Archiwum
12.10.2012

Znaleźć się (siebie)

Joanna Żabnicka
Film

Marina Abramović, z uwagi na staż działalności, nazywana jest „babcią performansu”. Artystka pochodząca z Jugosławii, z kraju, który już nie istnieje, od ponad 40 lat zajmuje istotne miejsce na kulturalnej mapie świata. Z pewnością trudno odmówić jej racji bytu, choć to, czym się zajmuje, skutecznie wymyka się ścisłym definicjom.

Film dokumentalny Matthew Akersa „Marina Abramović: artystka obecna” nie jest po prostu wiązką faktów. Reżyserowi udało się odsłonić nieco (wcale nie przesadzę, gdy użyję tego określenia) duchowy fundament performansu, który jest efektem połączenia niezwykłej wrażliwości, wytrzymałości i przemożnej potrzeby doświadczania. Jeśli zatem ktokolwiek uważa, że ten rodzaj artyzmu to działalność po prostu spontaniczna, jedynie osadzona w kontekście, który decyduje o jej w konsekwencji sztucznie nadawanej wartości, grubo się myli.

Produkcja jest poniekąd retrospekcją biograficzną Abarmović, której pretekstem była podsumowująca jej dotychczasowe dokonania wystawa „The Artist Is Present” w Muzeum of Modern Art w Nowym Jorku w 2010 roku. To właśnie obecność – fizyczna, synchroniczna względem odbiorców – która w ujęciu artystki sama w sobie stała się wartością estetyczną, była przedmiotem tej dość osobliwej ekspozycji. Jej nietypowość polegała na sposobie, w jaki przedstawione zostały wybrane prace Abramović. Artystka zaprosiła do swojego domu grupę młodych artystów z różnych stron świata na warsztaty, które miały przygotować ich do odtworzenia niektórych performansów. „Na początku mnie znienawidzicie, ale potem pokochacie” – deklarowała, witając przybyłych.

Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, właśnie miłość odegrała w życiu Abramović kluczową rolę. Kiedy performerka wspomina swoich rodziców, bohaterów wojny w Jugosławii, mówi przede wszystkim o braku rodzicielskiej czułości, którą okazuje się dziecku. Abramović przytacza także rozmowę z matką, w której pyta ją, dlaczego ta nigdy jej nie pocałowała. Odpowiedź, iście żołnierska, brzmiała: „ponieważ nie chciałam cię rozpieszczać”. To, w pewnym sensie brutalne, wychowanie zaowocowało hartem ducha i ciała, niezbędnym do wykonywania performerskiego rzemiosła.

Po ukończeniu studiów na kierunkach artystycznych, w ramach projektu „Art Must Be Beautiful / Artist Must Be Beautiful” (1975) performerka poświęciła się eksperymentom na własnym ciele: sprawdzała swoje reakcje na bodźce zewnętrzne, nie wyłączając takich, których efektem były rany. Materia cielesna, od początku silnie obecna w pracach artystki, okazała się jednym z projektó1) poświadczających konieczność fizycznej obecności.

Dwunastoletnia ścisła współpraca z Ulayem (właściwie Frankiem Uwe Laysiepenem) – tak w sferze zawodowej, jak emocjonalnej – rzuciła nieco inne, bardziej refleksyjne światło na jej twórczą wizję. W 1980 roku Abramović i Ulay stworzyli „Night Sea Crossing” – performans, w którym siedzieli naprzeciw siebie, oddzieleni pustym stołem, w milczeniu i w bezruchu przez kilka godzin, a potem kilka dni. Ten „obraz” był podtrzymywany przez Abramović nawet wtedy, kiedy jej partner na skutek problemów zdrowotnych musiał z niego odejść. Mogła to być zapowiedź ich ostatecznego rozłączenia. Dziewięć lat później, spotkawszy się w połowie drogi, po trzymiesięcznej wędrówce po Murze Chińskim (projektu „The Lovers / The Great Wall”) performerzy rozstali się ostatecznie, by zobaczyć się dopiero w 2010 roku.

Zwieńczeniem wystawy w MoMA był nowy performans Ambramović. Przywołując sytuację z „Night Sea Crossing”, a jednocześnie kontynuując samodzielną pracę (trwającą od rozstania z Ulayem), artystka zapraszała do stołu zwiedzających muzeum. Siedząc w ciszy i bez ruchu przez trzy miesiące po kilka godzin w galerii, ubrana w jednokolorową, długą suknię, nawiązywała z widzami więź opartą jedynie na kontakcie wzrokowym i obecności. Spotkanie twarzą w twarz – twarzy z twarzą – wywoływało u ludzi przeróżne reakcje, od uśmiechu po płacz. Wspólne przeżywanie chwili, wypracowanie niemego porozumienia, określenie własnego miejsca – wszystko to nosiło znamiona jakiegoś tajemnego obrzędu. A było przecież jedynie spotkaniem, uzmysłowieniem sobie, że artystka jest obecna.

Film zdaje się podkreślać, że istota przeżywania tkwi po prostu w znajdowaniu się, odczuwaniu. Wystawa w MoMA, podobnie jak dokument, pozostaje jednak portretem już-niebytu, czegoś, co przestało istnieć, co jest jedynie pamiątką po. Obraz ten stara się równocześnie odkryć wewnętrzne motywy, jakimi kieruje się Abramović w swojej pracy artystycznej i odsłonić zwyczajną kobietę, dbającą o wygląd, przeżywającą wzloty i upadki, codzienną Marinę. Twórcom udało się to świetnie; film otrzymał nagrodę publiczności tegorocznego Berlinale.

„Marina Abramović: artystka obecna”
reż. Matthew Akers
premiera: 5.10.2012

alt