Prawda i fałsz, rzeczywistość oraz iluzja, bezpośredniość przeżycia i niebezpośredniość metafory – oto bieguny, między którymi Paweł Mościcki rozpina swoje koronkowo skonstruowane „Lekcje futbolu”. Z jednej strony, mamy tu do czynienia z „wielkim spektaklem, multimedialną narracją” (9), sposobem „na wtórną, albo zastępczą, socjalizację” (37), reprezentującym „najniższy krąg piekła późnego kapitalizmu” (7). Dyscyplina o plebejskim pochodzeniu pielęgnuje swój źródłowy egalitaryzm w formie wyrafinowanej iluzji, ukrywającej machinę generującą miliardowe zyski dla nielicznych szczęśliwców. Piłkarskie opowieści współtworzą labirynt władzy pozbawiony wyraźnego centrum, co autor, z wykształcenia filozof, interpretuje jako sytuację kafkowską: „Nie wiedzieć czemu i po co, jesteśmy w nich, uczestniczymy w meandrach rozgrywek i konfliktów, płacimy trybut rynkowej karuzeli, która drenuje nas nie tylko z pieniędzy i czasu, ale także z emocji i uwagi” (136).
Z drugiej strony, piłka nożna jest dla eseisty czymś zdecydowanie wartym zachodu – przyczyną zachwytu, przedmiotem miłości. Wydaje się prawdziwa. Stanowi jedną z ostatnich dostarczycielek czystych emocji, konfrontuje nas w bezpośredni, a niekiedy nawet brutalny sposób z sytuacjami pełnymi bólu lub rozkoszy: „Futbol dowodzi […], że w świecie permanentnej symulacji można nadal po prostu konfrontować się z rzeczywistością” (8). Mościcki dokonuje naprzemiennych (a niekiedy jednoczesnych) apologii oraz refutacji, uwielbia piłkę nożną, a zarazem jej nie znosi. Schizofrenicznie rozszczepione spojrzenie na sport zarządzający wyobraźnią milionów wytwarza efekt „prześwietlonej iluzji” (9) i stanowi najbardziej intrygującą właściwość książki.
Pełne paradoksów „Lekcje futbolu” są jednocześnie pozycją ekspercką (autor do lektury futbolu wykorzystuje potężną humanistyczną narzędziownię, sięga po pisma Benjamina, Deleuze’a, Lacoue-Labarthe’a, Pereca i innych) oraz deklaratywnie dyletancką. Mościcki przedstawia się bowiem jako Barthesowski amator, czyli „miłośnik futbolu, który bezinteresownie oddaje się w jego władanie” (12). Ma to zapewnić niezawłaszczającą (antymieszczańską) oraz zewnętrzną (spoza piłkarskiego światka) pozycję, pozwalającą na swobodne, nieumotywowane mierzenie się z iluzjami: „tylko z takiej pogranicznej pozycji można spróbować wykorzystać piłkę nożną do czytania świata, czytać ją pod włos i wbrew jej stawkom, kazać jej czasem powiedzieć coś, czego nie wolno dziś mówić otwarcie” (12). To spojrzenie z ukosa jest mi bliskie: jako kibic sam staję się (dobrowolnie!) częścią wspólnoty, której wartości (podobnie jak poetyki sformułowanej oraz jej konkretnych realizacji) często nie akceptuję. Analogicznie absurdalne położenie zachęca Mościckiego do ryzykownego balansu, paradoksalnego bycia jednocześnie w i poza piłkarską wspólnotą, krytycznej żarliwości, czyli postawy, która musi stać się głęboko ironiczną, jeżeli nie chce okazać się iluzoryczną.
Opalizowanie refleksji poprowadzonej w „Lekcjach futbolu” ujawnia się już w tytule książki – kto i komu daje tutaj szkołę? Czy chodzi o lekcje, które autor (oraz jego czytelnicy) odbierają od nauczycielki życia, jaką jest piłka nożna? A może to raczej Mościcki w starannie zaplanowanym kursie udziela nam dwudziestu dwóch lekcji (tyle rozdziałów liczy publikacja), jak grać nie w piłkę nożną, rzecz jasna, ale w intelektualne z nią szachy? Możliwe jednak, że podział na nauczycieli i uczniów sprowadza nas na fałszywy trop, ponieważ lectio należy rozumieć w pierwotnym znaczeniu – lekcje futbolu odnosiłyby się po prostu do wariantów czy sposobów jego odczytywania, rozmaitych deklinacji i pronuncjacji metaforycznych. Możliwe wykładnie tytułu szachują się, ułatwiając autorowi utrzymanie się na cienkiej linii między zaangażowaniem a dystansem.
