Podczas Nowych Horyzontów każdy uczestnik wydeptuje własną ścieżkę. To nie zmienia się od lat, przybywa tylko kolejnych przestrzeni do spacerowania. Selekcjonerzy przesuwają akcenty, dają nowe możliwości, stawiają wciąż inne drogowskazy. Rozwijana od kilku lat tendencja wydaje się jednak czytelna. Twórcy festiwalu fundują imprezę na trzech wyraźnie wyodrębnionych filmowych filarach: na arthouse’owych blockbusterach, czyli najgorętszych tytułach zebranych z najważniejszych festiwali, przede wszystkim z Cannes i Berlina, na nowohoryzontowych, niejednokrotnie radykalnych odkryciach oraz na kinofilskich podróżach do nieco mniej znanej historii kina.
Piętnaście filmów z konkursu głównego Cannes, dziewięć z Berlinale i pięć z Wenecji, w tym zwycięzcy dwóch pierwszych: „The Shoplifters” Hirokazu Koreedy i „Touch Me Not” Adiny Pintilie. Nie ma wątpliwości – to będzie rekord. Takiej reprezentacji tych trzech festiwali nie było we Wrocławiu nigdy. A do tego trzeba dodać tytuły być może jeszcze bardziej oczekiwane, pokazywane na tych imprezach poza konkursami. Wystarczy wspomnieć o „Domu, który zbudował Jack” Larsa von Triera, „Climax” Gaspara Noé czy „Człowieku, który zabił Don Kichota” Terry’ego Gilliama. Organizatorzy są do bólu konsekwentni i od lat zbierają to, co najciekawsze w kinie arthouse’owym, a przy tym hipnotyzują kinomaniaków wielkimi nazwiskami. W tym roku będą nimi Farhadi, Rohrwacher, Garrone, Lee, Kiarostami, Ceylan, Cantet, Kechiche, Jia Zhangke, Diaz, Godard, Panahi, Maddin i wielu, wielu innych.
Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że organizatorzy odeszli od swoich pierwotnych ideałów stawiania na to, co najbardziej progresywne w światowym kinie. Ale to nie do końca prawda, o czym doskonale zdają sobie sprawę długoletni uczestnicy pamiętający, jak podczas pierwszych edycji w Sanoku czy w Cieszynie odkrywali nikomu wtedy jeszcze nieznanego Ceylana czy zachwycali się – już we Wrocławiu – retrospektywą niszowego Maddina. Organizatorzy Horyzontów są po prostu konsekwentni i wyjątkowo przywiązani do nazwisk. Po latach, oczywiście, mogą pozwolić sobie na ściągnięcie coraz głośniejszych tytułów, ale przede wszystkim śledzą drogi twórcze filmowców, których odkrywali dawno temu. A że ci wyrośli na gwiazdy kina artystycznego, to tylko lepiej dla festiwalu!
Jedni jeżdżą do Wrocławia po to, by przez rok nie musieć chodzić do kina na najgłośniejsze tytuły, inni – wręcz przeciwnie. Bo choć festiwal się rozrasta, ma coraz więcej możliwości, dzięki czemu może skuteczniej ściągać kinomanów głośnymi tytułami i nazwiskami, wciąż jest przede wszystkim kuźnią talentów i rajem dla poławiaczy filmowych pereł. Problem jednak w tym, z czego zdają sobie sprawę wytrawni festiwalowicze, że na jedno odkrycie przypada kilka rozczarowań. Cała sztuka polega na tym, by było ich jak najmniej. Jakie tytuły mniej znanych twórców wydają się w tym roku pewniakami, na których zdecydowanie warto postawić?
