Archiwum
08.08.2011

Zapominanie obrazów

Joanna Żabnicka
Literatura

W swojej najnowszej książce Andrzej Falkiewicz pogrywa z czytelnikiem podobnie jak główna bohaterka z adresatką listu, którego treść jest miąższem „Świetlistych”. Te zabiegi można nazwać „taktyką niewypisanej pocztówki”, do której później dosyła się treść – a wszystko po to, by ukryć fakt, że obrazek i opis niepokojąco do siebie nie pasują.

Zanim się jednak to zauważy, nie sposób pozostać obojętnym wobec niezwykle sensualnych – a przy tym zaskakująco precyzyjnych – opisów widoków, mieniących się wieloma barwami, odznaczających się idealnymi konturami. Jednak dokładność ta właśnie budzi wątpliwości: zwarta całość, którą podmiot wywleka przed oczy czytelnika, jest świadectwem jej nieprawdziwości. Obraz funkcjonuje tutaj bowiem jako metafora, coś nienamacalnego, a jednocześnie silnie uestetyzowanego:

„[…] a szczególnie lubię kuchnię
ma szklistoperłowe opalizujące kafle
godzinami mogę w nie patrzeć
albo we wodę mrugającą w potrąconym wiadrze
w której widuje się naraz wszystkie zobaczone…
to znaczy… zo ba czo ne…
kiedyś zobaczone i zapamiętane rzeczy”
(s. 6).

Podkreślanie wagi kolorów w pierwszej części utworu, nachalne niekiedy, i gromadzenie dla nich szczegółowych określeń jest dla utworu Falkiewicza punktem wyjściowym. Barwy – na skutek upośledzenia zmysłu wzroku podmiotu, o którym dowiadujemy się pod koniec książki – przeistaczają się w puste słowa, podczas gdy ich miejsce zajmują nie-kolory. Każde z dotychczas „widzianych” elementów świata podmiot musi sobie od teraz przekładać na wrażenia innych zmysłów, a w efekcie jego całkowitej zmiany.

Druga część utworu rozgrywa się w planie metaforycznym, onirycznym. Podmiot usiłuje opowiedzieć o stopniowym (co bardzo dla tego utworu ważne) ślepnięciu jako o śnie, w którym kolory gasną, a świat się ściemnia. Po takie przedstawienie sięga on na potrzeby listu pisanego do bliskiej osoby po to, żeby w miarę przystępnie (choć nie dowiadujemy się o powodzeniu lub porażce tego pomysłu) poinformować ją o własnej sytuacji.

Falkiewicz potrafi budować atmosferę napięcia – mimo poetyckiej frazy – znanego z filmów grozy. Nie porzuca on przy tym zamiłowania do wyłuskiwania z opisywanych przeżyć sfery estetycznej. Przykładem tego jest chociażby niezwykle trafna metafora „pozrastanej wody”, która tracąc zdolność odbijania obrazów, przestaje widzieć. W tej ciemnej (ociemniałej) rzeczywistości niektóre zjawiska przyrodnicze ulegają zmianie: ćmy pojawiają się razem z „wygaszeniem” świateł – a może to one sprowadzają na nie ciemność?

Tak czy inaczej Falkiewicz w nietypowy sposób dąży do „zwinięcia” powierzchni – tak jak zwija się dywan – aby zajmowały jak najmniej przestrzeni (sic!) i uwagi: „Nie masz pojęcia / ile miejsca jest w każdym miejscu”. W „Świetlistych” napotykamy jeszcze inną obsesję – jest to strach przed złotem, kolorem nie posiadającym głębi, będącym jedynie nieprzeniknioną powierzchnią.

Pod pretekstem utraty jednego ze zmysłów Falkiewicz demaskuje język, wskazuje na zrośnięcie nazwy z jego reprezentantem w świecie fizycznym. Omawiając przypadek utraty wzroku, opatruje słowa określające substancje lub sposób ich „zwyczajnego” postrzegania cudzysłowem. Tłumaczenie doznawanego świata z języka jednego zmysłu na inny jest jedynym sposobem na utrzymanie jego względnej koherencji:

„Jeszcze mamiona cudami światła świata widzą (…cych)
ale już dotykając obrazów
przysłuchując się obrazom
dedukując obrazy”
(s. 32).

Podmiot często układa koło siebie podobnie brzmiące słowa („widzieć” i „wiedzieć”, „światło” i „świat”) tylko po to, aby unaocznić brak ich tożsamości. Jeśli pewna droga poznania nie jest wystarczająca, by poznać rzeczywistość, należy zniszczyć resztki sentymentu względem niej, ponieważ w danej sytuacji nie może ona istnieć – nie jest ona weryfikowalna.

„Świetliste” jest stenogramem procesu zapominania o wzroku. Zapis taki (obrazowy tak w sferze graficznej, jak estetycznej), z jednej strony, sygnalizuje zmianę – jeśli nie bezpośrednio dezintegrację – otoczenia. Falkiewicz wykorzystuje do tego celu nieregularną, rozstrzeloną wersyfikację lub znaki interpunkcyjne, stanowiące niekiedy jedyną treść wypowiedzi. Tym samym jednak na oczach czytelnika starym zwyczajem odwołuje się do obrazu. Wygląda więc na to, że – nawet tracąc wzrok – trudno odzwyczaić się od patrzenia.

Andrzej Falkiewicz, „Świetliste”
Biuro Literackie
Wrocław 2011

alt