Archiwum
09.11.2017

Ziemia na prawo

Błażej Warkocki
Teatr

Cała Polska wstrzymuje oddech. Wajcha historii może się przechylić w dowolną stronę. To noc wyborcza roku 2019, co na scenie obwieszcza wielki monitor. Oprócz niego po prawej widzimy tapczan rodem z gierkowskiej świetności, a po lewej – ogromną ludzką maskę uchwyconą w akcie krzyku. Przez jej wielkie usta będą wychodzić kolejni aktorzy. Tak to wygląda na samym początku spektaklu. Ale zaraz potem kurtyna opada.

Na widownię wdziera się jakaś postać z maską na twarzy, wykrzykująca: „ja bez żadnego trybu”. Staje na środku sceny i wygłasza głupawe przemówienie, mlaskając przy tym w bardzo charakterystyczny sposób. Charakterystycznie macha też swoimi małymi rączkami. Parodia Jarosława Kaczyńskiego w wykonaniu Jakuba Papugi wywołuje salwy nerwowego śmiechu. A zatem myślisz, miły niedobitku polskiej inteligencji bądź ty, przedstawicielu klasy średniej chodzący do teatru, że podczas spektaklu „K.” duetu Moniki Strzępki (reżyseria) i Pawła Demirskiego (tekst) dostaniesz przyjemną parodię Kaczyńskiego w kabaretowym stylu? Otóż nic z tego.

Kurtyna się podnosi. K. przybiera postać przystojnego Marcina Czarnika w świetnie skrojonym garniturze. Z całą pewnością nie jest żadną parodią, tylko poważnym człowiekiem; politykiem o skomplikowanym wnętrzu i nie mniej skomplikowanych relacjach z Matką Prezesów (Barbara Krasińska). Śmiać się nie będziemy. Nic dziwnego, głównym źródłem inspiracji Pawła Demirskiego jest, jak powiada w odnośnych wywiadach, trylogia Roberta Krasowskiego o polskiej transformacji po 1989 roku. Nie czytałem jej, ale – jak rozumiem – przedstawia ona bogaty portret Jarosława Kaczyńskiego, co z jakiegoś powodu ma być interesujące.

Tu pojawia się pierwszy i zasadniczy problem. Polityka w wizji Strzępki i Demirskiego to szachownica z kilkoma męskimi figurami, które dokonują fascynujących przesunięć psychologiczno-ideowych, głównie wobec siebie nawzajem. To bardzo centralistyczna i w gruncie rzeczy konserwatywna wizja. Oczywiście K., Donald, Partia Clownów czy Duch Unii Wolności nie są bezpośrednim przełożeniem konkretnych osób z polskiej polityki, ale te uogólnione postaci i tak budują klaustrofobiczną i wąską szachownicę, na której główne figury nie zmieniają się od 1989 roku.

Owszem, na scenę raz po raz wchodzi Powiatowa (Barbara Krasińska), emanacja ludu, która z zakrwawionym tasakiem podbiega do Donalda (Jacek Poniedziałek) albo do K. – zależnie od aktualnych wahań prognozowanych wyników wyborów (a te ciągle się opóźniają i fluktuują, co sprawia, że na ulicach robi się coraz bardziej gorąco). Nie zmienia to jednak ogólnego charakteru wizji polityki jako centralnej szachownicy z kilkoma głównymi figurami (my natomiast będziemy się zastanawiać, kto jakie miał relacje z matką, bo może to stanowić istotny, psychologiczny kontekst przesunięć). Na tej planszy nie ma żadnego przedstawiciela żadnej mniejszości. Wielka szkoda i symptomatyczne pominięcie – zwłaszcza że nie od dziś wiadomo, iż w świecie agresywnego nacjonalizmu najbardziej narażone na zastępcze ataki są takie czy owakie mniejszości, traktowane jak kozły ofiarne. Jakiś Syryjczyk pobity na środku ruchliwej ulicy w Poznaniu czy nastolatek popełniający samobójstwo w reakcji na mobbing homofobiczną mową nienawiści kolegów przy cichym przyzwoleniu nauczycieli. A wszystko to między innymi dlatego, że przy okazji kolejnych przetasowań na górze rasizm i homofobia stają się legitymizowaną ideologią państwową transmitowaną na żywo przez telewizję narodową. Jednak w spektaklu nie znajdziemy żadnej adekwatnej figury tego stanu. No cóż, Krasowski nie dostrzegał (bo po co), Demirski nie napisał. Nawet dziś.

Szkoda, że ta centralistyczna wizja politycznej szachownicy nie została przecięta jakąś mniejszościową perspektywą, zwłaszcza że duet Strzępka/Demirski potrafi to świetnie zrobić. Dość przypomnieć fenomenalną „Tęczową trybunę 2012”, w której opowieść o polskiej demokracji i modernizacji (z czasów PO), była opowiedziana z perspektywy mniejszości, z czasem – w trakcie trwania spektaklu – zamieniającej się w Uogólnionych Polaków. Tym razem nic takiego nie następuje. Nawet pomimo tego, że „Tęczowa Trybuna”, klasyka polskiej sztuki współczesnej, została wycięta z Teatru Polskiego we Wrocławiu przez dobrą zmianę w ramach walki ze sztuką zdegenerowaną.

