Archiwum
21.04.2015

Złoty (pół)środek

Maria Magdalena Beszterda
Literatura

„Nie piję już od tygodnia. Z wyjątkiem wczoraj”
(zasłyszane)

1. Aperitif

Na zamkniętej terapii odwykowej i na stacjonarnej terapii, ale na etapie późniejszym, osobom uzależnionym nakazuje się pisanie prac na zadane tematy związane z zażywaniem substancji zmieniających świadomość. Należy napisać i poddać publicznej analizie wpływ zażywania na pracę/rodzinę/wartości. Język jest uznawany za podstawowe narzędzie zakłamujące mechanizm nałogu, przesadnie flirtujący z eufemizmem, nadmiernie idealizujący chwile uniesień i bagatelizujący dramatyczne skutki nadużywania alkoholu, narkotyków, leków. To więc język trzeba postawić w stan podejrzenia i oczyścić go z retorycznych zawijasów, utrefionych wymówek.

Nie wolno pisać „piliśmy”, bo to przenosi odpowiedzialność z „ja” na jakieś „my”, nie wolno używać zwrotów „zrobiłem ćwiartkę”, „rozpracowałem pół litra”, „ i wtedy przyszedł czas na setunię”. Trzeba mówić wprost „100 mililitrów wódki”, „1000 mililitrów piwa”. Nie ma tam miejsca na erystyczne występy, erudycyjne popisy i barwne przygody dzielnych wojaków Szwejków. Wtedy dopiero istnieje cień szansy na zmierzenie się z prawdą. To dlatego najłatwiej mają ci, którzy na co dzień nie piszą nic poza wnioskami o zapomogę do MOPS-u. Piszą koślawo, niezdarnie, ale jednowarstwowo. Ci, którzy nawykli do ekwilibrystyki słownej, nierzadko zaliczają swoje wypracowania po kilka razy (czyli piszą od nowa i od nowa, aż zostanie zaakceptowane przez terapeutów).

2. Lufa

Jerzy Pilch, stręczyciel językowy, uwodziciel i narcyz słowny, przyzwyczaił nas do rozbuchanej frazy, barokowo nabrzmiałej, domagającej się poklasku. A zatem mamy w „Pod Mocnym Aniołem” tyrady składające się na jedno wielkie epitafium dla alkoholu, requiem dla snu.

„Chce się pan zapić na śmierć? – zapytał doktor Granada.
Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam – odparłem, ponieważ w żadnej sytuacji nie byłem w stanie zrezygnować z finezyjnej frazy. Za późno zrozumiałem, że nie jest to dar, ale przekleństwo. Każda rozmowa telefoniczna obracała mi się w powieściowy dialog, każde pozdrowienie w poetyczny aforyzm, każde pytanie o godzinę w teatralną kwestię. Mój złakniony wyższości, a może nawet nieśmiertelności język rządził mną. Byłem we władaniu języka, byłem we władaniu kobiet, byłem we władaniu alkoholu”

– czytamy w „Pod Mocnym Aniołem”, które pełne jest efektownych bon motów („Ach, panie doktorze, ja wiem, przecież ja doskonale wiem, że nie można, pijąc, żyć długo i szczęśliwie. Ale jak można żyć długo i szczęśliwie bez picia?”).

Kultura eufemizmuje alkoholizm, zatem i w książce Pilcha mamy wcale pokaźną część wypisów alkoholowych z kart światowej literatury. Obok Lowry`go, Dostojewskiego, Joyce`a mamy też rodzimą reprezentację prozatorskich promilowych uniesień. (Przykłady skatalogował swego czasu Józef Rurawski w książce „Wódko, wódeczko”.) Wszystko to jednak dotyczy chwili, kiedy jesteś w sztosie, w biegu, na fali. Jest pięknie, intensywnie i niezaprzeczalnie istotnie. Wciąż za mało jest tekstów o tym, co dzieje się po karnawale, gdy już zostaje na ziemi tylko zarzygane confetti. Pilch mimo wszystko nie rezygnuje z efekciarstwa, a happy end wieńczący całą fabułę jest nieprzekonujący. Poczucie wyższości głównego bohatera wyraża się także w określaniu wszystkich postaci własnymi przezwiskami, nazw własnych zamiast zwyczajowych. Przywilej opisywania, mówienia o innych staje się demiurgiczną rozkoszą (Królowa Kentu, Szymon Sama Dobroć, Kolumb Odkrywca).

