Archiwum
31.07.2017

Od Hendrixa do matrixa

Waldemar Kuligowski
Felieton

Cóż mamy za rok! Rocznica goni rocznicę, wspomnienie jednego cudownego wydarzenia ściga się z rychłym przypominaniem kolejnego, jeszcze wspanialszego. Pierwszego czerwca świętowaliśmy jubileusz półwiecza płyty „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”, ósmego krążka The Beatles, nazywanego dzisiaj soundtrackiem lata miłości. Ówczesny krytyk „Timesa”, Kenneth Tynan, pisał w związku z nim o „decydującym momencie w historii zachodniej cywilizacji”, natomiast okładkę płyty – autorstwa Petera Blake’a– powszechnie uznaje się za najsłynniejszą w dziejach muzyki. Pomijając emfazę, należy przyjąć, że członkowie The Beatles sięgnęli w tym wypadku szczytów wyobraźni tyleż muzycznej, ile artystycznej po prostu, a aktom przekraczania granic kolejnych konwencji towarzyszyły fantastyczne kompozycje.

Teraz z kolei przychodzi celebrować pięćdziesięciolecie rewolucyjnego debiutu, jakim była płyta „Are you experienced?” Jimiego Hendrixa (w Wielkiej Brytanii wydana 12 maja, w Stanach Zjednoczonych 1 września 1967 roku).

Swoim porywającym spektaklem Hendrix wtargnął na scenę muzyczną, w dramatyczny sposób rekonfigurując oczekiwania wobec emocjonalności i potencjału rocka […] Podczas 12 miesięcy 1967 roku naprawdę zrewolucjonizował muzykę, wykraczając poza jej możliwości i poza rockowy słownik

– czytamy w sierpniowym numerze magazynu „Mojo”, poświęconym temu artyście. Wirtuoz gitary, prorok psychodelii i wolnego erotyzmu, czarny gwiazdor dystansujący białych twórców rocka – Hendrix odcisnął swój rozpoznawalny ślad na tylu polach, że trudno doprawdy znaleźć kogoś o porównywalnym potencjale.

Na tym nie koniec. Do lutego w londyńskim Victoria & Albert Museum można było oglądać wystawę „You Say You Want a Revolution? Records and Rebels 1966–1970”, potraktowaną jako rocznicowe wspomnienie tego, co określamy apogeum kontrkultury. Jej autorzy pytali:

Jak zakończone i niezakończone rewolucje końca lat 60. zmieniły sposób, w jaki żyjemy obecnie i w jakim myślimy o przyszłości?

Wystawa z Londynu, w wersji zmodyfikowanej poprzez poszerzenie o lokalny kontekst, jest teraz do obejrzenia i przemyślenia w Museum of Fine Arts / Musée des Beaux-Arts (dwujęzyczność jest elementem tego kontekstu) w Montrealu. Zatytułowana tym razem „Revolution: You Say You Want a Revolution” cieszy się powodzeniem, od otwarcia w połowie czerwca odwiedziło ją już ponad 50 tysięcy osób.

Kuratorzy montrealskiej ekspozycji – Geoffrey Marsh i Victoria Broackes – jej tytuł zaczerpnęli z piosenki The Beatles „Revolution”, nagranej w 1968 roku. Muzycy z Liverpoolu, a zwłaszcza John Lennon, mogą zresztą zostać uznani za symbolicznego patrona całej wystawy. Wchodzących po wysokich i długich schodach wita bowiem podświetlona wielobarwnym światłem ogromna witryna z kostiumami Lennona z klipów „Imagine”, „Our World”, „Srg. Pepper’s…”. Najmłodszy pochodzi z 1962 roku, ostatni z 1971, pierwszy jest jeszcze przykładem estradowej schludności, kolejne zaś psychodelii i zabawy kodami mody. Hall wejściowy jest dodatkowo wypełniony dźwiękami piosenek „Beatlesów”, wśród których bodaj najczęściej słychać właśnie „Imagine” i „Revolution”.

Oczywiście, nie jest to wystawa poświęcona tylko jednemu zespołowi. Kuratorzy deklarują, że chcieli dzięki niej zbadać kilka równoległych rewolucji, zapoczątkowanych w złotej erze kontrkultury; rewolucji, które zadecydowały o tym, (1) jak wyglądamy, (2) jak myślimy, (3) jak zmieniamy społeczeństwo, (4) jak konsumujemy, (5) jak żyjemy i (6) jak tworzymy wiedzę. Zgodnie z logiką tych pytań pogrupowano ponad 700 zgromadzonych na wystawie obiektów.