Mościcki wyraźnie prze w kierunku humanistycznych uogólnień: kolejne lekcje poświęcone podmiotowości, cielesności, banalności, polityce, wzajemności, przyjaźni, śmiertelności, cierpliwości, rewolucji i tym podobnym wychodzą od konkretnego wydarzenia czy problemu związanego z piłką, w konkluzjach dążą jednak do „przemyślenia pewnych kwestii na nowo, przemieszczenia ich dzięki sile piłkarskiej metafory” (9). Wzorcowym przykładem takiej ekstrapolacji jest rozdział „Karne. Lekcja o śmiertelności”, w którym odsłonięty zostaje „egzystencjalny wymiar rzutów karnych” (131). Rytuał piłkarski stereotypowo kojarzony bywa z płodnością, seksem, szczytowaniem, narodzinami (symbolika gola, cieszynka z piłką wepchniętą pod koszulkę itd.), Mościcki odkrywa jednak bardziej subtelną paralelę – między rzutami karnymi a umieraniem. Nieuchronność, ostateczność oraz zakaz dobitek (nie chodzi tu w żadnym razie o jedenastki odgwizdane w trakcie meczu, ale o serię decydującą o rozstrzygnięciu pojedynku) tworzą ramy dla piłkarskiego teatru umierania. Karne zbliżają do siebie żywych – są przejęci, pozostają na środku boiska, obejmują się, zwykle odwracają wzrok. Natomiast wyróżnionego piłkarza, który przemierza pustą przestrzeń, dążąc do wyznaczonego punktu jedenastego metra, „momentalnie ogarnia doświadczenie starości” (130), idzie ze wzrokiem wbitym w murawę („ziemia wydaje się przyzywać do siebie z przemożną siłą”, 131). Ponadto karne, tak jak śmierć, zrównują zwykłych wyrobników z najwspanialszymi piłkarzami, „nikt nie jest przecież nieomylny” (130), a przy okazji stwarzają na nowo bramkarzy, którzy nie mając nic do stracenia, zdają się nieustraszeni, „jakby czuli w sobie błysk nieśmiertelności” (131).
To jeden z wielu momentów w książce, w których sport, dzięki interpretatorskiej wirtuozerii autora, odsłania cząstkę prawdy o ludzkim doświadczeniu, znacząco wykraczającym poza obrys boiska. U Mościckiego jednak, zgodnie z dwoistą stylistyką jego myślenia, futbol w takim samym stopniu odsłania, co zasłania widok na świat. Filozof demaskuje obłudną wzniosłość rytuału na przykładzie „sytuacji moralnie obscenicznej” (23), czyli przemówienia wygłoszonego przez Władimira Putina podczas ceremonii otwarcia mistrzostw świata w Rosji, w którym gospodarz przedstawił się jako członek przyjacielskiej piłkarskiej wspólnoty, połączonej więzami „niezależnie od różnic językowych, ideologicznych czy religijnych”. Filozof przeprowadza także refleksję nad moralną otoczką głośnego meczu rozegranego w Auschwitz, podejmując niezupełnie przekonującą polemikę z tezą Agambena, iż w trakcie obozowego meczu oprawców i ofiar (członków Sonderkommanda) „dokonał się skutecznie zabieg wymieszania” (95), do którego sprytnie wykorzystano uniformizujący sztafaż wspólnych dla obu stron reguł gry: „już jesteście tacy jak my” (89). Według Mościckiego entuzjazm więźniów, znamionujący „niewinność piłkarskiej fantazji”, ocala futbol, zdejmując z meczu ciężar jednoznacznie obrzydliwej manipulacji. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że wysilona spekulacja na temat niewinnego entuzjazmu osadzonych jest po prostu naiwna. Idea wyzwolenia przez futbol opiera się tutaj na utopijnym schemacie fabularnym rodem z „Ucieczki do zwycięstwa” Johna Hustona, czyli filmowej fantazji o poruszającej sile futbolowego etosu, przywoływanej zresztą przez autora nieco później.
