Archiwum
25.10.2011

Trio Fire! pojawiło się w poznańskim SPOT.-cie 20 października w ramach cyklu Nowy Wiek Awangardy.

Nie znałem dotąd dokonań zespołu, dlatego gdyby ktoś wcześniej powiedział mi, że koncert otworzy ogromna dawka noise’owego trans rocka, niesionego dubowym dryfem, to pewnie bym nie uwierzył. Mocarna gitara basowa Johana Berthlinga o elastycznym brzmieniu, czujna i pewna perkusja Andreasa Werliina oraz gęsta elektroniczna mgła Gustafssona – już od samego początku słychać było doskonałe porozumienie między muzykami. Pozwalali oni sobie na niespodziewane zwroty akcji, jak w przypadku Werliina, który nagle zaczął przyspieszać tempo i przecież… – jak to? to nie pasuje… a jednak – po chwili wszystko znów parło do przodu, teraz napędzane wykoślawionym marszowym rytmem. Perkusista wzbudził moje uznanie również tym, że wpadkę (pałeczka wypadła mu z ręki) potrafił kreatywnie wykorzystać – powtarzał tę wymuszoną pauzę, co dodało muzyce dramatyzmu.

Gustafsson swój saksofon trzymał w pogotowiu, zawieszony na szyi. Wiadomo było, że ta strzelba kiedyś musi wypalić. Pierwsze jej strzały były nieco chybione, a może to też trochę wina partnerów z zespołu, którzy szybko oddali pole Gustafssonowi, pozwalając muzykowi na coś na kształt solówki. Wówczas silnie powiązane wątki znalazły swoje rozwiązanie, choć ten fragment mógł być też okazją dla odbiorców do ochłonięcia po mocnym wejściu. Gdy Gustafsson powrócił do elektroniki, było to niczym sygnał dla pozostałych, że wspólne granie znów powinno nabrać ciężaru gatunkowego. I faktycznie, już po chwili mieliśmy nieokiełznane (i nieokrzesane) krautrockowe urwanie głowy. Kolejne wejście saksofonu wywarło lepsze wrażenie, może dlatego, że Gustafsson grał powtarzane motywy, modyfikując je na bieżąco.

Fire! zyskało zagadkową władzę nad czasem – nie sądziłem, że ich koncert trwał zaledwie 50 minut, to pewnie wynik skondensowania wydarzeń i emocji. Muzycy, choć wyraźnie zmęczeni, ale też uradowani, nie dali się długo namawiać na powrót i zaoferowali nam, bagatela, dwudziestominutowy bis. W niczym nie ustępował on energetycznością wcześniejszemu występowi, a elektronika Gustafssona badała górną granicę zakresu ludzkiego słuchu. Berthling z Werliinem zadbali natomiast o to, by dolny zakres nie leżał odłogiem.

Nie byłem dotychczas na żadnym z koncertów organizowanych w ramach Nowego Wieku Awangardy, wiem jednak, że uczestnicząca w nich publiczność w liczbie około 40 osób nie stanowi sukcesu frekwencyjnego. Cóż, niech żałują ci, którzy się nie wybrali!

strona Nowego Wieku Awangardy

alt