Archiwum
06.06.2017

Być może za kilka lat będziemy mówić o tegorocznej edycji Krakowskiego Festiwalu Filmowego jako początku przełomu w naszej kinematografii. Praktycznie od zawsze na krakowskiej imprezie dominującą rolę odgrywały filmy dokumentalne, którym jedynie towarzyszyły animacje i krótkie fabuły. Te ostatnie zazwyczaj wypadały najsłabiej, będąc niejako odzwierciedleniem mizerii polskiego kina fabularnego, które przez długie lata stało w cieniu docenianego na całym świecie rodzimego dokumentalizmu. Nawet w ostatnich latach, gdy pełnometrażowe fabuły zdecydowanie podniosły swój poziom, nie mogliśmy pochwalić się falą obiecujących twórców, zachwycających swoimi szkolnymi etiudami. W tym roku nastąpiło gwałtowne przełamanie – to właśnie młodzi fabularzyści zaprezentowali niezwykle szeroki zakres stylistyk, pomysłowości i świeżość spojrzenia, dokumentaliści natomiast w głównej mierze zastygli w klasycznych estetykach, powtarzając stare prawdy o obserwowanej rzeczywistości.

Jednym z najbardziej wyczekiwanych pokazów był seans filmu, który przyjechał do Krakowa prosto z festiwalu w Cannes. Chodzi oczywiście o króciutką fabułę „Koniec widzenia” Grzegorza Mołdy, zrealizowaną w Gdyńskiej Szkole Filmowej. Ta zaledwie piętnastominutowa etiuda tak zagęszcza atmosferę i prowadzi narrację, by trzymać widza w niepewności do samego końca. Film opowiada o dziewczynie, której chłopak trafia do aresztu podejrzany o handel narkotykami. Okazuje się, że sytuacja, którą pieczołowicie rozrysował młody autor, jest bardziej skomplikowana, niż się na początku wydaje – przede wszystkim emocjonalnie. Największą siłą tego filmu jest realizm ukazywanych uczuć, który był konsekwencją starannie rozpisanego scenariusza oraz znakomitej gry młodej aktorki Zofii Domalik.

Właśnie realizm jest największą wartością nagrodzonego Srebrnym Lajkonikiem dla najlepszej krótkiej fabuły „Nic nowego pod słońcem” Damiana Kocura. Film rozpoczynają ujęcia przywodzące na myśl dokumentalną obserwację. Ukazują one wiejskie życie młodego chłopaka, którego dni wypełniają praca w lokalnych zakładach, popijanie piwa z rówieśnikami oraz dojmująca samotność. Lekarstwem na tę ostatnią ma być romans z dziewczyną poznaną na serwisie randkowym. Z jej przyjazdem chłopak wiąże niemałe nadzieje. Film Kocura potrafi drażnić, wywoływać odruch sprzeciwu i prowokować do polemiki, ale przede wszystkim porusza, angażuje i wciąga w portretowaną rzeczywistość, mimo że, zgodnie z tytułem, podejmuje wątki samotności, presji społecznej, wstydu, zakłopotania, pragnienia miłości i rozczarowania.

Emocjonalny realizm stanowi mocną stronę kolejnej bardzo dobrej fabularnej etiudy, mianowicie „Ja i mój tata” Aleksandra Pietrzaka. Jego najważniejszą zaletą okazała się jednak umiejętność zbalansowania tonów tragicznych z komediowymi. Film młodego twórcy przypomina hit polskich kin sprzed roku, „Moje córki krowy” Kingi Dębskiej. W podobny sposób opowiada o rodzinie i z równą bezwzględnością potyka się z niezwykle trudnymi problemami, które potrafi skutecznie łagodzić rozbrajającym humorem. Tytułowi bohaterowie muszą się zamienić dotychczasowymi rolami – ojciec pod wpływem postępującej choroby Alzheimera zaczyna przypominać dziecko, natomiast syn musi stać się jego opiekunem. Największą wartością tej fabuły jest takie pożenienie tonów tragicznych z dowcipnymi, że obserwowane wydarzenia wydają się bliższe życia, nie osuwając się przy tym ani w przesadny dramat, ani niezręczną farsę.

Wśród fabuł operujących realizmem, silnymi emocjami i świetnie poprowadzoną narracją wyróżniał się „Deer Boy”, którego autorka, Katarzyna Gondek, celowo zrezygnowała z prawdopodobieństwa na korzyść baśni. Obraz oddziałuje przede wszystkim niezwykle przemyślanymi zdjęciami. w sugestywny, metaforyczny sposób opowiadając o jednym z najważniejszych zjawisk we współczesnej kulturze – panicznym strachu przed ciałem, które bywa źródłem niechcianej inności. Wyzbywając się słów, młoda reżyserka opowiedziała historię chłopca noszącego na głowie rozłożyste poroże, które zapalczywie stara się piłować jego ojciec. Już ten pojedynczy obraz jest wehikułem niezwykle mocnego symbolu, w którym słychać wcale nie takie dalekie echa teorii biowładzy Michela Foucaulta i powszechnego w naszej kulturze podejrzliwego stosunku do wszystkiego, co niestandardowe.

