Rungano Nyoni jest wkurzona. Nie na jakąś konkretną osobę, nie na jakieś konkretne wydarzenie – jest wkurzona, w sposób młodzieńczy i buntowniczy, punkowy i nie bez podtekstu naiwności, na ogólną sytuację na świecie. Wkurzona w dokładnie taki sposób, za jaki kochamy twórcze debiuty. A jako czarnoskóra kobieta obejmująca stanowisko reżysera, Nyoni reprezentuje sobą dwie branżowe mniejszości naraz i jej złość nabiera dzięki temu dodatkowego pazura, który umiejętnie udaje jej się wykorzystać w swoim pierwszym pełnometrażowym dokonaniu: „Nie jestem czarownicą”. To dziwaczny, energetyczny, pod wieloma względami zaskakujący i intrygujący film o młodej dziewczynce w afrykańskim państwie (najprawdopodobniej w Zambii, chociaż przedstawiany tutaj kraj zawiera elementy kilku afrykańskich kultur), którą otoczenie uznało, z wyjątkowo błahym powodów, za wiedźmę. Zostaje więc wysłana do obozu dla czarownic, gdzie przetrzymywane są i zmuszane do różnorakich prac starsze kobiety nieprzystające do społeczeństwa, w którym przyszło im żyć. Jej pojawienie się wzbudza jednak spore zainteresowanie i sprawujący pieczę nad obozowiskiem pracownik państwowy węszy w tym okazję do zarobienia pieniędzy.
„Nie jestem czarownicą” ma w sobie elementy idealnie wpasowujące się w kontekst filmów surowego realizmu, bezlitośnie kontrujących widza z brutalnymi realiami życia w dalekim, biednym państwie i skoncentrowanych na silnym, bezpośrednim uderzeniu emocjonalnym. Tutaj jedną z pierwszych rzeczy, jakie zobaczymy na ekranie, będzie jednak scenka komediowa żywcem wyjęta z Monty Pythona. Odniesienie jest bezpośrednie i zamierzone, a komediowy ton Nyoni konsekwentnie utrzymuje przez cały seans, ewidentnie naśmiewając się z przyzwyczajeń zachodniego widza, nieprzygotowanego na tego rodzaju artystyczny atak. Bo pomimo naprawdę wysokiej wartości komediowej materiału (wyczucie czasu i absurdalność poszczególnych scen są tutaj o klasę lepsze niż w większości współczesnych komedii), jest to wciąż humor sarkastyczny, złośliwy i cyniczny. Zamiast temperować odbiorcę i przynosić ulgę czy chwilę wytchnienia w bardziej intensywnych momentach filmowego widowiska, potęguje on poczucie dyskomfortu i zbliża nas do przedstawianych sytuacji, wymuszając konfrontację. Nyoni rozumie, że najbardziej dosadnym można być właśnie pod płaszczem humoru i wykorzystuje go jako broń. Podkręcając absurdalność kolejnych scen, nie tylko wyraźnie oznajmia nam własne zdanie, ale doprowadza też do momentu, w którym śmiech w końcu ugrzęźnie nam w gardle.
Próbując zachować równowagę pomiędzy tragedią i farsą, polegli już najbardziej doświadczeni reżyserzy, ale tutaj lawiruje się między tymi dwoma porządkami z wirtuozerią godną najlepszych. To także nie jedyne ryzyko podejmowane przez twórców – mimo mocnego kontekstu społecznego, Nyomi często wplata do swojego filmu elementy nierzeczywiste, niekiedy podchodzące nawet pod baśniowość, umieszczając je subtelnie obok gorzkiej prawdy. Chociaż obozy dla czarownic rzeczywiście można odnaleźć w Zambii, przebywających tam kobiet nie przywiązuje się wstęgami do słupów, aby przypadkiem nie odleciały. Zambijski rząd nie ma też oczywiście specjalnej jednostki zajmującej się sprawą wiedźm – przypadki te rozliczane są na poziomie poszczególnych społeczności lokalnych. Te elementy nie gryzą się jednak z surowym realizmem afrykańskiego krajobrazu i działają przede wszystkim jako hiperbolizacja tych realiów, jeszcze bardziej uświadamiająca nam absurdalność zastanego porządku. Jeśli młoda dziewczyna może zostać z biegu uznana za czarownicę, dlaczego jej otoczenie nie miałoby nosić w sobie jeszcze większych znamion absurdu? Przez to opowieść Shuli (tak nazywają dziewczynkę poznane w obozie kobiety) nabiera też rozmachu i staje się bardziej wszechstronnym komentarzem na temat współczesnej sytuacji politycznej całego świata, a nie jego jednego, konkretnego skrawka.
I jeśli do czegoś się tutaj przyczepić, to do struktury tej historii i sposobu jej rozwijania. Humorystyczny kontekst całości sprzyja co prawda fragmentarycznej formule filmu, który stanowi bardziej sekwencję następujących po sobie scen, gdzie ich własna integralność wysuwa się ponad łączącą je historię, ale przeszkadza nieco w zaangażowaniu w akcję. Chociaż całość potrafi zarówno rozśmieszyć, jak i zmrozić krew w żyłach wagą podejmowanych tematów, nie do końca sprawdza się jako doświadczenie emocjonalne. Oglądając „Nie jestem czarownicą”, cały czas ma się pewne poczucie dystansu co do przedstawianego tam świata – typowego dla kina tak mocno nasiąkniętego ironią, ale wcale nie niemożliwego do uniknięcia.
To jednak tylko niewielki zgrzyt w kontekście całości, bo też emocjonalne zaangażowanie nie jest najważniejszym celem twórców. Jakiekolwiek niedostatki w samej historii wynagradzane są też wykonaniem: pięknie skonstruowanymi planami ogólnymi, świetnym wyczuciem tempa, reżyserską konsekwencją i objawiająca się nawet w momentach wyciszenia twórczą energią. „Nie jestem czarownicą” ma w sobie wszystko, do czego powinni dążyć debiutanci: werwę, przekonanie i niemalże bezczelne dążenie do wyniesienia się ponad twórcze konwenanse i przemówienia własnym głosem. A Nyoni deklamuje głośno i wyraźnie, wyrażając główną myśl w niemalże każdym kadrze swojego filmu: nie jestem czarownicą. I szybko okazuje się, że to stwierdzenie jest nie tylko silnym, pełnym przekonania ukazaniem własnej tożsamości i sygnałem niezgody na nadaną jej kategoryzację, ale też bolesnym, pełnym agresji wyrazem niedowierzania, że coś takiego trzeba jeszcze komuś tłumaczyć.
„Nie jestem czarownicą”
reż. Rungano Nyoni
premiera: 20.04.2018