Inną narrację proponuje nam Wiktor Osiatyński. W „Rehabie” pisze konkretnie, trzecioosobowo, oszczędnym stylem. Tok rozumowania ma precyzyjny, nie meandryczny, nie błądzi po didaskaliach i erudycyjnych przypisach. „Lecz nie mógł tylko pisać. Musiał jeszcze żyć, zanosić to, co napisał , załatwiać różne sprawy, a także zbierać materiały do pisania, bo nie miał odwagi tworzyć z niczego. Gdy wychodził do świata, czuł się bezradny, zagubiony i zalękniony. Wtedy stosował swoje gry: zagadywanie, zabawę słowami, poczucie humoru”. Demaskuje i wypunktowuje błazeńskie strategie jakie stosuje alkoholik, by zagadać pustkę, która w nim ogromnieje z każdym przeżytym ciągiem i teatr, który uprawia dla siebie i otoczenia, by za wszelką cenę udowodnić, że jest normalny, taki jak inni.

3. Popitka

Małgorzata Halber, postać telewizyjna, prezenterka, dziennikarka, felietonistka i rysowniczka, osoba uzależniona w styczniu 2015 roku wydała swój debiut pod tytułem „Najgorszy człowiek na świecie”.

Autorkę z główną bohaterką łączy wiele: rodzinne miasto, wykonywany zawód, przybliżony wiek, kierunek studiów. Oczywiście nie należy przeprowadzać prostego znaku równości między dwiema postaciami, niemniej zostajemy ewidentnie zaproszeni do konwencji autobiograficznej. Recepcja książki podzieliła się wedle dwóch światopoglądów: „Napisała o czyś ważnym, więc nie należy tej książki traktować, abstrahując od jej tematu” i „Co z tego, że o czymś ważnym, jeśli literacko niedomagając”. A zatem?

Jest to debiut o piciu i to o piciu kobiecym. Nie okraszonym opowieściami o ułańskiej fantazji stryja, który jechał po pijanemu fiatem w 1976 roku i jak natrafił na zamknięty szlaban to wysiadł, podniósł go i pojechał. Nie o kozackich setuniach na wieczorze kawalerskim i nie o libacji po wyjściu z wojska. Bo te picia są społecznie dozwolone. Kobieta natomiast w naszym bogoojczyźnianym kraju, kulcie maryjnym może ewentualnie czubkiem języka musnąć advocat przy niedzielnej kawce. Książka Halber jest o kobiecie, która pije i nie ma obrzękłej twarzy i w adresie wpisanego trzeciego peronu na dworcu w Krzyżu. Tylko o żeńskim, eleganckim uzależnieniu. I dlatego sięga się po tę książkę z ciekawością. Bo niewiele osób wie, że czystych, pełnokrwistych żuli jest wśród alkoholików kilka do kilkunastu procent. Cała reszta to pani ekspedientka ze sklepu, dyrektor firmy kosmetycznej i pani od religii. Ale najtrudniej radzą sobie ludzie o wysokim statusie społecznym i ilorazie inteligencji. Bo rzyganie z rana jakoś się z Kantem i Almi Decor nie rymuje. Główna bohaterka, Krystyna, postać bankietowa i lajfstajlowa o swoim przyjściu do państwowej poradni uzależnień powie tak: „Dla dziewczyny z prenumeratą «Przekroju», co popija czekoladę w Czułym Barbarzyńcy, pójście do takiej przychodni jest jak wycieczka do Suwałk bez karty do bankomatu i majtek na zmianę”.

