Radio TOK FM przypomniało niedawno dokument Julii Ruszkiewicz i Karoliny Bielawskiej „Warszawa do wzięcia” z 2009 roku. Udostępniło film na swoim portalu i spytało autorki, co się przez ostatnie 3 lata zmieniło w życiu bohaterek – młodych kobiet z „popegeerowskich wsi”, które przyjechały do stolicy w ramach caritasowego programu „promocji zawodowej dziewcząt”. Autorki z żalem odparły, że bohaterkom nie udało się rozpocząć nowego życia. Wróciły do rodzinnych miejscowości i są bezrobotne.
W ramach zakończonego już programu Caritas zapraszał do Warszawy, obiecywał fachową pomoc w szukaniu pracy, zapewniał miejsce w bursie i wyżywienie. Uczestniczki miały znaleźć posadę i wyprowadzić się na swoje. Umowa zawierała jednak tajny aneks dotyczący daleko posuniętej ingerencji w ich podmiotowość. Uzasadnienie było, rzecz jasna, quasi-moralne. Po premierze filmu „Polityka” pisała, że zakonnica początkowo kierująca bursą „miała obsesję złego prowadzenia się dziewcząt z pegeerów”, obrażała je na każdym kroku i karała za wyimaginowane wykroczenia. Jej świecką następczynię po roku zwolniono dyscyplinarnie za zastraszanie podopiecznych. Na ekranie możemy zobaczyć, jak kolejna wychowawczyni natarczywie poucza dorosłe przecież mieszkanki bursy, że nie powinny przeklinać, domaga się, żeby ją uprzejmie POPROSIŁY o skontrolowanie, czy dobrze posprzątały, a potem sprawdza palcem wszystkie kąty. Ona zwraca się do nich po imieniu, one do niej per „pani”.
W słowniku widza „Warszawy do wzięcia” mógłby się pojawić nowy frazeologizm – „szansa od Caritasu”, którego znaczenie lokowałoby się gdzieś między „gruszkami na wierzbie” i „niedźwiedzią przysługą”. Pokazany przez Ruszkiewicz i Bielawską instruktaż polega na pomocy przy wpisywaniu do CV następujących treści: wykształcenie – gimnazjum, umiejętności – nie mam żadnych, doświadczenia zawodowego – brak, języków obcych – nie znam, obsługa komputera – prawie nic. Kurs obejmuje także przeczytany z kartki wykład o tym, jak jeść kanapki i nakładać masło. Tak przygotowane dziewczyny w pożyczonej marynarce mogą ruszyć na podbój stolicy. Mogą zdobyć nisko płatną pracę, w której będą ciągle poniżane i którą stracą pod byle pretekstem. Mogą sobie wynająć we dwie pokoik w cudzym mieszkaniu, bo tylko na to je stać. Mogą też mieć jeden wolny weekend w miesiącu i pójść sobie pooglądać Złote Tarasy.
Z pokazaniem i nazwaniem nieadekwatności programu Caritasu autorki nie mają problemu. Edukować trzeba wcześniej i szerzej – mówią – zza warszawskiego biurka nie da się pomóc. Najlepiej widać to w scenie, w której jedna z bohaterek jest oficjalnie żegnana przez kierowniczkę bursy. „Wszelka kontynuacja zadań, które wynikają z projektu – powiada kierowniczka – wszelkie rozpoczęte przez nas płaszczyzny współpracy, zarówno tej zawodowej, jak i społecznej, jak i rodzinnej, są nadal otwarte”. Młoda kobieta po drugiej stronie biurka przeszła szkolenie, więc rozumie ten dziwny komunikat. My dopiero po dłuższej chwili pojmujemy, że chodzi o to, że gdyby bohaterka chciała w przyszłości zatrzymać się w bursie, to może. Nawet z synkiem. Taka dobra pani jej się trafiła. Osobliwe narzecze sugeruje natomiast, że oferta jest raczej kurtuazyjna.
