Archiwum
20.05.2020

Dzienniczek z dni zarazy [V]

Waldemar Kuligowski
Społeczeństwo Felieton

6 maja, środa

Przed sklepem leżą drobne pieniądze. Nikt nie podnosi.

– Otworzyłem dzisiaj bibliotekę i od razu się zaczęło! Jeden facet koniecznie chciał iść między półki z książkami jak kiedyś. Nie mogliśmy mu wytłumaczyć, że jest pandemia i że obowiązują nowe przepisy – opowiada znajomy dyrektor biblioteki. – W ogóle nic nie wygląda dobrze. Zamiast rozporządzeń są tylko rekomendacje. Najpierw oddawane przez czytelników książki miały być na kwarantannie od dziesięciu do czternastu dni. Dlaczego akurat tyle? Nie wiadomo, bo na przykład w Portugalii wyznaczyli kwarantannę trzydziestodniową, a w Czechach siedemdziesięciodwugodzinną. A wirus przecież wszędzie ten sam. Potem jednak skrócili nam ten czas na od trzech do pięciu dni. Bo wybory, a chodzi o papier… Rosną koszty, bo musiałem kupić szyby z pleksi, rękawiczki, płyny. Do tego prezydent miasta jeszcze mówi, że wpływy do kasy są niższe i czeka nas restrukturyzacja albo obniżki wypłat. Więc najlepsi specjaliści zaraz nam podziękują. A po drodze do pracy widziałem kolejkę pod second-handem, zupełnie jak w PRL-u pod mięsnym. Ludzie stali bez dystansu i bez maseczek. Nie wygląda to dobrze.

 

7 maja, czwartek

– Panie, teraz jest najlepiej: cisza, spokój, porządek. Trawa pięknie rośnie, kwiaty kwitną, aż miło popatrzeć. A normalnie to wszystko zdeptane, równo z ziemią! – mówi szkolny woźny. – Ja rozumiem, żeby do szkoły miały wrócić starsze dzieciaki, bo im się wytłumaczy, co i jak, i będą grzecznie siedzieć. Ale maluchy? Bez sensu. I jeszcze dali nam po osiemset złotych, te trzynastki… W takiej sytuacji? Kto pracował, to ma emeryturę i spokojnie przeżyje. To była kiełbasa wyborcza.

„Aby jak najpełniej móc opisywać problemy, z którymi polscy pracownicy i pracodawcy będą się borykać, poszerzamy dział rynek. Rozszerzamy również nasz dział naukowy, który będziemy uzupełniać o teksty i rozmowy dotyczące nowych wyzwań i debat cywilizacyjnych”, deklaruje tygodnik „Polityka”.

– Wynajmują mieszkania przez Airbnb, blisko swoich nieczynnych salonów, ustawiają tam fotel i przyjmują klientów – opowiada osoba z Warszawy. – Tak właśnie radzą sobie fryzjerzy. A jak jeszcze mają zwolnienie z oficjalnego czynszu, to całkiem dobrze na tym wychodzą.

O 18.00 koncert na rogu ulicy. Wokalistka z gitarą, kilkanaście osób na chodniku, drugie tyle w oknach. Seniorka w przyłbicy potrząsa grzechotką, dziewczyna z sąsiedztwa przygrywa na ukulele. Ktoś puszcza bańki mydlane z balkonu. W repertuarze „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał” Skaldów, „Lubię wracać tam, gdzie byłem” Wodeckiego, „Sen o Wiktorii” Dżemu, „Tolerancja” Sojki. Na koniec brawa. Podchmielony mężczyzna zdejmuje maseczkę i robi głośne „apsik!”.

 

8 maja, piątek

Znajomy z małego miasta: – Nie wszyscy siedzą w internecie, zwłaszcza osoby po pięćdziesiątce. Ja już od poniedziałku miałem telefony i pytania na ulicy, kiedy otworzę bibliotekę. Otworzyłem więc, choć z sanepidu nie dostałem żadnych instrukcji i wszystko jest trochę na wyczucie.

Outlet odzieżowy. Kwaśny zapach dezynfekcji. W każdym sklepie afisz z limitem osób mogących przebywać w środku. W niektórych liczy je specjalna osoba, w innych nikt się nie przejmuje. Przy wejściach płyny. W automacie z napojami na najniższej półce rękawiczki, maseczki i płyn dezynfekujący.

– Stary, myśmy się bogacili powoli, przez dwadzieścia lat – mówi kolega. – A teraz to wszystko tracimy. Boję się, że wracamy do lat 90., do tamtego kryzysu, i znowu wszystko zacznie się od nowa.

 

9 maja, sobota

Ulice pełne rowerzystów i spacerowiczów. Lody, kawa, zakupy, street food.

– Dziś się wcześnie nie położę! – skandują pijaczkowie na Półwiejskiej.

Czteroosobowa rodzina na ulicy Szkolnej je schabowe z ziemniakami przy stole ustawionym na środku ulicy.

– Co to jest za władza teraz? – dziwi się strażnik w Muzeum Narodowym. – Nawet nie umieją wyborów zorganizować.