Spadki krytycznej przenikliwości, wynikające być może z niekłamanej miłości do piłki nożnej, są jednak nieczęste. Potwierdza to inny wątek rozdziału „Mecz w obozie. Lekcja o aktualności”, w którym dekonstrukcji poddany zostaje klip FIFA, upamiętniający „rozejm bożonarodzeniowy” w trakcie pierwszej wojny światowej. Żołnierze brytyjscy i niemieccy opuścili okopy, by bratać się ze swoimi wrogami, a rozegrany wówczas mecz między żołnierzami przeciwnych armii ma świadczyć – o czym przekonują w filmowym materiale ówczesny szef FIFA Michel Platini oraz kilku sławnych piłkarzy – o jednoczącej ponad podziałami sile piłki nożnej. Mościcki bez wahania rozwiewa fikcję maskującą tragiczny bilans tamtych wydarzeń, dowodząc, że futbol nas oszukuje, „buduje fałszywe poczucie spotkania tam, gdzie wcale do niego nie dochodzi” (86).
Janusowe oblicze piłki nożnej – otwiera nam oczy, po to by nas okłamać, przywraca bezpośredniość doświadczenia, choć zarazem rozsnuwa wielopoziomowe iluzje – najpełniej ujawnia się w jej wymiarze quasi-religijnym, eksplorowanym między innymi w rozdziale „Golaso. Lekcja o zachwycie”. Marek Bieńczyk, autor rekomendacji wydrukowanej na czwartej stronie okładki, uważa, że „Paweł Mościcki zbawia futbol”, podczas gdy dzieje się dokładnie odwrotnie – w najbardziej wciągających lekcjach pokazuje on raczej, że futbol nie może zostać zbawiony. I to nawet nie dlatego, że zbyt ciężko już nagrzeszył i grzeszy nadal, nie okazując żalu i nie obiecując poprawy. Utarte skojarzenie piłki nożnej z kultem, „ostatnim świętym przedstawieniem naszych czasów” (Pier Paolo Passolini) czy nawet „czarną mszą” (Andrzej Kijowski), skrywa dwuznaczność. Gol, a już zwłaszcza gol wyjątkowej urody, czyli golaso, stanowi u Mościckiego inicjację w doświadczenie zachwytu. Jak się wydaje, zachwyt, euforia czy wzruszenie chronią piłkę nożną przed ostatecznym upadkiem. Religijność tego doświadczenia nie jest jednak dla filozofa oczywista, stanowi ono „raczej krytykę pod adresem religii, diagnozę jej głębokiego, duchowego kryzysu” (52). Analiza fenomenu golaso wiąże go z niedowierzaniem i poczuciem odrealnienia. Ta źródłowa ekstaza zostaje zapomniana w petryfikującym procesie „budowania tożsamości religijnej, a zarazem oddalania się od istoty duchowego doświadczenia” (52).
Ugruntowana wiara w nadrealne i dogmatyczne przekonanie o racji tkwiącej w opisie tej nadrealności są obnażane przez bezinteresowny zachwyt wywołany golaso. Trzeba jednak dodać, że religia na różne sposoby, a najchętniej za pomocą sztuki, przypomina nam o swojej pierwotnej niesamowitości. Tak jak w rzeźbiarskim przedstawieniu kluczowego epizodu z życia św. Teresy, reformatorki zakonu karmelitów, dłuta Giovanniego Berniniego: serafin przebija serce mistyczki rozżarzoną włócznią, rozkosz i ból przenikają się, cielesność wydaje się czymś odległym, a Bóg bliskim. Uwagę przyciąga twarz Teresy: wyraża ona nieprzyzwoitą wręcz błogość, zaspokojenie pozbawione cienia powątpiewania. Ekstaza stanowi według mistyczki ostatni etap rozwoju duszy, wyłuskany z doświadczenia ciała, odarty z momentu pierwszego niedowierzania. Pewność, która promieniuje z dzieła (rzeźba w swej istocie stanowi petryfikację pozy, pozbawiona jest boiskowej dynamiki), w kategoriach Mościckiego musiałaby uchodzić za areligijną.
W myśl teorii zachwytu zapisem czystego, pierwotnie religijnego doświadczenia byłoby natomiast unieśmiertelnione przez kamery urzeczenie Pepa Guardioli. Znakomity trener nie może pojąć, co się wydarzyło. Rozgląda się, niedowierzając, w końcu chwyta się za głowę – to reakcja po kolejnych golach strzelanych przez Roberta Lewandowskiego (przypomnijmy niezwykły wyczyn piłkarza: strzelił 5 goli w 9 minut podczas ligowego meczu Bundesligi), z których ostatni z pewnością zasługuje na miano golaso. Futbol zatem, o ile dobrze rozumiem zamysł Mościckiego, ujawnia raczej niemożliwość zbawienia i życia wiecznego, które jest teologiczną hipotezą symbolizującą nieziszczalne pragnienie utrwalenia w czasie źródłowego zachwytu – ziemskiego, ulotnego i nierozerwalnie związanego z doświadczaniem cielesności. Soteriologiczna klisza przyłożona do piłki nożnej natychmiast pozbawia ją krytycznego ostrza, zamieniając w instytucję, której siedzibą staje się kościół-stadion wypełniony wiernymi-kibicami.
