Archiwum
26.09.2013

Zamknęłam pewien rozdział życia

Anna Sołoninko
Film

Jest już po pozytywnych recenzjach „Za te, które nie mogą mówić” na festiwalu w Toronto. Dziś w San Sebastian europejska premiera, potem czeka światowa dystrybucja. Sarajewianka, pochodząca z rodziny, w której trudno doszukiwać się artystycznych tradycji i której lata studenckie przypadły na czas wojny w ekstremalnych warunkach bez prądu. Jak sama podkreśla, jej początki filmowe zrodziły się w ciemnościach. Obecnie ukończyła zdjęcia do „Wyspy miłości”, nietypowej komedii romantycznej, posądzanej o promowanie pedofilii. O tym, że nie boi się mówić, co ją boli, o pierwszych dniach na planie i projektach rozmawiam z Jasmilą Žbanić, bośniacką reżyserką, laureatką Złotego Niedźwiedzia (2006) za „Grbavicę”.

Właśnie padł ostatni klaps na planie komedii „Wyspa miłości”(Otok ljubavi). Po tak intymnym kobiecym kinie zaprezentowanym w „Grbavicy” i „Jej drodze”, a także dramacie „Za te, które nie mogą mówić” (Za one koji ne mogu da govore), który niedługo trafi do kin, przyszedł czas na komedię. Skąd ten pomysł?

Wspomnę tylko, że najpierw zakończyliśmy „Za te, które nie mogą mówić”. I to właśnie ten film rozpoczyna aktywność festiwalową w Toronto. „Wyspę miłości” przygotowuję od kilku lat. Wcześniej brakowało finansów na realizację. Sytuacja zmieniła się, kiedy otrzymaliśmy fundusze z Chorwacji. Poza tym mój świat wewnętrzny nie wiąże się jedynie z wojną. Inne sprawy również są istotne. Ale zawsze myślałam, że przede wszystkim ważna jest powojenna codzienność Bośni i Hercegowiny. Obecnie odnoszę wrażenie, że moimi trzema filmami zamknęłam pewien rozdział życia. Oczywiście będę się zajmować sprawami, które mnie dotyczą, więc mogą one nawiązywać do wojny. Film w szczególności musi się komunikować z ludzkimi emocjami. Nie zaczynam robić projektu tylko po to, żeby był zaangażowany społecznie, ale dlatego, że coś mnie prawdziwie cieszy, niepokoi lub boli. Szukam formy, by nadać tym emocjom kształt. Jeżeli ten sposób komunikacji trafia do ludzi, dotyka ich tak, jak mnie, to film odniósł sukces i jest wystarczająco zaangażowany. „Wyspa miłości” to historia związku Francuzki z Bośniakiem. Przyjeżdżają na wakacje do Chorwacji i zaczynają darzyć uczuciem tę samą osobę. Temat nie ma nic wspólnego z wojną, wszystko jest radosne i inne.

Jednak ilość filmów wojennych powstałych w krajach byłej Jugosławii może potwierdzać stereotypowe myślenie o Bałkanach jako miejscu, gdzie zawsze panuje konflikt. Czy to, że Ty obierasz inny kierunek, oznacza, że inni reżyserzy również odchodzą od tego tematu?

Ciężko o tym mówić, ponieważ każdy autor ma swoją wrażliwość, co jest bardzo dobre. Dodatkowo nie ma żadnych żądań ze strony fundacji czy instytucji filmowych, aby powstawały filmy o konkretnej strukturze i tematyce wojennej. Twórcy pracują według swojej wrażliwości, przedstawiają to, co czują. Minęło tyle lat od tamtych wydarzeń, pojawiają się więc inne zainteresowania i problemy. Dlatego powstają najróżniejsze historie. Jeśli spojrzymy na światową kinematografię, nadal realizowane są filmy o II wojnie światowej. Zakładam, ze nowa generacja artystów, która dochodzi do głosu, będzie mówiła o konflikcie na swój sposób i nie wykluczam tematów wojennych.

Czyli nie było i nie ma zapotrzebowania na filmy wojenne?