– U nas na wsi żadnego wirusa nie widać – opowiada kuzyn. – Chłopy jak pili piwo pod sklepem, tak piją. Na początku to jeszcze trzymali dystans, ale teraz to już nie. Poza tym powiem ci, że ja żadnego chorego nigdzie nie widziałem.

 

10 maja, niedziela

– Poszłyśmy do marketu na zakupy, pierwszy raz w maseczkach. Nie było jednak mąki, sześćsetpięćdziesiątki, do pieczenia chleba. Mówię więc do mamy, że musimy jeszcze wpaść do Netto, może tam mąka będzie. A ona na to, że nie da rady, musi już do domu, bo się dusi pod tą maseczką – opowiada kuzynka.

Pandemiczny słownik: izolatoria, wymazobusy, izolacja kontaktowa.

– Ja się mniej teraz boję tego wirusa, a bardziej gnoju politycznego – mówi kolega. – Możemy stracić całe trzydzieści lat.

 

11 maja, poniedziałek

Mlecze zmieniły się w dmuchawce.

– Moja ciotka jest fryzjerką i ma zakład w domu. I tam ciągle przyjmuje klientów. Jej znajome inaczej, jeżdżą z całym sprzętem do zaufanych klientów, umawiają się z nimi przez telefon. Jakoś muszą sobie w końcu radzić. Spójrz zresztą na polityków, jak wszyscy ładnie przycięci – opowiada znajomy.

Mejl: nasz festiwal „w 2021 będzie niesamowity. Jeśli masz bilet na 2020 rok, będzie on nadal ważny, a dodatkowo otrzymasz słodką premię, którą możesz wykorzystać jako zapłatę za jedzenie, napoje i towary! Nie możemy się już doczekać, by przeżyć wraz z tobą nowe niezapomniane wspomnienia”.

– Zobacz, że najgłośniej narzekają na biedę ci, co raczej nie powinni – mówi znajomy samorządowiec. – Maryla Rodowicz skarży się, że nie ma na utrzymanie domu, modni ludzie teatru z Warszawy też narzekają… A oświetleniowcy czy dźwiękowcy, bez statusu artysty, milczą, choć biedują naprawdę.

 

12 maja, wtorek

Centrum handlowe. Naklejki na podłodze: „Proszę, zachowaj odstęp min. 2 m” i „Prosimy nie siadać. Dziękujemy” obok ławek obciągniętych paskami folii. Mimo informacji „W tym sklepie obowiązuje ograniczona liczba klientów”, nikt tego nie sprawdza.

– W Trójmieście przemysł fryzjerski kwitnie – mówi informator. – Mój znajomy ma trzy salony i tam normalnie są kolejki! Jeden po drugim podjeżdżają samochody z klientkami. Telefon dzwoni bez przerwy, a terminarz jest zapełniony na wiele dni do przodu. W dużych salonach uruchamia się na przykład tylko jedno stanowisko, ale w domach prywatnych to już bez ograniczeń.

 

13 maja, środa

Na targowisku głównym tematem jest niestabilna pogoda.

– Na naszej wsi prawie bez zmian. Tyle że sąsiedzi emeryci przestali nas odwiedzać i tylko przez telefon rozmawiamy. Mamy za to kontakt z innymi, tak półtora kilometra od nas – nawzajem przywozimy do siebie nasze dzieci. Bo im bardzo brak towarzystwa rówieśników z przedszkola – opowiada kolega.

Dwóch Azjatów mija trójkę nastolatków siedzących na ławce. Jeden z siedzących zaczyna głośno kaszleć, kichać i spluwa na ulicę. Pali papierosa, czarną maseczkę ma naciągniętą na czoło.

– Już się przyzwyczailiśmy, że wiele zakupów robimy przez internet. I paczki przychodzą szybko, nawet następnego dnia – mówi kolega. – Natomiast Poczta Polska jest nieobliczalna… Na ważny list czekamy już ponad dwa tygodnie.

Okno baru ChiChi ozdobione kolorowymi chorągiewkami i balonami. Na ulicy dwa krzesła i stolik, na nim talerz frytek, burger, sos, napój w butelce i koszyk z chusteczkami. To reakcja na decyzję rządu o otwarciu w poniedziałek – z zachowaniem „reżimu sanitarnego” – barów i restauracji.

 

14 maja, czwartek

Plakat na przystanku: „Władza jest wirusem: ograniczenie praw obywateli, niedofinansowana służba zdrowia, brak tekstów wykrywających Covid-19, koszta kryzysu zrzucone na społeczeństwo, łamanie praw pracowniczych, brak maseczek i kombinezonów ochronnych”.

W biurze podróży Itaka zagraniczne wakacje w 2021 roku zarezerwowało już trzy tysiące klientów.

„Nas interesuje nasza rzeczywistość. Żebyśmy za dwa-trzy miesiące mieli co do garnka włożyć. Nie jesteśmy tylko przedsiębiorcami – jesteśmy ludźmi przedsiębiorczymi. Staramy się coś robić, mamy rozwiązania, ale rząd nas opuścił, nikt się nami nie zajmuje. Bo syty głodnego nie zrozumie. Nasza grupa to grupa ludzi głodnych. Dlatego jest ten strajk” – fragmenty przemówienia podczas Strajku Przedsiębiorców na placu Wolności. Na miejscu więcej policjantów niż uczestników.