W szerokim, erudycyjnym horyzoncie narracji Mościckiego nie mieści się natomiast fakt, że „ciało utopijne”, z którym pozwala nam zaznajomić się futbol, to przede wszystkim ciało męskie. Ogranicza to siłę rażenia książki, jakkolwiek filozof nie ukrywa, że futbol jest spektaklem mężczyzn dla mężczyzn, realizowanym w ramach „patriarchalnego schematu dyskursu o piłce” (41): „w jego [futbolu – W.H.] ramach nie ma miejsca na kobiecość, chyba że jest to figura żony, dziewczyny lub córki, która występuje jedynie jako dopełnienie męskiego bohatera spektaklu” (127). O ile jednak Mościcki konsekwentnie buntuje się przeciw politycznym bądź kapitalistycznym zawłaszczeniom wyjściowo neutralnego fenomenu kultury („nie ma elementu kultury, który byłby do barbarzyństwa predestynowany”, 24), o tyle zupełnie nie ma ochoty polemizować z patriarchalną aneksją niemal całego pola omawianego dyskursu.
Jest wprawdzie w książce rozdział zatytułowany „Cieszynka. Lekcja o kobiecości”, na tyle jednak nieprzekonujący, że sprawia wrażenie lichej ofiary złożonej na ołtarzu tematu, który wypadało poruszyć. Pojęciowy most wiodący od cieszynki (czyli celebracji po strzeleniu gola) do kobiecości jest chybotliwy – skojarzenie żeńskiego rzeczownika z baśniową wróżką w rodzaju Śnieżki czy Świtezianki wydaje się naciągane i pretensjonalne, natomiast późniejsza argumentacja wręcz konfudująca. Cieszynka to – według autora – moment, w którym piłkarze „ujawniają coś, co można by nazwać kobiecością” (126). W tych chwilach, jak pisze Mościcki, „przestają ich obowiązywać twarde rygory taktyczne, nie muszą skupiać się na szczegółach i podążać za grą. Mają czas tylko dla siebie, mogą pokazać własne emocje” (124). Rozczarowuje bezkrytyczne powielenie w wywodzie wielokrotnie już dekonstruowanej opozycji kobiecej emocjonalności i męskiej racjonalności, niezbędnej do wdrożenia taktycznego rygoru; komiczna jest wizja skupionych i podążających za grą mężczyzn, okazjonalnie dających upust swojej, z założenia niemęskiej, emocjonalności. Czytając książkę, obnażającą na tyle różnych sposobów współczesny futbol, oczekiwałoby się czegoś więcej niż odnotowania oczywistego faktu działania „patriarchalnego schematu”. Zrytualizowana wspólnota piłkarska stanowi wszakże przechowalnię rozmaitych anachronicznych form relacji damsko-męskich (takich jak protekcjonalna dżentelmeńskość), a także wylęgarnię seksizmu legitymowanego na najwyższym szczeblu (o czym wie każdy czytelnik tweetów prezesa PZPN Zbigniewa Bońka).
Dlaczego jednak nie mogę uwolnić się od mglistego przeczucia, że piłka nożna przyszłości to w dużej mierze sport dziewczyn? Kibicek, komentatorek i zawodniczek? Są pierwsze symptomy: coraz więcej kobiet mocno zaangażowanych w ruchy fanowskie zadaje kłam tezie, że na współczesnym stadionie grzeje się miejsca jedynie dla „żon, dziewczyn i córek”. Na pewno wzrosła rola dziennikarek w tworzeniu medialnego przekazu na temat męskiej piłki (zwłaszcza za granicą), ikoną tej zmiany jest zmarła niedawno wszechstronna żurnalistka sportowa Vikki Orvice. Pierwsze kobiece pióro w piłkarskiej prasie w Wielkiej Brytanii inspiruje organizacje, takie jak Women in Football (WiF od tego roku przyznaje nagrodę im. V. Orvice za najlepszą kobiecą książkę piłkarską), które w lepszych czasach być może przestaną być potrzebne. Wreszcie sam futbol kobiecy, dyscyplina niedoceniana, zyskuje zainteresowanie męskiej części publiczności, czego dowodem pionierska książka Jareda Burzynskiego „Futbol i kobiety” (2018).