Nie. Często padają pytania: dlaczego robicie tyle filmów o wojnie, czy nie jesteście już zmęczeni? Z drugiej strony, z perspektywy tutejszych mieszkańców, za około dziesięć lat będą oni szczęśliwi, że powstawały filmy o tej tematyce, które szanują tamten czas i wyjaśniają go poprzez ludzkie historie.

Najpierw jednak zrealizowałaś obraz o wojennej przeszłości, a nie komedię okrzykniętą kontrowersyjną w Bośni. Jak doszło do tego, że film jest produkcji chorwackiej?

Głównym powodem, z jakiego mój kraj odrzucił finansowanie scenariusza „Wyspy miłości”, była korupcja. Na czele jury przyznającego dofinansowanie stał człowiek, który przydzielił 80% środków publicznych swojej firmie. Oczywiście, nie przyznawał się do tego, że jest jej współwłaścicielem. Znalazł się też pretekst, aby podważyć projekt. Stwierdzono, że scenariusz napisany przeze mnie i pisarza Aleksandara Hemona promuje pedofilię, co wzbudziło kontrowersje w Bośni. Ze względu na różne okoliczności łatwiej było mi podjąć decyzję, że Chorwacja przejmie rolę głównego producenta – tym bardziej, że historia dzieje się właśnie w tym kraju. Produkcja Rtęci, współproducent mojego wcześniejszego filmu „Jej droga”, zgłosiła nas do HAVC-a (Chorwackie Centrum Audiowizualne). Otrzymaliśmy fundusze, ponieważ scenariusz dostał najwyższe noty i uzyskał więcej punktów, niż było to potrzebne. Napisany w Chorwacji, realizowany zgodnie z prawem i z chorwackimi artystami, będzie chorwackim filmem.

Czy po tych zdarzeniach uległa zmianie sytuacja finansowania projektów w Bośni?

Udało się wymienić członków komisji. Obecnie na czele stoi nowa grupa ludzi, z którymi chcemy współpracować i stworzyć jeden kodeks, zawierający między innymi podpunkt mówiący o tym, że członek jury, a zarazem właściciel firmy nie może przyznawać sobie pieniędzy. Mam nadzieję, że będzie tylko lepiej.

Czyli Twój przykład miał jednak pozytywne zakończenie?

Właściwie tak, stał się przyczyną wielu zmian.

Podczas dzisiejszego spotkania z mediami, jakie odbyło się na Festiwalu Filmowym w Sarajewie, powiedziałaś, że „Wyspa miłości” posiada polityczny aspekt. W jakim sensie?

Nie będę zdradzać szczegółów. Warto zobaczyć film, ale uważam, że polityka rozpoczyna się w domu, w rodzinie, w jej strukturze, sposobie formowania. To jest jeden akt polityczny. Przywykliśmy do postrzegania rodziny w składzie: kobieta i mężczyzna. Tymczasem rodzinę mogą stanowić dwie kobiety czy dwóch mężczyzn. Polityczna decyzja to także, jak rozumiemy, powstawanie rodziny.

W takim razie ta komedia posiada różne oblicza, na które duży wpływ wywarł zapewne bośniacki pisarz Aleksandar Hemon. Dlaczego właśnie on?

Od wielu lat chciałam z nim pracować. Przeszkodą był brak czasu – tym bardziej, że na co dzień Hemon mieszka w Chicago. Miał wiele własnych obowiązków, ale w końcu się udało i poprosiłam, żebyśmy spróbowali. Zaczęliśmy pisać z wielką radością. Następnie oboje przeszliśmy przez poważne dramaty, śmierć drogich nam ludzi, nieznośny smutek. Zastanawialiśmy się, czy możemy i chcemy to kontynuować. Wówczas okazało się, że zaangażowaliśmy się w pracę bardziej niż wcześniej.

Scenariusz ze sławnym pisarzem, tłumy statystów na planie, w obsadzie Ariane Lebed, Ada Condeescu, Leon Lučev i jedna z ikon włoskiego aktorstwa – Franco Nero. Jak przebiegała współpraca w międzynarodowej ekipie?