Potencjał na największy hit festiwalu na miarę zeszłorocznego „Mięsa” ma z pewnością „The World is Yours” Romaina Gavrasa, w opisie którego przewijają się porównania do takich twórców, jak Brian de Palma, Harmony Korine czy Guy Ritchie. W obsadzie natomiast znaleźli się Isabelle Adjani i Vincent Cassell, a film utrzymany jest w konwencji teledyskowo opowiedzianej historii gangsterskiej. Jeśli jesteśmy już przy zaskakujących połączeniach gatunkowych, to być może najbardziej pokręcony mash-up zafunduje „Granica” Alego Abbasiego, czyli czarna komedia utrzymana w klimacie skandynawskich kryminałów z domieszką nordyckiego realizmu magicznego i thrillera erotycznego, w której główne role grają… trolle. Ale znalazło się również coś dla gatunkowych purystów. Dla nich rarytasem z pewnością będzie głośny, nowelowy „Atlas zła”, utrzymany w konwencji horroru, w realizacji którego wzięli udział między innymi autorzy „Widzę, widzę”, Severin Fiala i Veronika Franz, Brytyjczyk Peter Strickland, ale także Agnieszka Smoczyńska.
Warto zwrócić jeszcze uwagę choćby na grecką „Litość”, do której scenariusz napisał stały współpracownik Yorgosa Lanthimosa – Efthymis Filippou – opowiadający o mężczyźnie uzależnionym od współczucia. Świetnie zapowiada się bodaj największe odkrycie sekcji pobocznych tegorocznego Cannes – „Girl” 27-letniego Lukasa Dhonta, podobnie jak „Winni” Gustava Mollera, którzy zgarnęli nagrody publiczności zarówno w Sundance, jak i w Rotterdamie. Natomiast fanów Madsa Mikkelsena z pewnością nie będzie trzeba przekonywać do seansu nieśpiesznego survival-movie, „Arktyki” Joego Penny.
Dla najbardziej radykalnych „nowohoryzontowiczów” filmy nagradzane w canneńskiej sekcji Un Certain Regard, oklaskiwane w Sundance czy z gwiazdorską obsadą to z pewnością zanadto mainstreamowe propozycje. Ci swoich faworytów szukają przede wszystkim w konkursie i istniejących od niedawna sekcjach: „Lost Lost Lost” – zbierającej haniebnie przeoczone filmy ze światowych festiwali – i „Front wizualny”, gromadzącej filmy o szczególnych walorach wizualnych, funkcjonujących na styku kina i sztuk plastycznych.
W konkursie najciekawiej zapowiadają się „Holiday” Isabelli Eklöf o dziewczynie towarzyszącej dla pieniędzy obrzydliwie bogatemu bossowi podczas jego wakacji, „Ładunek” Ognjena Glavonicia, powracający do wojny na Bałkanach, „My, zwierzęta” Jeremiaha Zagara, czyli wizualnie dopracowana opowieść o życiu rodzinnym czy epicki, 230-minutowy „Siedzący słoń” Hu Bo, który był objawieniem tegorocznego Berlinale. W sekcji „Front wizualny” znajdziemy natomiast między innymi tak intrygująco zapowiadające się przedsięwzięcia, jak „★” Johanna Lurfa, stanowiący podróż po rozgwieżdżonym niebie filmów z całej historii kina, „Caniba” – dokument o kanibalu, który stał się w Japonii celebrytą czy „Wilczy dom”, czyli niepokojącą animację poklatkową prosto z Chile. Natomiast wśród wyłowionych pereł przez nowohoryzontowych programerów, a umieszczonych zbiorczo w sekcji „Lost Lost Lost”, na pierwszy rzut oka wyróżniają się: „Gardło, serce, brzuch” Maud Alpi, który jest dziwacznie czułą, surrealistyczną, choć dokumentalną opowieść o francuskich ubojniach zwierząt, „Sfumato” o bliskich relacjach reżysera Christophe’a Bissona z artystą Bernardem Legayem i równie intymnych związkach kina i sztuk plastycznych czy w końcu odważne formalnie „Listy” Pabla Chavarri Gutiérreza, esej o skazanym na 60 lat więzienia meksykańskim aktywiście. Stęsknieni za radykalizmem nowohoryzontowego konkursu sprzed lat powinni zajrzeć właśnie do tej sekcji – w niej na pewno poczują się jak w domu.
