Są dni, kiedy z kulturą mam niewiele wspólnego. Mówiąc szczerze, jest to przeważająca większość dni. Nie żebym uciekał od niej – zwyczajnie wolę, kiedy kultura ma mi coś do pokazania (to nie jest seksistowska alegoria kultury, bo nasuwający się „naturalnie” kupiecki zwrot „do zaoferowania” wydaje mi się po prostu nie na miejscu, a nie chodzi także o dar i jego logikę, domagającą się – ujętej przez kanoniczny zestaw zachowań – odpowiedzi; pokazać coś to jeszcze nie dać – i na odwrót: dać coś, niestety, nie od razu znaczy: pokazać).
Kiedy nic nie dzieje się w kulturze, oznaczać to może, że kultura trawi i miele problemy „ludzi bazowych” (jak nazywa Krzysztof Siwczyk wszystkich ludzi oddających się produkcji towarowej i konsumpcji towarów, dokonujących recyklingu materii, czyli przeważającą większość nas wszystkich, zakładając, że nasze głowy nie komunikują niczego poza dyskursem bazowym, a przecież właśnie z takiej iluzji kpi gliwicki poeta). Ale iluzjami właśnie żywią się władza i prasa. Wytwarzają oni iluzje i za ich pomocą dzielą i rządzą. Czasem to działa. Nowi ludzie bazowi są już w grze.
W Londynie tysiące młodych ludzi wyszły na ulice. Przez miasto przetoczyło się szaleństwo najgorętszych wyprzedaży. Adorowany był towar, odczuwano organiczną i fetyszystyczną wręcz potrzebę ściągania folijek z nowych elektronicznych gadżetów. Duch Amy Winehouse zataczał się od witryny do witryny, trzymając w rękach różaniec pokolenia PS2 w postaci folii bąbelkowej. Płonęły magazyny „niezależnych” wytwórni, bo płyty jako towar okazały się tak samo zależne od „wolnej gry popytu i podaży” jak reszta towarów, a rynek, czyli ludzie zarządzili wielką zniżkę na brukowanych parkietach. Użyto prostych, niefinansowych instrumentów. Użyto telefonów komórkowych. Postąpiono według słów Boba Marleya, choć nie dopominano się o jedzenie i perspektywy rozwoju. Choć praworządna część społeczeństwa była zszokowana, że uczestnicy zamieszek niszczyli własność przedstawicieli swojej klasy, po latach rugowania tego terminu klasa jako pojęcie wróciła na usta wszystkich, a rzeczywisty konflikt klasowy znów przebił się przez propagandowy język neoliberalnego świata, w którego prime time’ie się nie mieścił.
Szaleństwo na ulicach było niczym w porównaniu do szaleństw na giełdach całego świata. Faceci przed wielkimi tablicami ledowymi znów łapali się za głowy. Na giełdach towarowych na zielono świeciło się już tylko złoto i kakao, ale ile z tego rzadkiego błysku nie zdołalibyśmy zaabsorbować i ile czekolady nie wpierdolić, za rogiem czai się widmo recesji. Za rogiem czai się też widmo wojny – „najprostszej” drogi wyjścia z kryzysu.
Wszystko wskazuje na to, że czasy wielkiego bezsensownego flash mobu kończą się. Na ulicach Tel-Awiwu masowe, bezprecedensowe protesty przeciwko drożyźnie. Kilkusettysięczna reprezentacja ludu Izraela jako jeden z symboli swojego protestu przeciwko drożyźnie użyła instalacji artystycznej: wiernej kopii gilotyny z czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Hiszpański rząd chyba wie, czego domagają się jego najmilsi oburzeni i na 3 miesiące przed wyborami chce wprowadzić specjalny podatek dla najbogatszych. Najlepiej zarabiający Francuzi sami poprosili o dodatkowe opodatkowanie, woląc chuchać na zimne.
A co w Polsce? Festiwal radości i zielona wyspa. „Nasi ludzie bazowi są optymistyczni” (premier). „Ludzie bazowi chcą zwrotu szczątków tupolewa i chcieliby też dymać Polonię” (lider jednej z partii opozycyjnych). „Rząd wybudował stadiony, a jedna z partii opozycyjnych urządzi na nich Chile” (publicysta, były rzecznik rządu).
A co w Poznaniu, w tych dniach, kiedy z kulturą mamy tak niewiele wspólnego? Kim są ludzie bazowi, o których ostatnio głośno? Już kończę, już mówię: w Poznaniu trwa letni sezon eksmisyjny – kilkaset rodzin zostanie wywalonych na bruk (po miesięcznym pobycie w hotelach robotniczych). Dla kilku osób postawi się w środku miasta pokazowe kontenery, w których zgniją. To nie są te miłe dla oka kontenery, w których młodzi i piękni popijają piwko nad rzeką, party-cypując w kulturze. To nie jest to miasto, które sfinansowało także festiwal teatralny pod hasłem „Idiom: Wykluczeni”. Protest przeciwko takiej polityce odbędzie się jutro (wtorek, 30 sierpnia) i inicjują go poznańscy anarchiści. Kiedy ten felieton pójdzie w sieć, przekonamy się pewnie, że kiedy kultura nie ma niczego do pokazania, warto spojrzeć na Polskę. Naprawdę jest zieloną wyspą – anarchiści bronią tu podstawowych praw, mimo iż nowi ludzie bazowi rodzą się w głowach władzy, urzędników i prasy. „Na tej stronie ślad się urywa. Tyle wiem o ludziach bazowych. Ta wiedza w niczym nie oddaje radości ze spotkania, kiedy milczymy w głębi płytkiej jak tu ziemia” (Krzysztof Siwczyk, „Ludzie bazowi”, [w tegoż:] „Koncentrat”, Poznań 2010).