Archiwum
17.07.2013

Wyspa przeklęta

Ernest Lindberg
Literatura

Maciej Wasielewski, autor „Jutro przypłynie królowa”, obrał trudny kurs. Jego ostatnia książka to podróż tam, gdzie diabeł mówi dobranoc.

„[…] bo plemiona skazane na sto lat samotności nie mają już drugiej szansy na ziemi”
Gabriel Garcia Marquez

Gdyby nie najsłynniejszy bunt w historii żeglugi, nikt nie usłyszałby o Pitcairn, maleńkiej wysepce o powierzchni czterech kilometrów kwadratowych na Oceanie Spokojnym. To tam w 1789 roku schronili się piraci z Bounty po przejęciu okrętu. Romantyczny mit rozpala wyobraźnię do dziś. Marynarze, szemrane twarde typy zrywają z Koroną Brytyjską, palą okręt w zatoce, by osiąść na końcu świata, tworząc małą, lecz zżytą społeczność.

Wasielewski trafia na wyspę znęcony nie tyle romantycznymi opowieściami, ile ich rewersem. Co przemilcza współcześnie społeczność wyspy i co dzieje się pomiędzy wierszami kanonicznej już legendy? Wstrząsający miejscami reportaż nie tylko wystawia nasza wrażliwość na próbę, lecz również podważa mit starego Jana Jakuba Rousseau o powrocie do natury. Dobry dzikus nie istnieje, a potomkowie wyrzutków nie mogą stworzyć zdrowej wspólnoty. Czytając relacje z Pitcairn, mamy wrażenie, że to kolejna wersja dystopii, takiej jak „Władca much” Wiliama Goldinga. Oto na scenie pojawiają się „chłopcy”, zapewniający nielicznej komunie siłę roboczą i przetrwanie, choć jednocześnie zatruwają ją swoją arogancją i brutalnością. Los społeczności celnie ilustruje zdanie jednego Pitcairnejczyka: „człowiek zastał sad, zatruł i zatęsknił”. Wyspiarze osiągają swój cel, odrzuciwszy ciężar cywilizacji, są wolni, jednocześnie tracą wszystko, bo wolność, jaką osiągnęli, nie daje im szczęścia.

W „Jutro przypłynie królowa” przeplatają się trzy główne wątki i zawierają opisy pobytu na wyspie, podczas którego autor pozostaje czujny, zachowując się jak detektyw badający miejsce zbrodni. Świadectwa kobiet, ofiar gwałtów są lakoniczne, rzeczowe i podobne. Zapada w pamięć część książki poświęcona Veronice, kobiecie chorej na dystymię, która usiłujące ułożyć sobie życie po koszmarze dzieciństwa. Jej relacja jest kontrapunktem dla opisu zadziwiająco spokojnych wędrówek po wyspie. Mocnym akcentem wydaje się z kolei przywołanie procesu z 2004 roku, który podzielił społeczność na kilka wrogich frakcji: chłopców, judaszy i przechrzty, prawie tak jak w znanym eksperymencie Zimbardo.

Wyspa fizycznie jest więzieniem, to niewykorzystany potencjał książki. Dziennikarz odnajduje ślady złej przeszłości, interpretując je na swój sposób. Każdy szept zza ściany czy gest powinny potęgować poczucie niepokoju, jednak nie jesteśmy do końca przekonani, czy współcześnie to rzeczywiście niebezpieczne miejsce. Zanim autor zejdzie na Pitcairn, bosman ze statku rzuca uwagę, że to przeklęty ląd, dokąd wieść może jedynie diabeł. Wasielewski nie podejmuje wyzwania i nie prowadzi podobnej gry z czytelnikiem. Próżno szukać na kartkach książki atmosfery zagrożenia, a szkoda, bo obecność autora wśród dzieci Fletchera aż się prosi o takie ujęcie.

Reporter dostaje zgodę na pobyt, oszukując wyspiarzy, mówi im, że jest antropologiem. Trochę tak jest, jako antropolog-detektyw dochodzi do niewesołych wniosków. Mieszkańcy wyspy są okrutnie pragmatyczni, brakuje rąk do pracy, ojcowie nie mszcząc się za gwałty, poświęcali swoje córki, bo mieli na uwadze dobro ogółu – jak gdyby jednostka nie znaczyła wiele, przeżyje tylko zjednoczone plemię, czysta biologia. Prawo i mechanizmy opisujące patologie to zdobycze cywilizacji, które nie wydają się mieć zastosowania w odizolowanym świecie.

Legenda nadal pobrzmiewa i uwodzi. Mieszańcy co roku dostają tysiące listów z prośbą o zgodę na przyjazd i dołączenie do wspólnoty, co potwierdza dokumentalny film młodych studentów Filmówki z Łodzi pod tytułem „Uciec na Pitcairn”. Przyciągnięci historią buntu na morzu, dokumentaliści dotarli na koniec świata, by o potomkach piratów nakręcić film. Zdjęcia przedstawiają dwóch uśmiechniętych młodych mężczyzn, zachłyśniętych przygodą. W trailerze widzimy ich wznoszących toast w tawernie z barmanem, jak prawdziwe wilki morskie, Pitcairnejczycy wesoło machają do kamery, jednym słowem: raj.

O tym, że przeważnie jest to złudzenie, czytaliśmy już u Riccarda Orizio w „Zaginionych białych plemionach”. Społeczności pozbawione fundamentu, jaki zapewnia cywilizacja, dryfują na swoich wyspach, popychane fałszywym wiatrem własnej historii. W niewygodnym miejscu narrację trzeba wypełnić mitem, by wspólnota mogła trwać.

Historia zapoczątkowana ponad 200 lat temu wydaje się jednak chylić ku końcowi, populacja wyspy systematycznie spada. Najwyraźniej kobiety nie chcą rodzić dzieci w przeklętym miejscu.

Książka Macieja Wasielewskiego rozczarowuje formalnie, oczekujemy spójniejszej konstrukcji, chociaż biorąc pod uwagę temat, trudno robić z tego zarzut. To interesujące studium patologii, jaką rodzi izolacja, oraz metod, za pomocą których ofiary i winni radzą sobie z niewygodną przeszłością. Tytuł wpisuje się w nurt literatury postkolonialnej, chociaż nie jest pozycją rozliczeniową. Autor nikogo nie osądza, po prostu użycza głosu: chłopcom, judaszom i przechrztom. Wszyscy są rozbitkami bez busoli, bo kondycja Pitcairn to również kondycja naszego świata.

Maciej Wasielewski, „Jutro przypłynie królowa”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2013

alt