Zaczyna się od „Swinging London”, ówczesnej stolicy mody, z jej butikami, brandami w rodzaju Vidal Sassoon, ale i wytwórniami płytowymi, które stały się przecież medium zmiany. Innym katalizatorem była wiedza, demokratyzująca się dzięki formule paperbacku. By unaocznić jej znaczenie i różnorodność, kuratorzy przygotowali minibibliotekę, w której można znaleźć „I Ching. Księgę Przemian” oraz „Tybetańską księgę umarłych”, Theodore’a Roszaka (wciąż błędnie traktowanego jako twórcę terminu „kontrkultura”) i Ericha von Dänikena, Marshalla McLuhana (trzykrotnie!) i Abbiego Hoffmana, Germaine Greer i Kate Millett, Ginsberga, Hoggarta („Uses of literacy”, wydane w języku polskim pod krzywdzącym tytułem „Spojrzenie na kulturę robotniczą w Anglii”), Kerouaca, a także powstające wówczas ziny. Sąsiadem owej biblioteczki są przykłady kontrkulturowej – albo przez kontrkulturę pochwyconej – sztuki: „Powiększenie” Antonioniego, Warhol, fotograficy jako nowi artystyczni celebryci.

Dużą, osobną salę zajmuje część zatytułowana „Dysydenci”. W jej centrum tkwią uliczne transparenty („Liberté!”, „All Power to the People!”), jest tu maj ’68, jest Jan Palach, jest quebecański wrzesień 1970 roku, traktowany jako przełom w wyrażaniu sprzeciwu wobec dominującej w Kanadzie anglofońskiej tożsamości. Wiszą także chińskie portrety Marksa, Lenina, Stalina i Mao, w specjalnych niszach wyeksponowano kostium Paco Rabanne do „Barbarelli” (noszony przez Jane Fondę), mundur członka sił policyjnych oraz strój bojownika Czarnych Panter. Najbardziej spektakularna jest zapewne sala kolejna. Na gigantycznym ekranie wyświetla się tam fragmenty filmowego zapisu festiwalu Woodstock, w tym sekwencję, w której Hendrix dokonuje gitarowej dekonstrukcji hymnu USA. Widzowie oglądają je, leżąc na wielkich poduchach albo sztucznej trawie. Szkoda, że rzadko odrywają wzrok od ekranu, bowiem sala poświęcona festiwalom i zlotom oferuje rarytasy: złamaną gitarę Pete’a Townshenda, Fendera, na którym grał Hendrix, sceniczne kostiumy gwiazd oraz arcyciekawe dokumenty, jak odręczny, sporządzony przez Michaela Langa, plan festiwalu w Woodstock, jego korespondencję z artystami, dokumenty oraz ogłoszenia tworzone ad hoc przez uczestników mitycznego festiwalu z sierpnia 1969 roku (na papierowym talerzu: „To Cindy (with the black hair&sister): I’m sorry I was too untogether to remember ask for your address. Please call (203)-333-4858. Love, Dan”).

Z festiwalowego zgiełku przenosimy się następnie do krainy konsumeryzmu. Między reklamy Air France, Heinza i Campbella, w środek entuzjazmu wokół Expo 1967 w Montrealu. Kuratorzy sugerują, że myślenie w kategoriach osobistego dobrostanu, pojawienie się kart kredytowych i telewizyjne transmisje na żywo z wojny w Wietnamie wspólnie ukształtowały świat potrzeb i lęków społeczeństwa opisywanego dzisiaj jako konsumpcjonistyczne.

Potem, dość znienacka, przechodzimy do jak najbardziej realnego sklepu, oferującego znaki kontrkultury na sprzedaż. Winylowe płyty, adaptery, T-shirty, znaczki, książki, kubki, plakaty. Nad kasą dumny napis „Revolution”, w kasie słone rachunki. Na osłodę pozostaje ostatnia odsłona wystawy, rozmieszczona już na korytarzu, blisko wyjścia. To przypomnienie o kontrkulturowej duchowości i powstających w jej ramach wspólnotach.

Na pewno widziałem lepsze wystawy poświęcone konsumeryzmowi („Die Sinalco Epoche. Essen, trinken, konsumieren” w wiedeńskim Museum Karlsplatz), na pewno widziałem też bardziej poruszające ekspozycje na temat muzycznej i artystycznej kontrkultury („Notatki z podziemia” w MS2 w Łodzi). Nie można jednak londyńsko-montrealskiej wystawie odmówić rozmachu, pomysłowości, a może i brawury w próbie objęcia tak szerokich i różnorodnych pól aktywności ludzkiej. Kontrkultura zasługuje na takie całościowe, nie redukujące jej do muzyki i halucynogenów, wystawy. I na jeszcze lepsze, które ukazałaby jej naturę, dynamikę i znaczenie nie tylko w centrum, ale i w przestrzeniach niehegemonicznych, jak Polska, Rumunia czy Portugalia. Wciąż na to czekam. A przy okazji zmagam się z refleksją: jak kontrkulturowe wartości są dzisiaj odległe od miejsc (USA, Wielka Brytania), w których tak pięknie rozkwitały…

Wracając zaś do jubileuszu. Po celebrowaniu półwiecza kontrkultury, w następnym roku przyjdzie czas na wspominanie maja 1968 roku. Czy i wtedy okaże się, że miejsca narodzin i promocji idei wolności, praw człowieka oraz demokracji stały się ich antypodami?

„Revolution: You Say You Want a Revolution”, Montreal Museum of Fine Arts / Musée des Beaux-Arts Montréal