Prognoza wzrostu kobiecych udziałów w futbolu ma jednak mroczną przesłankę, dającą się wyprowadzić wprost z argumentacji Mościckiego: piłka nożna to „pole bezwzględnej komercjalizacji zbiorowego doświadczenia” (7). Wobec żarłoczności dyscypliny rozrastającej się w globalną korporację pole to musi być nieustannie poszerzane. Tymczasem oglądalność piłki w jej mateczniku, czyli w Anglii, osiągnęła już sufit i systematycznie spada, a ogromne środki pompowane w popularyzację sportu na rynkach wschodnich, zwłaszcza w Chinach (najlepsze europejskie drużyny odbywają rutynowe przedsezonowe tournée po Bliskim i Dalekim Wschodzie) pozwalają co prawda eksploatować nowe złoże, ale nie w nieskończoność i nie bez przeszkód (oglądalność darmowo udostępnionych w Ameryce Południowej i w Azji meczów ligi hiszpańskiej czy Ligi Mistrzów okazała się rozczarowująca).
Wzrok FIFA już jakiś czas temu obrócił się więc na sport kobiecy. Feminizacja futbolu idzie oczywiście topornie. Do historii przejdzie gala Złotej Piłki z roku 2018, na której przyznano po raz pierwszy nagrodę w kategorii kobiet – nie sposób przy tym zapomnieć, że Ada Hegerberg, norweska piłkarka Olympique Lyon, po odebraniu Złotej Piłki usłyszała od prowadzącego imprezę dziennikarza pytanie: „Can you twerk?”. Rosnące zainteresowanie oraz nakłady sprzedawane są jako przejaw feministycznego uwrażliwienia działaczy, ale mają też wyraźną motywację ekonomiczną: obserwujemy wszakże próbne odwierty na największym, niemal nietkniętym złożu konsumenckim, jakie dla dyscypliny stanowią kobiety.
Inną ślepą plamką w szerokim polu widzenia Mościckiego jest fakt istnienia silnej tabuizacji seksualności niemieszczącej się w podstawowym symbolicznym kodzie rozpłodowym piłki nożnej. Wzmiankuje co prawda Mościcki, że nie ma we współczesnej piłce miejsca na „dostrzeżenie erotycznego wymiaru zapasów między drużynami tej samej płci” (41), zabrakło jednak autorowi ochoty lub energii, by dokonać demistyfikacji kolejnej, wyjątkowo opresyjnej otoczki analizowanego sportu, stanowiącej w ostatnich czasach kulturowo żywotny temat. Dość wspomnieć ważny film dokumentalny „Forbidden Games” (2017, Netflix) opowiadający historię Justina Fashanu, pierwszego angielskiego piłkarza, który zdecydował się na coming out (popełnił samobójstwo w 1998 roku), czy filmy takie jak „Mario” (2018, dostępny na platformie HBO GO) fabularyzujące temat gejowskiego romansu w piłce nożnej.
Trzeba by jednak mocniejszej fabuły i silniejszej obsady, żeby opisywana przez Mościckiego walka dobrych i złych sił o duszę futbolu przechyliła się na jasną stronę mocy, za którą, tak jak autor omawianej książki, uważam „humanistyczny rdzeń” (26). Promieniuje z niego liberalizująca energia zachwytu, współprzeżywania i otwartości na obecność (również dotyk) drugiego człowieka. Gdyby puścić wodzę fantazji i wyobrazić sobie opowieść zdolną przekształcić piłkarski świat, jej głównymi bohaterami musieliby być Leo Messi oraz Cristiano Ronaldo. Czas akcji: 6 maja 2018. Miejsce akcji: stadion Camp Nou. Fabuła: Messi i Ronaldo po ponad dekadzie rywalizacji spotykają się na murawie, by rozegrać ostatnie wspólne El Clasico, czyli mecz FC Barcelony z Realem Madryt (CR7 po sezonie odejdzie bowiem do Juventusu Turyn). Pożegnalny mecz kończy się wynikiem 2:2, a obaj bogowie piłki zdobywają po bramce. Po ostatnim gwizdku odwieczni przeciwnicy spotykają się na środku boiska, żeby wymienić się koszulkami i podziękować sobie za grę. Obejmują się. Potem przytulają, a Ronaldo zanurza dłoń we włosach Messiego. W końcu całują się, zapominając o dziesiątkach tysięcy widzów na stadionie i milionach przed telewizorami. Tłum na trybunach faluje w zachwycie.
Paweł Mościcki, „Lekcje futbolu”
Wydawnictwo w Podwórku
Gdańsk 2019