Archiwum
18.10.2016

Dlaczego wciąż śnimy o Ameryce?

Olga Szmidt
Literatura

Książka zapowiada się świetnie. Wprawdzie pozycji poświęconych projektom, sukcesom i porażkom w dziedzinie architektury nie brakuje (także w katalogu Wydawnictwa Karakter), jednak ta autorstwa Wade’a Grahama daje nadzieję na zgrabną syntezę. „Siedem wizji urbanistycznych, które kształtują nasz świat” – głosi podtytuł. Sama podtytuł rozwinęłabym inaczej: siedem wizji urbanistycznych, które kształtują naszą wyobraźnię tak skutecznie, że wydaje nam się, iż poza Ameryką nie wydarzyło się i nie dzieje się nic godnego uwagi.

Pracami poświęconymi architekturze Stanów Zjednoczonych wypełnić można regał, jeżeli nie bibliotekę. Są to zarówno te książki, które podejmują się śledzenia całego projektu zagospodarowania Nowego Świata, książki ściśle historyczne, jak i śmiałe, elektryzujące prace z dziedziny architektury, które sięgają o wiele dalej – filozofii Ameryki, społecznego systemu wspierającego ten projekt czy choćby dyskryminacji rasowej wyłaniającej się z nowoczesnych miast. Lista pozycji na temat tej złożonej dziedziny jest długa. Te przełomowe, rozbijające ustalone ramy należą jednak do nielicznych. Jest nią z pewnością książka Maxa Page’a „The Creative Destruction of Manhattan, 1900–1940 (Historical Studies of Urban America)” czy „Black and White Manhattan: The History of Racial Formation in Colonial New York City” Thelmy Wills Foote. Dzięki Wydawnictwu Karakter, regularnie podsuwającemu polskiemu czytelnikowi smaczne kąski, trzy lata temu ukazała się także na naszym rynku książka-legenda – „Deliryczny Nowy Jork. Retroaktywny manifest dla Manhattanu” Rema Koolhaasa. Piszę o tym nie tylko po to, aby ponownie zainteresować tą książką czy dodatkowo wzmocnić i tak już wielką popularność architektury Nowego Jorku. Piszę o tym raczej dlatego, że książka, którą mam przed sobą – po tych wszystkich lekturach – przede wszystkim rozczarowuje.

To, co proponuje autor „Miast wyśnionych”, daje się ująć w krótkiej formie: wprowadzenie do współczesnej myśli urbanistycznych i architektonicznych. Wprowadzenie może w istocie zakładać, że czytelnikiem tej pozycji będą przede wszystkim ci, którzy dopiero zaczynają się interesować tym tematem. Do tego wrażenia przyczynia się też budowa książki – po każdym z siedmiu rozdziałów pojawiają się „praktyczne przewodniki”. Obejmują one kryteria rozpoznawcze danego stylu bądź typu architektury oraz listę przykładów obiektów z różnych stron świata (z dominującymi Stanami Zjednoczonymi). Element ten nie sprawia wrażenia przewodnika, może raczej podręcznika. Duża część rozważań autora redukuje się bowiem do tych podsumowań – mających na celu uporządkowanie wiedzy czytelnika czy raczej ujawnienie głównego zadania stojącego przed tą książką. To jednak niuans.

Lista tematów jest urozmaicona: zamki, monumenty, bloki, domostwa, koralowce, centra handlowe i habitaty. Wydaje się – jest tu wszystko. Miejsce znajdzie się więc i dla Le Corbusiera, miasta neoklasycznego, romantycznego czy antymiasta Wrighta. Syntetyczne ujęcie w takiej formie niewątpliwie ma czar popularyzacji nauki, może wręcz popularyzacji skomplikowanych idei czy realizacji w dość prosty sposób. Kosztem tego rozwiązania wydaje się częstokroć pewna płaskość refleksji, redukcja do opisu bez dostrzegania daleko idących konsekwencji. Oczywiście autor wpisuje omawiane projekty w szerszy kontekst planowania przestrzeni, związków ze współczesnością czy ambicji stojących za planami architektonicznymi. Bez tego zresztą trudno byłoby sobie wyobrazić jakąkolwiek przyzwoitą publikację na ten temat. A jednak ze świecą tu szukać nowości, nowego spojrzenia czy ostrza dotąd niewyrażonej krytyki. Niektóre ze stwierdzeń autora zdają się kontrowersyjne lub co najmniej skłaniają do postawienia może nieco bardziej aktualnych pytań. I zadania ich bez konieczności reprodukowania dominującej narracji:

„Jeżeli miasto było męskie, a maszyny, praca i niebezpieczeństwa były jego żywiołem, to idealne wiktoriańskie domy stanowiły jego zaprzeczenie: schowane w bezpiecznych „wiejskich” okolicach, przesadnie sfeminizowane i przytulne, pełne koronkowych firanek i doniczek z wychuchanymi pelargoniami – wszechobecnym symbolem subtelnej kobiecości – na parapetach. Kobiety rządziły, ale też były tam poniekąd uwięzione (musiały pokazać, że ich mężów stać na to, żeby nie pracowały), odcięte od świata w domowym zamku, skutecznie bronione przed zagrożeniami nowoczesnego świata. A więc «kominy fabryczne kontra pelargonie», jak wyrażono to w kampanii jednego z kandydatów na burmistrza San Diego w Kalifornii w wyborach 1917 roku”.