Jeśli mowa o filmach budujących misterne metafory, to koniecznie trzeba wspomnieć o prezentowanych w konkursie polskim animacjach, z których zdecydowanie najlepiej wypadł „Dziwny przypadek” Zbigniewa Czapli. Polski twórca potwierdził, że znajduje się w światowej czołówce animatorów i wypracował oryginalny, niezwykle plastyczny, malarski styl. Tym razem wykorzystał go, by udowodnić prawdziwość starej prawdy, wygłoszonej wielki temu przez Heraklita: „Jedyną pewną rzeczą w życiu jest zmiana”. Animator przygląda się początkom życia, narodzinom, zmianom, które następują, ale również śledzi niefortunne upadki, kraksy i niepowodzenia, wręcz dokumentując za pomocą medium animacji rolę przypadku. „Dziwny przypadek” to niezwykle złożona animacja, zachwycająca głębią spojrzenia na paradoksy życia, kunsztownością i adekwatnością zastosowanej techniki animacji oraz artystyczną konsekwencją.

Choć pod względem jakości artystycznej dokumenty w tym roku odgrywały rolę drugorzędną, to koniecznie trzeba wspomnieć co najmniej o dwóch z nich, wybijających się na tle pozostałych. Filmowi otwarcia: „Beksińscy. Album wideofoniczny” Marcina Borchardta – spokojnie można już w tej chwili przyznać tytuł najbardziej pechowego dzieła 2017 roku. Gdyby ujrzał światło dzienne przed „Ostatnią rodziną”, byłby sensacją, a tak jest zaledwie bardzo ciekawym, ale jednak uzupełnieniem fabuły Jana P. Matuszyńskiego. Borchardt odtwarza życie znanej rodziny, sięgając po ich prywatne zapiski – zarówno te listowne, audialne, jak i wizualne. Zaletą, a zarazem zmianą względem dzieła Matuszyńskiego, jest położenie większego nacisku na twórczość Zdzisława i zgłębienie jej związku z domniemaną „klątwą” rodu Beksińskich.

Najbardziej kontrowersyjnym filmem tegorocznej edycji była bez wątpienia „Opera o Polsce” Piotra Stasika. Dokumentalista, sięgając po inspirację kreacyjnym dokumentalizmem Wojciecha Wiszniewskiego, stworzył poetycki traktat na temat współczesnej sytuacji naszego kraju. Jego diagnoza jest niezwykle surowa i oparta na łatwych do zrekonstruowania wartościach oraz politycznych sympatiach. Struktura tego nietypowego dokumentu przypomina strumień świadomości, składający się z gazetowych ogłoszeń, wypisów z portali randkowych, portretów przypadkowych osób, symbolicznych obrazów, rozpoznawalnych krajobrazów i nagrań z YouTube. Z tego strumienia pozornie chaotycznych obrazów wyłania się jednak jednoznaczny portret naszego społeczeństwa, które cierpi na ekskluzywność, bezmyślność, bezrefleksyjną tradycyjność, strach, manię nieumotywowanej wielkości i intelektualny letarg. Dokumentalista celowo prowokuje, zamieniając swój film w coś na kształt polityczno-poetyckiego manifestu, w którym w bezkompromisowym stylu rozprawia się z tym wszystkim, co uwiera go w rodzimej rzeczywistości. Oczywiście można się z nim nie zgadzać, a nawet wejść z przedstawionym w dokumencie obrazem w otwartą polemikę, jednak gdy się to uczyni, to zarazem potwierdzi się jego wartość, która tkwi w mąceniu w czystej, nienaruszonej i zbyt dobrze czującej się we własnym sosie, utkwionej w pułapce błędnego koła polskości.

Czy na naszych oczach dochodzi do zmiany warty w polskim kinie i coraz lepsza sytuacja rodzimych filmów fabularnych na dobre zdetronizuje dokumenty, nasz główny towar eksportowy? Myślę, że w dłuższej perspektywie się tak stanie, choćby dlatego, iż to właśnie fabuły są solą światowej kinematografii, a dokumenty czy animacje zawsze pozostaną na jej marginesach. Nie można jednak wyciągać zbyt daleko posuniętych wniosków z jednej edycji Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Wystarczy przypomnieć choćby znakomitą dla polskich dokumentalistów zeszłoroczną edycję, która wyłoniła kilku nowych, niezwykle utalentowanych twórców. Jest więc szansa, że nie nadchodzi żadna diametralna zmiana warty, a jedynie od dawna wyczekiwane wyrównanie poziomów pomiędzy kinem faktów a fikcji.

 

57. Krakowski Festiwal Filmowy
Kraków
28.05 – 4.06.2017

Dziwny przypadek, reż. Zbigniew Czapla