Powie także: „Jakbym nie mogła uwierzyć, że oto ja, Krystyna alkoholiczka i narkomanka w zielonych baletkach, z wyższym wykształceniem i szalonymi pomysłami, piekąca piękną szarlotkę, znająca słowo «indyferentny» i bawiąca konwersacją inteligentne osoby, zostałam zgarnięta najebana do suki wprost z asfaltu”. No właśnie.

W „Najgorszym człowieku świata” traktuje się o wielu ważnych rzeczach. O tym, że alkohol jest akwarelą, która rozmywa za ostre kontury, gdy pojawiają się zbyt duże emocje. Że jest nagrodą po dobrze wykonanym zadaniu i pocieszeniem, gdy zadanie nie zostało wykonane albo zadaniem samym w sobie. Że alkoholik pije, gdy dzieje się źle, gdy dzieje się dobrze albo żeby coś się działo.

Przede wszystkim jest to książka o tym, że alkohol pozwala na chwilę uciec od siebie i stuningować tożsamość na wynos („Wychodziłam i nagle z osoby typu depresyjna nastolatka na czarno, zamieniałam się w jakąś lwicę salonową, która przemawiała łaskawie i górnolotnie, i wszyscy myśleli, że jestem zarozumiała, podczas gdy ja w środku czułam, że mnie nie ma w ogóle, ewentualnie szukam swojej matki gdzieś po łąkach i mam trzy lata”).

O tym, że człowiek uzależniony ma wdrukowany styl życia, jeden schemat i ten schemat zawarty jest  w butelce, przy butelce, o butelce i wszystkich innych przypadkach. I nie potrafi pomyśleć nawet o tym, wyobrazić sobie, że „już nigdy ani kropli” („No i co teraz, kurwa? Mam zamienić imprezy piątek/sobota na spotkania anonimowych alkoholików i anonimowych narkomanów? Na Klub Rodzin Abstynenckich «Ostoja», gdzie mężczyźni w swetrach i kobiety w kozakach siedzą przy paluszkach?”).

O tym, że w ramach systemu pomocy ludziom uzależnionym pomagają uzależnionym młodociane absolwentki psychologii, które przeczytały osiem podręczników i szesnaście artykułów, ale i tak wiedzą procent (promil) tego, co wie ten, który biegł bez kurtki w styczniu do monopolowego tuż przed zamknięciem. O nieadekwatności procedur i odrealnionych poradach w rodzaju „nie używaj perfum z alkoholem” albo „unikaj miejsc, w których piłeś i ludzi, z którymi piłeś”, bo każdy alkoholik pił z każdym i wszędzie, więc musiałby się wyprowadzić na Gobi. I że wszyscy są uśrednieni, że nie wolno być swoistym, bo nie ma ludzi, tylko przypadek oznakowany literą i numerem w światowym wykazie jednostek chorobowych.

Wreszcie o tym, że alkohol jest jedną z danych, ale do równania pod tytułem: „muszę sobie zrobić lepiej czymś z zewnątrz” podstawić możesz inne zmienne: solarium, gry komputerowe, serial telewizyjny, dietę, seks. No właśnie.

4. Kac

Jest to kawał żywego mięsa, temat niezaprzeczalnie ważny i wciąż za mało obecny w wersji nie ucukrowanej. Natomiast w wypadku książek tego typu dzieje się z czytelnikiem to, co z widzem oglądającym występ niewidomego śpiewaka – staje się zakładnikiem kontekstu, zakładnikiem tematu. Bo mimo wszystko książka Małgorzaty Halber, choć sprawna językowo, nie jest wybitną literaturą. Irytuje zwracanie się do czytelników per „wy”, per „zaraz tu państwu powiem, jak JEST”. Trąci to mentorskim wdrapywaniem się na ambonę.

Kompozycyjnie jest to opowieść chaotyczna, często powtarzająca się, samozapętlająca, rozwodniona, a postacie współwystępujące z Krystyną są tekturowe, potraktowane szkicowo, więc nieprzekonujące. Istnieje wiele skrótów myślowych jasnych dla autorki, a dezorientujących czytelnika.