Fantastycznie, na planie panował miks kulturowy, z czego jestem bardzo zadowolona. Często pracowałam przy międzynarodowych projektach. Przywykłam do tego, że w moim otoczeniu są obcokrajowcy i dzięki temu bardzo dobrze się z nimi dogaduję. Na planie wszyscy porozumiewaliśmy się w języku angielskim, bo i w tym języku jest cały film. To bardziej rozwiązanie praktyczne, niż marketingowe. Poza tym miałam już za sobą pierwszy film, zrealizowany w tym języku, a mianowicie „Za te, które nie mogą mówić”, którym posługuje się główna bohaterka.

Realizacja „Za te, które nie mogą mówić” przebiegła dość szybko. Film oparty jest na prawdziwej historii Kym Vercoe, artystki z Sydney, która w 2008 roku przyjeżdża do Wiszegradu w celach turystycznych, zatrzymuje się w hotelu Vilina Vlas bez świadomości jego mrocznej historii. Dopiero po powrocie do Australii dowiaduje się, że spędziła noc w niegdysiejszym obozie, w którym w 1992 roku bośniaccy Serbowie torturowali, gwałcili, mordowali kobiety. Jak doszło do Waszego spotkania i współpracy?

Słyszałam, że w 2011 roku, w Sarajewie Kym wystawiła swój spektakl „Siedem kilometrów na północny wschód”, oparty na jej przeżyciach. Obejrzałam go jedynie na DVD. Jest magiczny. Poezja przeplata się z brutalnym doświadczeniem. Wówczas chciałam zrobić coś małego, krótkiego, eksperymentalnego, upamiętniającego te wydarzenia. Od wojny minęło 20 lat. Żyjąc tutaj, czasem odnosi się jednak wrażenie, jakby to miało miejsce wczoraj i jednocześnie sto lat temu. To bardzo schizofreniczne uczucie. I tak moja koleżanka, producentka z „Deblokady” przekonała mnie, żeby się z nią skontaktować. Napisałam do Kym o tym, że widziałam jej performans, żeby przyjechała, żebyśmy zrobiły coś wspólnie, że nie mam pieniędzy. Odpisała: „Przyjeżdżam”. I przyjechała. Zdjęcia zaczęły się już miesiąc później. To było niczym partyzantka, działałyśmy pod presją. Uświadomiłyśmy sobie też, że nie może to być krótki dokument, tylko coś większego, gdzie Kym zagra samą siebie.

Film rozgrywa się w Sydney i malowniczym Wiszegradzie ze słynnym mostem z powieści Ivo Andricia w tle, położonym tuż przy kanionie wzdłuż Driny. To właśnie dlatego dociera tam Kym, jak wielu turystów, nieświadoma mrocznej historii. Przed wojną miasto w większości zamieszkiwali muzułmanie. Obecnie sytuacja zmieniła się, ponieważ zlokalizowane jest w tej części Bośni, która po 1995 roku wchodzi w skład tak zwanej Republiki Serbskiej. Tu też Emir Kusturica realizuje dość kontrowersyjny projekt kulturalny miasta Andricia. Czy nie było żadnych problemów podczas realizacji zdjęć?

Zaczęliśmy w podobnym czasie, co Kusturica. Co do samej realizacji, ludzie doradzali, żebym nie zdradzała swojej tożsamości. Mogło się nic nie wydarzyć. I nie wydarzyło się w Wiszegradzie, ale na przykład aktorki z „Wyspy miłości” zostały zaatakowane w klubie w Chorwacji. Może, gdybym mówiła, kim jestem, też nic by się nie wydarzyło. Nie wiem. Nie otrzymaliśmy pozwolenia od serbskich władz na zdjęcia w środku hotelu, jedynie z zewnątrz. Na szczęście mój kolega z Belgradu wcielił się w rolę reżysera i udało nam się zrealizować materiał. Ale ja cały czas tam byłam. Jak widać, czasem w celu powiedzenia prawdy, należy nieco skłamać.

Rozmowa została przeprowadzona podczas 19. Festiwalu Filmowego w Sarajewie. Film „Za te, które nie mogą mówić” w październiku trafia do światowej dystrybucji, natomiast montaż „Wyspy miłości” reżyserka rozpocznie jesienią.

alt