Poza złośliwością wobec kobiecości, której nie sposób doszukać się w opisach „przesadnie” zmaskulinizowanych miast, uderza tu przede wszystkim reprodukowanie narracji. Nie tylko proporcji opisów owych części miast i ich wizualnej wartości, ale także stopień zainteresowania tym, czego biały mężczyzna pragnął dla swojej przestrzeni. O to rozbija się też moje największe zastrzeżenie wobec tej książki. Mimo że otrzymujemy kilka fotografii czy wzmianek na temat na przykład bloków mieszkalnych w różnych częściach Europy i świata, zdecydowana większość przytaczanych projektów albo wyrasta ze Stanów Zjednoczonych, albo to tam autor dostrzega najbardziej interesujące realizacje. Spodziewam się, że wielu mogłoby argumentować na rzecz tego, iż tak w istocie wygląda rzeczywistość. Otóż tak wygląda, ponieważ tak przyzwyczailiśmy się to postrzegać. Ponieważ tego rodzaju książki o ambicji dotarcia do popularnego, nieopierzonego czytelnika wprowadzają go natychmiast w stare koleiny. W świat architektury, w którym wieżowce zawsze są bardziej interesujące niż – dajmy na to – skandynawska i fińska architektura małych miasteczek. Monumenty (mniejsza już o to, jak wygląda ich znaczna część i co upamiętniają) są tutaj niezmiennie bardziej interesujące niż szereg śmiałych projektów architektonicznych z różnych części świata. Pojedyncze, ekstremalnie popularne przykłady z całego świata (jak plac Tian’anmen w Pekinie czy Hajdarabad w Indiach) towarzyszą dziesiątkom przykładów z USA. Można odnieść wrażenie, że stoi za tym nie tylko przekonanie, iż wszystko, co najciekawsze, musi znaleźć realizację w Stanach. Autorowi być może trudno sobie wyobrazić, że owe podtytułowe „wizje, które kształtują nasz świat” mogą nie dotyczyć USA. Innymi słowy – jeżeli kształtują, muszą dotyczyć też Ameryki. Jeżeli nie da się ich znaleźć w Ameryce, to znaczy, że nie mają tak wielkiej wagi. Czytając tę książkę, wielokrotnie łapałam się na tym, że właśnie w taki tok myślenia wtłacza mnie autor. Domyślam się, że amerykocentryczność autora była w jakimś stopniu nieunikniona. Trudno mi jednak stworzyć z nim wspólnotę perspektywy, owego „naszego świata”.

W książce znaleźć można mimo wszystko interesujące refleksje. Nie wszystkie mają czar nowości, często za to powab udanego ujęcia: „Na najbardziej podstawowej płaszczyźnie pozory starodawności obiecują tym, którzy w nie inwestują, dobrą stopę zwrotu, nie tylko w sensie wartości nieruchomości, ale też wartości społecznej, a może i poczucia własnej wartości mieszkańca posesji. Patyna wieków może nadać osobie lub rodzinie zamieszkałej w takiej nieruchomości arystokratyczną aurę – dlatego właśnie nowobogaccy wszystkich epok tak lubią budować zamki, żeby «wyprać» swoje pieniądze, zmyć ten przykry zapach świeżo nabytego bogactwa. […] Złudzenie odrębności przestrzennej i czasowej zaspokajało jeszcze jedną tęsknotę: za życiem z dala od nowoczesnego miasta i wszystkiego, z czym nam się ono kojarzy – pracy, trudu, walki, pośpiechu i innych ludzi, zwłaszcza tych mniej pożądanych”.

W drobnych uwagach, przemycanych krótkich refleksjach autor porusza fundamentalne problemy współczesnych miast, do których należą wykluczenie, rasizm, dyskryminacja czy wreszcie brak zważania na potrzeby żyjącego w nich człowieka. Wszystko to wydaje się mimo wszystko dość mdłe. Rozwadniające się – często nie do końca wiadomo, po co – w przytaczanych anegdotach biograficznych urbanistów i architektów, czasami kończące się na niedomówieniach i sugestiach. Sprawia to wrażenie, jak gdyby wiele spośród już nawet cytowanych przez autora projektów „Miast wyśnionych” nie bardzo spełniało wymagania owej marzycielskości. Można bowiem odnieść wrażenie, że miała być to książka wspaniała – dająca wyraz fascynacji architekturą, światem, który zawsze można ponownie zaprojektować. Śmiałość wizji architektonicznych zdaje się tu jednak nie tylko okupiona – dość jednak marginalizowanymi – problemami i dwuznacznościami. Odnoszę wrażenie, że rozmach części tych projektów przesłonił autorowi horyzont. Przesłonił spółdzielczy modernizm, przesłonił północną Afrykę z jej wzornictwem i tak wpływowym sposobem budowania obiektów mieszkalnych, kraje Północy z architekturą starającą się nie stać na drodze naturze i… I pół świata. Dzięki tej książce znów śnimy o Ameryce. Nie dlatego, że to najbardziej wpływowe projekty, decydujące o sposobie życia większości globu – dlatego, że najbardziej wpływowe wydaje się to, co najlepiej oświetlone.

Wade Graham, „Miasta wyśnione. Siedem wizji urbanistycznych, które kształtują nasz świat”
tłumaczenie: Anna Sak
Wydawnictwo Karakter
Kraków 2016