„Biegnij, Łukasz, biegnij!”. Słyszę krzyk współlokatora, zanim do mnie dociera, co się naprawdę dzieje, choć pokój kołysze się już od kilku sekund, a w tle alarm sejsmiczny wyje przeraźliwie. Wbiegamy do salonu, on za mną, książki z półek lecą na podłogę, nie mogę otworzyć drzwi, tak trzęsie budynkiem, tak huśta mną, ledwie trafiam ręką w klamkę, wyskakujemy na schody, wszyscy zbiegają na dół, ale klatką jak łódką kołysze okropnie, wszyscy do wyjścia, mężczyzna z dzieckiem na ręku ledwo je utrzymuje, wszyscy NA ULICĘ! Wyskakuję na środek jezdni, a budynki wokół mnie falują, ale zwyczajnie falują, film katastroficzny po prostu, ale to teraz odległe skojarzenie, bo teraz nie ma żadnych skojarzeń tylko zwierzęcy instynkt. A słupy energetyczne chwieją się na boki i linie elektryczne zaczynają opadać ku ziemi, pod nimi stoją ludzie i ci, którzy są na ulicy, zaczynają krzyczeć: „Uciekajcie!”. Droga asfaltowa między tymi budynkami rusza się jak taśma w wesołym miasteczku, teraz jednak wszystko bez biletu wstępu, żadnego wstępu przecież nie było, choćby wprowadzenia, ludzie wybiegają w szlafrokach, on w bieliźnie, ona z ręcznikiem na głowie. Biegnij, biegnij, jak najdalej od budynków, bo jak siądą, to wiadomo. No i pobiegłem. I w sumie nic się nie stało. Nikomu. W najbliższej okolicy przynajmniej nie.
Ziemia trzęsła się przez półtorej minuty…
*
Ludzie zamieszkujący obszar dzisiejszego Meksyku od dawna notują i opisują momenty, gdy ziemia zdziera z nich poczucie bezpieczeństwa. Najwcześniejsze wzmianki o trzęsieniach znajdujemy już w Kodeksach Mezoameryki, które są świadectwami wierzeń, obyczajów i opisów codziennego życia narodów, sporządzonymi jeszcze przed przybyciem Cortesa. W swojej książce pod tytułem „Los sismos en la historia de Mexico” Virginia Garcia Acosta dokładnie opisuje, jak od czasu zakończenia konkwisty trzęsienie ziemi staje się częścią wielu relacji misjonarzy i żołnierzy towarzyszących Cortesowi, a w późniejszych wiekach wspomnień podróżników i naukowców odwiedzających Meksyk. Opisy trzęsień zaczynają funkcjonować w szerszej świadomości i są zarazem bardziej spójne od 1805 roku, kiedy wychodzić zaczyna pierwszy meksykański dziennik, „Diario de Mexico”. Od XVI wieku do 1907 roku miało miejsce około dwudziestu większych katastrof sejsmicznych w samym mieście stołecznym.
W historii najnowszej to dziewiętnasty września urasta w stolicy do symbolu niespodziewanego okrucieństwa, jakie może przynieść natura. Tego dnia w 1985 roku zderzenie płyt tektonicznych wzbudziło wstrząs, który według szacunków Narodowej Służby Sejsmologicznej (Servicio Sismologico Nacional) mógł pochłonąć nawet czterdzieści tysięcy ofiar. Każdego roku tego dnia o godzinie jedenastej rozlega się w mieście alarm sejsmiczny, który jest rodzajem hołdu składanego ofiarom tamtego wydarzenia. Teraz jednak, po ponad dwóch godzinach, rozległ się drugi alarm i nikt nie miał wątpliwości, co się dzieje. Dziewiętnasty września!
