Niewielu filmowców w Polsce zasługuje na miano reżyserów nowohoryzontowych. Ten neologizm, pochodzący oczywiście od nazwy wrocławskiego festiwalu Romana Gutka, przylgnął do twórców bardzo eksperymentujących z formą, dekonstruujących narrację filmową i uchylających się od wszystkiego, co w kinie klasyczne. Polskie kino jest dalekie od eksperymentu, raczej stąpa po bezpiecznych ścieżkach, wydeptanych przez rzesze poprzedników. Jedynie kilku twórców zdecydowało się wejść na grząski grunt formalnej ekstrawagancji: Wojcieszek, Sasnalowie, Barczyk i może jeszcze Sikora w „Wydalonym”. Ich próby jednak wielokrotnie stawały się dowodem na trud otwierania się na „nowe horyzonty” języka filmowego. Były szlachetnymi porażkami – drogami na skróty, maskami przesłaniającymi pustkę czy zwykłym przykładem przerostu formy nad treścią.
Dlatego należy pochylić się z uwagą nad każdym z polskich filmów wyrywających się ze stagnacji klasycznej narracji, odrywających od zużytych schematów i podążających raczej za światowymi trendami niż ścieżkami wytyczonymi przez kolegów z własnego podwórka – tym bardziej jeżeli wyróżniają się one na tle dzieł wymienionych już eksperymentatorów. Przykładem takiego filmu jest „W sypialni” Tomasza Wasilewskiego, które zupełnie niesłusznie przeszło bez echa przez festiwalowe ekrany Gdyni, a teraz, równie cicho, pojawiło się w ogólnopolskiej dystrybucji.
Debiut Wasilewskiego to dzieło bezkompromisowe, posiadające swoje wady i niedociągnięcia, ale broniące się jako spójny koncept, stawiające ważne, niepojawiające się dotąd w polskim kinie pytania, a przy tym niebojące się igrać z odbiorczymi przyzwyczajeniami. Stylistyczną dominantą jest tu minimalizm: zaledwie kilku aktorów, skromne dialogi, długie, nieruchome ujęcia, brak jasnej konstrukcji fabularnej oraz całe spektrum niedopowiedzeń i tajemnic.
Główną bohaterkę – przedstawiającą się jako Edyta – poznajemy w momencie, gdy wykonuje czynności zupełnie nieprzystające do jej zewnętrznego wizerunku dobrze ubranej, zadbanej kobiety w średnim wieku. Zajada się ciasteczkami i pastą rybną, ukrywając między półkami supermarketu, a zamiast spać w hotelu spędza noc w samochodzie. Chwilę później idzie jeszcze krok dalej: zamieszcza w internecie seks ogłoszenie i przez czat umawia się z mężczyznami. Dlaczego to robi? Co ją do tego zmusiło? Na pewno nie chodzi o pieniądze czy chwilowy ich brak: możemy być pewni, że znalazłaby wiele innych rozwiązań tego, z pewnością tymczasowego, materialnego problemu. Równie niejasne jest, czy jej poczynania są podyktowane przymusem chwili, czy wolnym wyborem. Jeżeli więc nie kryzys materialny, to być może duchowy? Bohaterka zdaje się posiadać jakąś wewnętrzną skazę, coś, co uniemożliwia jej codzienną egzystencję, popycha do spotkań z mężczyznami (zaznaczmy, że nie dochodzi podczas nich do stosunków seksualnych) i spycha w dolne rejony społecznej stratyfikacji. Jakby coś wyło w jej duszy na podobieństwo dźwięków otwierających film, coś niezidentyfikowanego, niedookreślonego – być może nawet dla niej.
Postać głównej bohaterki jest ledwo zarysowana – posiada jedynie kontur, pewną potencję, którą należy samemu rozwinąć. Tak minimalistyczny wkład reżysera w charakterystykę Edyty zmusza jednak do postawienia pytania o hochsztaplerstwo. Czy ów brak, tak z jednej strony znaczący dla całości konceptu, a z drugiej – tak wielki, że aż wszechobecny, nie jest zwyczajnym alibi Wasilewskiego? Czy nie skrywa intelektualnej pustki, która sprawiałaby, że cała filmowa sytuacja byłaby jedynie przestylizowanym i zanadto manierycznym oszustwem? Odpowiedź na to pytanie jest kluczowa – w sposób absolutny determinuje ocenę filmu. Wasilewski stawia nas przed podobnym dylematem jak Carlos Reygadas w „Post tenebras lux” – zaakceptujesz to, co na ekranie i postarasz się przeniknąć zagadkę ukazywanej rzeczywistości lub odrzucisz jako efekciarski bubel. O ile u Reygadasa trudno odnaleźć coś, co wykraczałoby poza megalomański formalizm, o tyle Wasilewski przekonuje – swoją wrażliwością i otwartością na inne, nieznane, wyrzucone poza margines, również intelektualny.
