Archiwum
13.12.2018

Zimny płomień

Maciej Bogdański
Film

Debiutujący za kamerą aktor Paul Dano podkreśla w wywiadach, jak osobisty jest jego pierwszy film. „Kraina wielkiego nieba” to projekt zrodzony z czystej pasji, nakręcony wespół z jego partnerką Zoe Kazan, oparty na ważnej dla niego powieści „Wildlife” Richarda Forda. Występują w nim aktorzy, którzy albo są bliskimi przyjaciółmi twórcy (Carey Mulligan w jednej z głównych ról), wcześniejszymi współpracownikami z innych produkcji (Jake Gyllenhaal, z którym spotkali się na planie „Labiryntu”), albo zwyczajnie wyglądają i zachowują się w sposób, jaki kojarzymy z karierą aktorską nowonarodzonego reżysera (Ed Oxenbould w roli protagonisty oprowadzającego nas po świecie przedstawionym mógłby spokojnie uchodzić za młodszą wersję samego Dano). Ten osobisty dotyk czuć w czasie trwania seansu – film nie ma żadnych znamion produkcji realizowanej w celach komercyjnych, naznaczonych zawsze pełną perturbacji historią artystycznych kompromisów. W „Krainie wielkiego nieba” wydaje się, że wszystko znajduje się na swoim miejscu; od warstwy technicznej aż do kierujących całym przedsięwzięciem motywów. I chociaż Dano omija wiele pułapek, jakie czyhają na twórców po raz pierwszy maczających palce w sztuce filmowej, traci też po drodze coś, co stanowiło zawsze największą zaletę debiutanckich produkcji: poczucie artystycznej swobody i chęć eksperymentowania.

„Kraina wielkiego nieba” to historia o przeżywającym kryzys małżeństwie, opowiedziana z punktu widzenia dorastającego chłopca. Mamy początek lat 60. w Ameryce i rodzinę głównych bohaterów poznajemy niedługo po tym, jak przeprowadzają się do małego miasteczka w Montanie. Wydają się szczęśliwi, usatysfakcjonowani życiem i spokojnie aklimatyzują się w nowym miejscu, przynajmniej do czasu, gdy Jerry, ojciec i mąż, traci pracę. Nie mogąc znaleźć innego zajęcia i czując się ośmieszony tym, że jego żona Jeanette zaczyna sama zarabiać na dom zamiast niego, decyduje się na dołączenie do grupy kiepsko opłacanych mężczyzn, których najmuje się do wygaszania dręczących okolicę pożarów leśnych. Wiąże się to oczywiście ze sporym ryzykiem, ale też długim wyjazdem z domu. Jeanette jest tej decyzji przeciwna, ale Jerry stawia na swoim. Wcześniejsza idylliczna sytuacja rodzina nagle obraca się o 180 stopni i nastoletni Joe musi teraz odnaleźć się w nowej dla siebie sytuacji.

Akcja toczy się dalej w ramach dosyć klasycznej struktury fabularnej, którą pamiętamy z tego rodzaju produkcji. Zdecydowaną większość seansu spędzimy z samym Joem i jego matką, przeżywającą na własny sposób trudny dla siebie moment w życiu i kwestionującą podjęte przez siebie wybory. Zamiast na wynajdowaniu oryginalnych rozwiązań scenariuszowych i zaskakiwaniu widza nieoczekiwanym rozwojem akcji twórcy wydają się koncentrować na kreacji niejednoznacznych, ale sympatycznych postaci, z którymi widz może nawiązać podczas seansu więź. Dano wyraźnie zainspirowało artystyczne kino rodzinne, w którym pod powolnym tempem akcji kiełkują ogromne emocje, wychodzące z czasem coraz bardziej na wierzch – takiego spod znaku Mike’a Leigha czy Yasujirō Ozu. Całość nie pozostaje też wcale aż tak odległa od najbardziej znanego filmu o przeżywającym kryzys małżeństwie, „Sprawy Kramerów” Roberta Bentona. „Kraina wielkiego nieba” nie ma w sobie jednak tej samej artystycznej ikry, która sprawiała, że pozycje tamtych twórców trwale zapisały się w historii kinematografii. I nie chodzi tutaj o powolne tempo całości, nieprzeszkadzające aż tak bardzo w cieszeniu się seansem – raczej o bliskość warstwy estetycznej do nieco nużącego stylu zerowego. Tak bardzo próbuje się tutaj utrzymać wrażenie prostoty i realizmu sytuacji, że zapomina się o tym, iż całość ma też działać jako film – a film jest przecież w ogromnej części doświadczeniem wizualnym. Przez zdecydowaną większość czasu dostaniemy tu jednak poprawne, ale nieangażujące statyczne kadry, skąpane w stonowanych kolorach kojarzących się z przedstawianą epoką.

I chociaż wydaje się, że w obrazie skupiającym się przede wszystkim na emocjach i relacjach między bohaterami nie powinno to aż tak bardzo przeszkadzać, trudno oprzeć się wrażeniu, iż brakuje tutaj czegoś spajającego tę wizję w konkretną całość. Aktorsko dostajemy prawdziwy popis warsztatu, od Gyllenhaala w klasycznym już dla niego pokazie mocno represjonowanych emocji, przez Mulligan w jednej ze swoich najciekawszych ostatnio ról, po poprawnego, chociaż wtapiającego się nieco w tło Oxenboulda, któremu rola nie pozwala raczej na żadne poważniejsze ekscesy. Dostajemy też bardzo skrupulatnie oddane środowisko Ameryki na granicy dwóch dekad, gdzie mroki lat 50. powoli zastępują kolory lat 60. I chociaż scenariusz pozostawia trochę do życzenia pod względem struktury i jakości dialogów, to nie jest główny problem całości.

A leży on raczej w tym, że „Kraina wielkiego nieba” wydaje się kinem nieco odciętym od przedstawianej sytuacji. Reżyser tak bardzo próbuje być bezstronny i obiektywny, że gubi po drodze to, co stanowić ma najważniejszy element: czystą emocjonalność przeżywania kryzysowej sytuacji przez kogoś, kto nie jest w żaden sposób odpowiedzialny za to, co ma miejsce wokół niego. Dano przedstawia tę myśl w samej fabule, ale nie pozwala na dobre wybrzmieć jej w trakcie seansu. I chociaż może wydawać się, że filmy na których się wzoruje, są podobnie stonowane w swojej wymowie, wiązały się one zawsze z ryzykownymi próbami przyciągnięcia widza przed ekran i zaangażowania go w przedstawiane historie. Tutaj tego ryzyka brakuje, zatem sam warsztat musi nam wystarczyć. Ale może Paul Dano poprowadzi swoją karierę reżysera nieco na przekór temu, co obserwujemy w kinie najczęściej – zacznie spokojnie i według zasad, aby później móc swobodnie zaszaleć. Osobiście wolałbym zobaczyć go właśnie w takim wydaniu.

 

„Kraina wielkiego nieba”
reż. Paul Dano
premiera: 7.12.2018