Ruszkiewicz i Bielawska nie kwestionują jednak podstawowych założeń programu aktywizacji zawodowej dziewcząt z popegeerowskich wsi. Niektóre z tych założeń wręcz reprodukują. Wydaje się na przykład, że nie mają wątpliwości co do kategorii „dziewczyny z popegeerowskiej wsi”. Regulamin Caritasu zawierał warunek udokumentowania, że „co najmniej jedna osoba w rodzinie pracowała w PGR minimum trzy lata”. Czyli dość łatwo jest się zarazić ową wymagającą reedukacji tożsamością. Autorki filmu z upodobaniem powtarzały coś o „biedzie mentalnej” dziedziczonej z pokolenia na pokolenie. O bierności i postawie roszczeniowej. O tym, że dziewczyny nie są winne, że skrzywdził je i ukształtował PRL, który ich dziadkom i rodzicom zapewniał – o zgrozo! – bezpłatną edukację i opiekę zdrowotną. Dlatego po prostu nie potrafią marzyć i realizować swoich celów.
W planie wizualnym odpowiednikiem tej tezy są statyczne zdjęcia zrobione w „popegeerowskiej wsi”, czyli na innej planecie. Niskie bloki mieszkalne in the middle of nowhere, niszczejąca chlewnia czy obora, przydrożny przystanek autobusowy, pies na łańcuchu, ludzie palący papierosy i tak dalej – mamy tu cały repertuar obrazów przypisanych do tematu żelaznym prawem konwencji, która, choć realistyczna, nie służy poznawaniu. Dokument aż się prosi, żeby weń włożyć pożyczonego od Rumasa wielkiego dmuchanego muchomora i w ten sposób rozsadzić pozorną neutralność przedstawienia.
Powierzchowna empatia tej konwencji i mitu „odziedziczonej po PRL-u bezradności” zamienia tożsamość, która mogłaby być przydatna politycznie, w gębę. Autorki filmu podobnie jak Caritas stwarzają przedmiot swego zainteresowania, zamiast potraktować bohaterki podmiotowo. Przy takim postawieniu sprawy społeczne wykluczenie bierze się stąd, że po 1989 roku nie naprawiono tego, co zepsuł PRL, który właściwie to wykluczenie zaprojektował. To wciąż ta sama bieda i wciąż ci sami ludzie, choć PRL-u już nie ma. Przemiany ustrojowe nie miały na nich żadnego wpływu. Edukacja, którą postulują autorki, polegałaby zapewne na wczesnej neoliberalnej tresurze dla niepoznaki wyrażanej językiem „marzeń”, „realizacji celów”, „zmieniania swojego życia”.
Na szczęście film bywa bardziej wieloznaczny i system, do którego mają się dopasowywać bohaterki, sam całkiem nieźle się kompromituje w zetknięciu z nimi. Kompromitacja ma charakter językowy. Dziewczyny nie znają slangu, jaki obowiązuje w rozmowach z potencjalnymi pracodawcami. To bariera bodaj poważniejsza niż brak wykształcenia i doświadczenia. „Trzeba się umieć sprzedać, jak to mówią” – stwierdza ironicznie jedna z nich. Nieznajomość pełnego eufemizmów i słowotworów języka, w którym przemawiają „menedżerowie”, doraźnie je dyskwalifikuje, ale równie dobrze można ją zinterpretować na ich korzyść. Kiedy słyszą „może coś pani powie o sobie”, biorą pytanie dosłownie i zmieszane zastanawiają się, co mogłyby o sobie powiedzieć. Wiedzą, że zostały bezpardonowo zwolnione z pracy, więc nie potrafią wyjaśnić, dlaczego poprzedni pracodawca im „podziękował”. Bo nie „podziękował”. Na pytanie: „czy chciałaby pani w przyszłości rozwijać swoją osobę przez naukę i kontynuowania edukacji?” odpowiadają: „nie”, bo starając się o posadę kasjerki, pewnie już podejrzewają, że wcale nie chodzi o ich „osobę” i „naukę”. Zagadnięte o plany na przyszłość, odpowiadają: „ja nie potrafię przewidzieć swojego życia”, co świadczy o tym, że wiedzą sporo o systemie, choć nie mówią w jego fałszywym języku. Mają dystans do liberalnej nowomowy i mogą nas w tej dziedzinie reedukować.
„Warszawa do wzięcia”
reż. Karolina Bielawska, Julia Ruszkiewicz
produkcja: Eureka Media, Telewizja Polska
rok produkcji: 2009