matce Hiszpanii” i wdzięczności wobec niej za „dzieło kolonizacji Nowego Świata”.

Pomnik Rumseya to konkwistador triumfujący, buńczuczny, srogi. Pizarro spina ostrogami silnego konia, trzyma się prosto w siodle, w prawej ręce ma gotową do walki szpadę, na spiczastym hełmie powiewają dwa czuby. Figura prze do przodu, emanuje z niej zimna, zabójcza energia. Piękna to ilustracja dla standardowych zachodnich słowników, w których przeczytamy, że Pizarro należy do największych podróżników łamane przez zdobywców: jako jeden z pierwszych Europejczyków zobaczył Morze Południowe, czyli Pacyfik, po uprzednim przebyciu Przesmyku Panamskiego; jako dojrzały pięćdziesięciolatek przedarł się do Peru, pokonał Inków, pojmał ich władcę Atahualpę, opanował Cuzco, otrzymał tytuł Wielkiego Markiza, a miejscowości nazwane od miejsca jego urodzenia znajdują się w Peru, Meksyku, Wenezueli, Kolumbii i Argentynie. Rzadko się dodaje, że Atahualpa miał być przez Pizarra uwolniony w zamian za wypełnienie komnaty, w jakiej go więziono, złotem. Mimo dostarczenia kilkunastu ton złota i srebra, władcy Inków nie zwrócono wolności. W zaimprowizowanym procesie skazano go na spalenie na stosie. Dzięki temu, że przed wykonaniem wyroku pozwolił się ochrzcić, wspaniałomyślnie zmieniono karę na uduszenie.

Historia pomników konkwistadora nie kończy się wraz z wysłaniem ich jako darów przez Mary Rumsey. W 1952 roku peruwiański El Pizarro został przeniesiony na mniej eksponowany plac swojego imienia, a w kolejnych dekadach temat jego właściwego miejsca i znaczenia wracał niczym bumerang. Z Meksyku płynęły głosy, że jeśli już stawiać pomniki, to swoim, czyli tubylczym, bogom i bohaterom, nie zaś tym, co przynieśli zniewolenie. Dwudziestego czwartego czerwca 2001 roku, w dniu równonocy, starego święta obchodzonego także w kraju Inków, limańska statua została nakryta tkaniną z motywami inkaskiej architektury. Akcja artysty Juana Javiera Solazara rozogniła dyskusje nad konkwistą, pamięcią o historii i postacią Pizarra. Trzy lata później statua została po raz drugi przeniesiona, tym razem do nowo utworzonego Parque de la Muralla. Pozbawiono ją imponującego cokołu i umieszczonych na nim płyt z brązu. Pomnik znajduje się teraz niemal na poziomie gruntu. Coraz liczniejszym opiniom głoszącym konieczność jego całkowitego usunięcia odpowiada się następująco: „usunięcie posągu byłoby zaprzeczeniem naszej historii, czy nam się to podoba, czy nie. Nie możemy odciąć się od naszej przeszłości”. Na razie taka argumentacja wystarcza.

Tymczasem w estremadurskim miasteczku Trujillo bez zmian. Pizarro wciąż góruje nad centralnym placem, Pizarro zdobi kartki pocztowe, wdzięczy się w lokalnych przewodnikach, pręży na torbach na zakupy. Ze strzelistego cokołu spogląda na pałace, wille i kościoły zbudowane dzięki rabunkom na drugiej półkuli w złotych dla miasta czasach kolonialnej prosperity. Bez Pizarra Trujillo pozostałoby mieściną zagubioną gdzieś na wyschniętym płaskowyżu (przypominającym peruwiańskie Altiplano), dzięki niemu stało się jednym z centrów kultury hiszpańskiej. To stąd Pizarro zabrał dwustu ochotników na podbój imperium Inków, to dlatego miasteczko nazywano „kolebką konkwistadorów”. Dla Trujillo to heros, wielki ziomek, mecenas i chluba.

Po prawicy (ze szpadą) Pizarro ma wzniesioną przez przyrodniego brata Hernando rezydencję, zwaną do dzisiaj Pałacem Konkwisty. W najwyższej części miasteczka kusi wizytą w „Muzeum Pizarra”. Kusi naiwnych. Sam konkwistador był nieślubnym synem chłopki, pasał zwierzęta i do końca życia pozostał analfabetą. W okazałym kamiennym domostwie mieszkał, owszem, Francisco Pizarro, ale nie ten z pomnika, lecz jego wuj. Kto by jednak dbał o takie historyczne duperele! Nad wejściem do muzeum mamy herb Pizarrów, parter zajmuje rekonstrukcja domowego wnętrza z epoki, na piętrze zaś opowiada się o życiu bohatera. Najwięcej miejsca zajmuje plastikowa plansza, na której malutkie żarówki podświetlają miejsca, do jakich dotarł wielki trujillańczyk. Kolorowy obraz zatytułowany „Wymiana produktów między Europą a Ameryką”, dzięki bananom, oliwkom i ryżowi z jednej oraz ziemniakom, kakao i marakui z drugiej strony zamyka drażliwy problem podboju i eksterminacji.

Zapomniałbym – na pomniku Rumseya w Trujillo jest tablica o treści „Francisco Pizarro, zdobywca Peru”. Przysłania ją elegancki, okazały wieniec laurowy. Historię nadal piszą duma i honor. I złoto.