Archiwum
30.05.2018

Pejotl, zen, antropologia

Waldemar Kuligowski
Felieton Kontestacje '68

Damulko,
jest wiele
gorszych rzeczy
niż psie gówno na dywanie

Myślenie o porządku może dotyczyć układu przedmiotów we własnym pokoju, może jednak poza własny kąt wykraczać i wiązać się z wizją ładu znacznie większego – społecznego i kulturowego. Carroll Arnett (Gogisgi), tubylczoamerykańska poetka, autorka przywołanego wiersza „Na Long Island” (w tłumaczeniu Marka Maciołka) odnosiła się raczej do tego drugiego poziomu. „Gorsze rzeczy”, o jakie jej szło, były fundamentem porządku, który akceptował i podtrzymywał nierówności społeczne, rasizm, dyskryminację mniejszości. To wszystko zatem wobec czego zakłócenie uświęconego ładu w postaci ekskrementów na dywanie wyglądało na igraszkę.

Rewolta roku 1968 roku polegała na tym właśnie, że dawne prawdy stawały się złudzeniami, a niegdysiejsze kanony igraszkami. Sporo napisano już o udziale polityków, aktywistów, artystów i studenckich liderów w próbie ustanawiania nowego porządku. Skromnie przy tym wygląda wiedza na temat roli antropologów w tym ruchu. Pięćdziesięciolecie Maja ’68 to dobra okazja, by powiedzieć o nich coś więcej.

Najpierw kilka słów należy się Solowi Taxowi. Wychowanek szkoły chicagowskiej, badacz rdzennych kultur USA, był zwolennikiem tak zwanej action anthropology, polegającej na tym, by nie tylko badać pewne ludy, ale także im pomagać. Tax jako sześćdziesięciolatek zainicjował rzecz bez precedensu, postanowił bowiem zwołać – w myśl wyznawanej przez siebie maksymy learning and helping – pierwszą ogólnokrajową konferencję indiańską. Po serii spotkań w rezerwatach i wypracowaniu lokalnych postulatów, w czerwcu 1961 roku w Chicago zebrało się kilkuset tubylczych studentów (w tym także Czirokezów, ludu cytowanej wyżej Gogisgi). Podczas burzliwego tygodnia obrad przejęli oni prowadzenie konferencji i w rezultacie ogłosili „Deklarację indiańskich celów” mówiącą o tym, że nie chcą „miłosierdzia ani paternalistycznej opieki”, ale przestrzeni do budowy „zadowolenia” i autonomii „pierwotnych właścicieli tej ziemi”. Konferencję chicagowską, wymyśloną przez Taxa, uznaje się dzisiaj powszechnie za początek indiańskiego „przebudzenia”. Za element walki, jaką prowadziły w latach 60. inne dyskryminowane grupy: Afroamerykanie, Chicano oraz Indianie: czyli Black Power, Brązowe Berety i Red Power.

Innym udziałowcem rewolty stał się słynny Victor Turner. W 1963 roku, roku zamachu na Kennedy’ego, kulminacji zimnej wojny, gorączki niepodległościowej w Afryce i okrzepnięcia kultury młodzieżowej, ogłosił on esej „Betwixt and between”. Wprowadził w nim pojęcia „liminalności” i „dramatu społecznego”, które nie były tylko antropologicznymi nowinkami. Szybko okazało się, że doskonale pochwytują nowego ducha kultury: dążenie do życia bez hierarchii, ściśle wyznaczonych ról, powtarzalnych nawyków. Najbardziej liminalne, zdaniem Turnera, miały być komuny hipisowskie; dramat społeczny rozgrywał się natomiast we wszystkich krajach, gdzie młodzi nie chcieli ubierać się, zachowywać, kochać i marzyć jak dorośli. Tym samym dawny badacz ludów afrykańskich i lokator „cygańskiego vana” usadowionego pod Manchesterem okazał się fundatorem pojęć, bez których zrozumienie kontrkultury stało się niemożliwe.

Jej prorokiem z kolei został Carlos Castaneda. Gdy w 1968 roku opublikował „Nauki don Juana”, rozbił bank. W przystępnej formie dziennika opisał tam spotkania z el brujo, zielarzem i uzdrawiaczem z północnomeksykańskiegi ludu Yaqui, który wprowadził studenta antropologii Uniwersytetu Kalifornijskiego w arkana szamańskiego światopoglądu, ucząc go przy okazji osiągania stanów transowych przy użyciu bielunia, grzybów psylocybowych oraz pejotlu. Po lekturze „Nauk don Juana” tysiące młodych ludzi na własną rękę poszukiwało w Meksyku tytułowego don Juana, odbywając prywatne pejotlowe łowy, a komentatorzy po latach są zgodni: Castaneda stworzył przestrzeń dla New Age i fascynacji innymi systemami duchowymi. Tubylcy dodają z kolei z sarkazmem, że Castaneda wymyślił „indiański spirytualizm”, który możemy obserwować i dzisiaj pod postacią tak zwanych łapaczy snów – obręczy wypełnionych plecionką, a udekorowanych piórami albo koralikami, które kupić można na każdym bodaj festynie. A to wszystko za pośrednictwem fikcyjnej opowieści, powstałej w głowie studenta zafascynowanego szamanizmem i bez udziału jakiegokolwiek realnego don Juana…

Oczywiście, byli inni antropologowie i inne postawy. Kojarzony z bitnikami Gary Snyder wielokrotnie odwiedzał Japonię i Indie, razem z Allenem Ginsbergiem kupił ziemię pod projektowany ośrodek nauczania zen, a wkrótce stał się poetą nurtu głębokiej ekologii i współodczuwania ze wszystkimi istotami. Margaret Mead z kolei, prekursorka gender studies, znana badaczka ról płciowych i społeczna aktywistka, krytykowała rozgrywający się wokół niej fenomen, nie wspierając w swoich felietonach i audycjach radiowych nawet ruchów antywojennych…

Można te trzy postaci – Taxa, Turnera i Castanedę – potraktować jako metaforę znaczenia antropologii dla kontrkultury 1968 roku. Tax wyzwolił energię grup dyskryminowanych, Turner dał narzędzia do opis i rozumienia rewolty, Castaneda natomiast dostarczył paliwa dla globalnych w efekcie poszukiwań nowej (pop)duchowości. Ważne gesty, brzemienne w skutki idee. Oczywiście były tylko fragmentami ogromnej układanki, kompletowanej w setkach miejsc przez tysiące mniej lub bardziej cierpliwych ludzi. Ale, jak w innym wierszu stwierdzała cytowana już poetka:

Wszystko,
każda pojedyncza rzecz
znaczy. I
nic, co jest dobre
nie dzieje się szybko.