Firma z Trójmiasta sprzedaje przyrząd do bezpiecznego korzystania z klawiatur numerycznych w domofonach, terminalach płatniczych i tym podobnych. „Kupiłam z miedzi za dolara. Z Chin”, komentuje internautka.

 

15 maja, piątek

– Nie jest źle, mamy klientów nawet teraz – mówi sprzedawczyni w salonie z porcelaną. – W końcu ludzie bez przerwy mają imieniny i urodziny. Myślę, że pod koniec miesiąca ruch będzie jeszcze większy.

Znajomy pisze: „A wiesz, że na zachodniej granicy nie ma żadnej kontroli? Ruch jest swobodny. Sytuacja jak w słynnym amerykańskim eksperymencie socjologicznym – pilnujemy się sami. Tyle zostało ze społeczeństwa obywatelskiego”.

– Ludzie przychodzą, bo zatęsknili za książkami – opowiada pani z wypożyczalni bibliotecznej. – Mówią, że nie wystarcza im książka elektroniczna, że potrzebują jednak papierowej.

 

16 maja, sobota

– Mam towar, ale zostałam bez pieniędzy – tłumaczy właścicielka outletu odzieżowego. – Miały przecież być pierwsze komunie, miały być wesela, a teraz cały ten wiosenny sezon diabli wzięli. Towar zamówiłam jeszcze w styczniu, bo tak się w tej branży działa. Przywieźli go, gdy już wszystko stało i było zamknięte. Byłam wtedy zła, bo wydałam wszystkie pieniądze… Ale teraz myślę, że może tak źle nie wyszło. Może klienci jednak wrócą, bo sami tej wojny nie wygramy.

– Szef jeszcze nie wie, jak to będzie w poniedziałek. Czy wpuścimy ludzi do środka, czy wciąż będziemy sprzedawali z tej lady w drzwiach… Trudno coś postanowić, bo te przepisy są takie zawiłe – opowiada sprzedawca w lodziarni.

 

17 maja, niedziela

– Wreszcie piłka ruszyła, nie? – zagaduje jeden piwosz drugiego pod Żabką.

– No, w końcu kopią w tej Bundeslidze! Zrobiłeś zakłady?

– Coś tam zrobiłem. Dlatego lecę oglądać.

Zaczęły się wyprzedaże maseczek – także „komunijnych”, po sześć złotych sztuka.

 

18 maja, poniedziałek

O dwunastej siedzę w Tivoli przy stoliku z tabliczką „zdezynfekowane”. Na sąsiednim blacie naklejona kartka „stolik zarezerwowany”. Jestem pierwszy.

– Przepraszam, że nie mam przyłbicy. Jest już zamówiona, ale ciągle nie doszła – opowiada kelnerka. – Byłam zapisana do fryzjera na siedemnastego kwietnia, ale to oczywiście zostało odwołane. No to chciałam się umówić na nowy termin. Dzwoniłam i dzwoniłam, długo to trwało. Pani, która w końcu odebrała, powiedziała, że aż ją boli ręka od odbierania telefonów od klientów. Nowy termin mam na połowę czerwca… Pamięta Pan, ile u nas kosztuje kawa? Bo ja przez te dwa miesiące zupełnie zapomniałam, ekspres był wyłączony, nikt nie zamawiał…

Na drzwiach salonu fryzjerskiego informacja, że umawianie tylko telefoniczne. Dodzwaniam się za drugim razem. Najszybszy termin – za tydzień. Mam przyjść w maseczce i mieć ze sobą gotówkę.

– Obiadówka była lepsza – mówi kelnerka w czeskiej restauracji, lustrując wieczorem pustą salę. – Ale będzie lepiej, przecież jest poniedziałek.

 

19 maja, wtorek

Maseczki „wielowarstwowe” do kupna na straganie warzywnym.

– Z całego busa tylko ja muszę iść na kwarantannę! Wszyscy wydrukowali wcześniej jakieś niby-dokumenty z internetu, po drodze o tym rozmawiali. – opowiada przyjeżdżająca z Francji. – Potem na granicy nikt tego nie sprawdzał, bo przecież napisane po francusku. I pięć osób wjechało jak gdyby nigdy nic do Polski, poza mną. Gdybym wiedziała wcześniej, że tak można kombinować… Ale czy bym się zdecydowała?

Z listu rektora: „Stanowiska pracy wymagają przygotowania, by spełniały elementarne wymogi epidemiologiczne. W przeciwnym wypadku powrót do pracy na terenie uczelni odsunie się w czasie. Proszę zatem o jeszcze trochę cierpliwości. A do normalności wrócimy. Na pewno”.

– Jedyne kolejki, jakie wczoraj widziałem, to przed McDonaldem – stwierdza kierowca rozwożący jedzenie.

Zniknęły kolejki przed aptekami.

Znikam i ja – to jest ostatnia notatka w „Dzienniczku z dni zarazy”. Na razie.