Co ciekawsze, na politycznej szachownicy spektaklu nie ma żadnej figury lewicowej. Żadnego lewicowego chochoła ani choćby wampira. Jest tylko zróżnicowana prawica, przystawki, Parta Clownów i Na Sprzedaż oraz oczywiście Duch Unii Wolności (fenomenalna Joanna Drozda). Lewicy brak. Mimo że, jak się dowiadujemy, Porozumienie Centrum miało na początku program zbyt socjalny nawet dla SLD. Może szkoda, bo „lewicowy głos w twoim domu” był jednak w Polsce budowany z mniejszym sukcesem, ale – zapewne – jednak z pewną konsekwencją. Swoimi spektaklami dołączali do niego też Strzępka z Demirskim. Ale w „K.” lewicy nie ma. Trudno powiedzieć, czy to opis stanu faktycznego, przeoczenie, czy czarny humor. Szkoda – jak się sam nie uznasz, to cię nie będzie, sorry. A może Krasowski nie widział, Demirski nie napisał?

Może chodzi też o to, że Demirski dużo lepiej potrafi pisać teksty krytycznie analizujące dyskursy liberalne. To przecież duet Strzępka/Demirski stworzył genialne, wnikliwe spektakle precyzyjnie i rozmachem krytykujące neoliberalne transformacje. Jak genialny dramat „Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej…”, który rozbijał w pył mity założycielskie polskiej transformacji po 1989 roku i dokonywał parodystycznej wiwisekcji jej elit (od Andrzeja Wajdy po Leszka Balcerowicza). Mam wrażenie, że słynna, nadświadoma fraza Demirskiego dużo gorzej radzi sobie z analizą galopującego nacjonalizmu. Zwłaszcza takiego, który przy okazji dokonuje rozwałki kluczowych instytucji państwowych utrzymujących demokrację w jako takim kształcie. W każdym razie wydaje się symptomatyczne, że Duch Unii Wolności jest w tej sztuce dużo śmieszniejszy i głupszy niż przystojny, zamyślony i stale dyskutujący z matką K.

Czy oznacza to, że Strzępce i Demirskiemu w końcu udało się zrobić porządną prawicową sztukę, realizującą zasadę, którą ten drugi przywoływał bodajże przy okazji poznańskiej premiery „Firmy” w Teatrze Nowym? Tłumaczył wówczas, że spektrum ideowe ma kształt podkowy, której krańce potrafią się ze sobą nieoczekiwanie zetknąć. Nie, „K.” nie jest sztuką partyjną, lecz polityczną pomimo swej centralistycznej, zawężonej wizji polityki jako szachownicy (dla) mężczyzn. Jest to też sztuka ciemna i, zwłaszcza w drugiej części, bardzo wyraźnie podszyta lękiem.

Skądinąd najbardziej ożywczy i optymistyczny wątek wprowadza postać Anonymousa (świetna Monika Roszko) – młodej dziewczyny urodzonej już po roku 1989. Bez przerwy jest w sieci – siedząc zwłaszcza po jej ciemnej, niejawnej stronie, skąd ma wydobyć przewidywane wyniki wyborów. Co ważne – nic nie wie o tej całej politycznej szachownicy. Kompletnie jej to nie obchodzi. Nie rozumie, dlaczego od 25 lat na politycznym świeczniku znajdują się ciągle te same osoby ani dlaczego ma ją interesować to, kto kogo obraził w dziewięćdziesiątym czwartym i dlaczego historyczne urazy i życie emocjonalne grupy „dziadersów” mają bezpośredni wpływ na los jej samej i 38 milionów obywateli. To tak, jakby – powiada Anonymous – nieustająco żyć z ludźmi z podstawówki i po trzydziestu latach przejmować się tym, co stało się podczas szkolnej imprezy w szóstej klasie. Trudno o lepszą metaforę współczesnej polskiej polityki.

„K.”, pomimo przebłysków złośliwego humoru, nie jest spektaklem wesołym. Wraz z kolejnymi scenami jest coraz bardziej mroczny, pesymistyczny i lękowy. Zwłaszcza gdy na scenę wbiega półnagi i zalany krwią Jastrząb Prezesów (Piotr Kaźmierczak), jakby właśnie, niczym krwawy upiór, wyskoczył z głowy samego K. Bo Polska to dom. A „dom” to miłe miejsce, choć ma swoje dwuznaczne derywaty językowe: zupa domowa jest świetna, ale wojna domowa – niekoniecznie. Tego typu lęki są w sztuce bardzo wyraźne i drażniące niczym ból nadgarstka. I dlatego można zestawiać spektakl Strzępki z jakimś innym dziełem o polskiej niemożności, chocholim tańcu, wielkiej imprezie, na którą przybywają duchy z przeszłości i na której trochę pachnie krwią. Na przykład z „Weselem” albo innym tekstem o niemożności działania i groteskowo-tragicznych ruchach w narodowej smole. Byłoby to całkowicie zasadne, bo spektakl Strzępki wpisuje się w ten sam nurt. Tylko po co to robić? Przecież i tak wszyscy jesteśmy w dupie.

 

Paweł Demirski, „K.”
reżyseria: Monika Strzępka

dramaturgia: Paweł Demirski
scenografia: Arkadiusz Ślesiński
choreografia: Jarosław Staniek
muzyka: Tomasz Sierajewski
Teatr Polski w Poznaniu
premiera: 4.11.2017

fot. Magda Hueckel