„W sypialni” zawiera pewne interpretacyjne wskazówki, pomagające wniknąć nam w postać Edyty, są one jednak ulotne, w żadnym razie nierozstrzygające. Ograniczają się do jednego słowa usłyszanego przez słuchawkę telefonu czy odwrócenia głowy bohaterki jako reakcji na czyjąś wypowiedź. Z pewnością to jeden z ciekawszych portretów kobiety we współczesnym polskim kinie. Wasilewski stara się przedstawić jej wnętrze –robi to jednak subtelnie i bez autorytarnego wnikania w tajemnicę. Lukę w tożsamości bohaterki wypełnia tęsknotą – jej duszę nazwalibyśmy melancholijną. Obserwowane poczynania Edyty pozwalają dostrzec w niej dojmującą samotność, rekompensowaną przelotnymi próbami kontaktu z drugim człowiekiem, choćby krótkotrwałymi i niewiążącymi. Ową samotność reżyser stara się przenieść z bohaterki na całe społeczeństwo – to, zdaje się, jego diagnoza współczesności. Być może nie zanadto odkrywcza, lecz z pewnością celna.
Ledwo zarysowane narracja, bohaterowie oraz sytuacje, w których się oni znaleźli, stanowią wyzwanie nie tylko dla widzów – to również ciężkie zadanie, przed którym stanęli aktorzy. Katarzyna Herman, wcielając się w postać Edyty, musiała nieustannie balansować między dosłownością czynów i słów a tajemnicą, która nie mogła zostać odsłonięta i wypowiedziana. Momentami wywiązuje się z tego zadania znakomicie: gdy bohaterka nakłada maskę silnej i zdecydowanej kobiety. Słabiej aktorka wypada w chwilach szczerości, jakby niewypowiedziany ciężar tajemnicy okazał się dla Herman zbyt przytłaczający. O ile kreację kobiecą można oceniać ambiwalentnie, o tyle druga ważna postać w filmie została odegrana znakomicie. Tomasz Tyndyk wcielił się w rolę Patryka – młodego mężczyzny, z którym Edyta wchodzi w bliższą relację. Choć bohaterka posiada chociaż scenariuszowy stelaż, to postać Patryka nie została zaopatrzona w żadne charakterystyczne cechy, wyrażające się w dialogach czy zachowaniu. Jednak Tyndyk dzięki swojej nieco queerowej energii nadał bohaterowi „W sypialni” cechy zwierciadła, w którym przegląda się Edyta.
Niejednoznaczność to kluczowa cecha „W sypialni”. Nie da się od niej uciec, oceniając debiut Wasilewskiego – nie jest on ani jednoznacznie udany, ani chybiony. Formalne eksperymenty nie stwarzają wrażenia snobistycznego efekciarstwa. Kreują odrębny świat – choć nieco manieryczny i nierealny. Można jednak oskarżyć reżysera o uchylanie się od dyskusji o rzeczywistości i popadanie w niebyt nadmiernie nieuchwytnej tajemnicy. Nie da się jednak zarzucić Wasilewskiemu, że nie potrafi operować filmową formą, która semantycznie domyka koncept całości. Tej umiejętności – tak, wydawałoby się, podstawowej w warsztacie reżysera filmowego – często nie da się zauważyć nie tylko w filmach debiutantów, ale również u twórców bardziej doświadczonych. I jeszcze jedno: oceniając „W sypialni” nie musimy znacząco przemilczać niedociągnięć debiutanta – to film bezkompromisowy, niebezpiecznie lawirujący między banałem a kunsztem. Oddajmy mu więc sprawiedliwość – karćmy za momentami nadmierny ekstremizm, ale doceńmy odwagę błądzenia po niewydeptanych, filmowych ścieżkach.
„W sypialni”
reż. Tomasz Wasilewski
SPInka
premiera: 26.10.2012