Stylistycznie zdarzają się niezgrabności i oczywistości. Deklaratywność jest najsłabszą cechą tej książki: „Ponieważ w środku jesteś spiętym, wystraszonym ciałkiem, które wolałoby porozumiewać się z otoczeniem za pomocą dziwnych dźwięków, a nie zdań wielokrotnie złożonych z orzeczeniem, bo przecież słowa nie oddają stanów emocjonalnych i nie są zdolne wyrazić tego, co najważniejsze, oraz ponieważ nie za bardzo masz z kim podzielić się tą refleksją”; „wstyd mi zapycha klatkę piersiową”, „pilotka nocy”.

Na koniec cała opowieść traci rozpęd i w zasadzie sama siebie neguje, bo wiemy już, że picie i branie jest złe, a i tak Krystyna czasem wraca sobie do nałogu. Owszem, powiedziane jest, że nawroty są tabu i stwierdzenie, że się zdarzają większości uzależnionym, jest próbą egzorcyzmowania tego tabu. Niemniej nie ma próby reinterpretacji tego tabu, dookreślenia przyczyn i skutków. Rzecz opisana na trzystu stronach nagle urywa się w próżni:

„I w połowie lipca stwierdziłam, że to już musi być koniec. Jedyna poradnia, która mogła mi pomóc, ma w nazwie MONAR. Chodzę tam do dziś. Ale w dalszym ciągu jeśli jestem zmęczona i poczuję ten zapach, to nie umiem się powstrzymać. To nie chcę się powstrzymywać.
Nie powstrzymasz mnie. To jest prawda o tabu. Przeczytaj to i przytul mnie”.

I to jest właśnie szantaż emocjonalny na czytelniku. Jak można oceniać kogoś, kto chce, byśmy go przytulili?

Myślę też, że „Najgorszy człowiek świata” jest zachowawczą książką, która nie wykorzystała swojego potencjału. Halber pokazuje picie w wersji unisex, wbrew wstępnym oczekiwaniom. Bo picie kobiece nie jest tym samym, co picie męskie, nie można udawać, że to jest jedno i to samo, bo – jak już zostało powyżej powiedziane – są to dwie skrajnie różne opresje. Kalectwo systemu pomagania uzależnionym w Polsce zostało ledwie poruszona. A szkoda, bo metody pracy z osobami uzależnionymi są przestarzałe, w ludzkich duszach dłubać mogą ludzie, którzy skończyli zaocznie psychologię w wieku lat 40, i są to ludzie, nad którymi tak naprawdę nie ma żadnego nadzoru. Nie ma systemu zapobiegającego nadużyciom władzy/wiedzy ze strony terapeutów, nie ma superwizji. Gdyby użyć nomenklatury analizy transakcyjnej, należałoby powiedzieć, że niezmiennie od kilkudziesięciu lat terapeuci grają z podopiecznymi w jedną i niezmienną grę: „nie jesteś okej”; grę, w której terapeuta jest osądzającym Rodzicem, a pacjent – Dzieckiem, więc emocjonalnym petentem. Nie ma partnerstwa, nie ma dialogu. Racja jest jedna. I to jest więcej niż groźne.

Język jest emocjonalny, bez dystansu i dyscypliny. Wynika to z wielokrotnie podkreślanego rysu autobiograficznego książki. Wewnętrzna cenzura jest wtedy dużo trudniejsza.

To książka zachowawcza i w półkroku. Ani poradnik, ani pamiętnik, ani powieść. Półśrodek. Autobiografizm jest konwencją, do której zostaliśmy zaproszeni. Nie stanowi jednak przepustki do istotności. Talent zaczyna się tam, gdzie kończy zgrabne sprawozdanie. Pióro Halber tak naprawdę zweryfikuje kolejna, fabularna książka.

Małgorzata Halber, „Najgorszy człowiek na świecie”
Znak Literanova
Kraków 2015

alt