Ostatnie trzęsienie nie miało aż tak tragicznych następstw jak to przed trzydziestoma dwoma laty. Jednak nieduża odległość miasta Meksyk od epicentrum (120 kilometrów) oraz siła trzęsienia (aż 7,1 w skali Richtera) mogły spowodować ogromne zniszczenia. Bo to miasto, trochę jak cały kraj, przypomina kolekcjonera spektakularnych fatów. Oprócz samych wstrząsów sejsmicznych do owej fatalistycznej listy trzeba dodać położenie stolicy. Miasto leży na osuszonym, a właściwie zasypanym przez Hiszpanów jeziorze Texcoco. Grunt pod miastem jest wciąż niezwykle elastyczny ze względu na dużą zawartość wody, a tego rodzaju podłoże potęguje wstrząsy sejsmiczne. Jednak dzięki nowoczesnej technologii architektonicznej, którą Meksyk importuje ze Stanów Zjednoczonych i Japonii, oraz przez mniejszą siłę trzęsienia i inny jego przebieg liczba ofiar nie była tak ogromna jak trzy dekady temu. Niemniej kolejna tragiczna liczba, jaką kraj musi zapisać w swoich annałach, to 360 zabitych w całym kraju. W stolicy zawaliło się kilkanaście budynków, a następnych kilkadziesiąt jest przeznaczonych do rozbiórki. Przy okazji wychodzi na jaw skala korupcji. Służby specjalne poszukują inżynierów, którzy wydawali nielegalne pozwolenia na budowę w zamian za łapówki. Na przykład dopuszczono do użytku jedną ze stołecznych szkół, która w wyniku trzęsienia legła w gruzach. Okazuje się również, że przy budowach zdarzały się naciski deweloperów na podwykonawców, aby celem cięcia kosztów nie wykonywali różnych prac wykończeniowych, co znacznie osłabiało budynki. Można przy tym zadać pytanie: co w takim razie zabija? Sama ziemia? Niedbale zbudowane domy? Wszechogarniająca korupcja?
*
Jedynie nadmienię tu o sferze symbolicznej tego wydarzenia. Człowiek w strefie sejsmicznej inaczej definiuje ziemię, na której żyje i dom, w którym mieszka. W pojmowanie tych elementarnych sił wkraczają niepewność, lęk i podejrzliwość. Mieszkaniec obszarów zagrożonych trzęsieniami wie, że owa ziemia wraz z budynkiem to jego sprzymierzeńcy w zdobywaniu jedzenia, towarzysze w odpoczynku, partnerzy w budowaniu rodziny i spełnianiu prywatnych ambicji. Ale wie również, że zupełnie znienacka może zamienić się w śmiertelnego wroga. W półtorej minuty Meksykanin może zostać pozbawiony wszystkiego, co najważniejsze. Czy możemy sobie wyobrazić mieszkańca Poznania, Warszawy czy Krakowa, który wraca do domu po dniu ciężkiej pracy, je kolacje, bawi się z dziećmi i cały czas ma w głowie myśl, że może mu się zawalić dom? Raczej nie możemy.
Trzęsienie ziemi to zarazem jeden z przykładów związku owej sfery symbolicznej z polityką. W 1985 roku rząd meksykański, mówiąc delikatnie, nie stanął na wysokości zadania. Zawiodły prawie wszystkie służby, oczywisty w takich sytuacjach chaos potęgowany był przez nieudolną akcję koordynacyjną prowadzoną przez państwo. Ludzie szybko spostrzegli niemoc władz. Wtedy społeczeństwo meksykańskie oddolnie zorganizowało formy pomocy. W dłuższej perspektywie zaowocowało to wzmocnieniem społeczeństwa obywatelskiego i zorganizowanym oporem politycznym wobec rządzącej od dziesięcioleci partii PRI (Partido Revolucionario Institucional). Niezgoda na urzędniczą nieudolność w obliczu kataklizmu i zwykła złość były przez lata w mieszkańcach równie silne jak pamięć tamtych wydarzeń. I choć minęło sporo czasu, to właśnie te emocje zasadniczo wpłynęły na wybór prezydenta miasta w 1997 roku i zmianę partii rządzącej. Obecnie w debacie publicznej pada pytanie, w jaki sposób tegoroczna katastrofa może zmienić wyniki przyszłorocznych wyborów prezydenckich.
*
Stoję przed budynkiem odartym z fasady i widzę przerwaną w pół słowa codzienność. Opuszczone w pośpiechu przez ludzi mieszkania wystawiają teraz intymną stronę życia na pokaz. Krzesła, stół, a na nim jakiś wazon. Na ścianie telewizor, rodzinne zdjęcia zdobią komodę, pranie nadal wisi na balkonie. Nikt do budynków naruszonych trzęsieniem już nie wejdzie, więc przedmioty przeobraziły się w pomnik ludzkiej rutyny. Napisałem, że teraz są to widoki wystawione na pokaz. Ale czy mam prawo uporczywie im się przyglądać? Odczuwam znany dyskomfort, który pojawia się zawsze, gdy patrzenie traci neutralność. Tabloidowa trutka, którą jesteśmy dziś zainfekowani, podaje jednak często usprawiedliwienie na takie lekko smrodliwe zerkanie. Wydaje nam się, że można się wpatrywać bez przeszkód. Na opuszczonych budynkach w dzielnicy Roma Norte, mocno dotkniętej przez trzęsienie, pozawieszano wielkie, ręcznie pisane ogłoszenia: „Ze względu na szacunek dla ofiar, prosimy nie robić zdjęć”. Inna wersja mogłaby brzmieć: prosimy nie robić zdjęć i nie przesadzać z voyeurystyczną nachalnością.