Nie byłoby jednak wrocławskiej imprezy bez retrospektyw mniej znanych twórców, przeglądów kinematografii narodowych, klasyki filmowej czy dokumentów o mistrzach kina. Tym razem w programie znalazły się aż cztery retrospektywy: znanego nowohoryzontowej publiczności z pojedynczych filmów Pedra Costy, zwyciężczyni zeszłorocznego Berlinale Ildikó Enyedi, portugalskiego klasyka Joao Cesara Monteiro i jednego z najbarwniejszych twórców z Wielkiej Brytanii, Nicolasa Roega. Program w tym roku zdominuje natomiast kinematografia irańska, której przegląd będzie miał za zadanie udowodnić, że tamtejsze kino to nie tylko Asghar Farhadi i Jafar Panahi, których sukcesy świadczą o świetnej kondycji całego tamtejszego środowiska filmowego. Organizatorzy nie zapomnieli również o setnej rocznicy urodzin Ingmara Bergmana. Z tej okazji będzie można obejrzeć nie tylko takie klasyki, jak „Tam, gdzie rosną poziomki” czy „Persona”, ale również niejednoznaczny dokument o jednym, szczególnie ważnym roku w karierze Szweda – „Bergman – rok z życia” Jane Magnusson. Jeśli jesteśmy przy dokumentach, to warto wspomnieć jeszcze o dwóch innych filmach przedstawiających sylwetki znakomitych twórców – Petera Greenawaya i Orsona Wellesa. „Alfabet Greenawaya” jest wyjątkowy z tego względu, że nakręciły go żona i córka Brytyjczyka. O Wellesie natomiast opowiedział w „Oczach Orsona Wellesa” jeden z najciekawszych dokumentalistów specjalizujących się w zgłębianiu historii kina, Mark Cousins.
Jak co roku, mocnymi punktami festiwalu będą propozycje rodzimej kinematografii – i to nie tylko mające już swoje premiery na ważnych światowych festiwalach, ale także te, które zdecydowały się na premierowe pokazy właśnie we Wrocławiu. Wśród nich jest przede wszystkim „Córka trenera” – wyczekiwany drugi film Łukasza Grzegorzka, autora świetnego „Kampera”. Ta historia o sporcie i poszukiwaniu własnej tożsamości będzie jednym z filmów otwarcia tegorocznej edycji – a to sporo obiecuje. Spośród obrazów, które będą miały na Nowych Horyzontach światowe premiery, świetnie zapowiada się również „Jak pies z kotem”, autobiograficzna opowieść o relacjach między Januszem Kondratiukiem a jego niedawno zmarłym bratem Andrzejem oraz drugi film w karierze Jagody Szelc, czyli „Monument” – aktorski dyplom łódzkiej filmówki. Poprzednie filmy z tej serii niestety nie zachwyciły. Tym razem ponoć ma być zupełnie inaczej!
Ale być może jeszcze mocniej wrocławska publiczność oczekuje filmów, które zgarnęły już świetne recenzje na ważnych światowych festiwalach. Mowa tu na przykład o dwóch tytułach pokazywanych w Cannes: animowanym dokumencie o Ryszardzie Kapuścińskim „Jeszcze dzień życia” Damiana Nenowa i Raula de la Fuente oraz zakwalifikowanej do konkursu głównego „Fudze” Agnieszki Smoczyńskiej. Równie ciekawie zapowiadają się chwalona na festiwalu w Rotterdamie „Nina” Olgi Chajdas, a także pokazywane w Karlowych Warach „Via Carpatia” Klary Kochańskiej i Kaspera Bajona oraz „53 wojny” Ewy Bukowskiej.
***
Nowe Horyzonty się zmieniają. Nie tylko dlatego, że straciły swojego długoletniego partnera tytularnego. Już od pewnego czasu przestały być niszową imprezą dla filmowych freaków, jarających się przysłowiowym sześciogodzinnym slow cinema z Tajwanu (choć i ci znowu znajdą w programie coś dla siebie). Wrocławska impreza gromadzi w sobie niezwykle wiele filmowych doświadczeń i żaden miłośnik kina z pewnością nie poczuje się rozczarowany –niezależnie od tego, czy kręcą go dziwaczne kino gatunkowe z „Nocnego szaleństwa”, czy największe hity festiwali, polskie kino, artystyczna ekstrema, odkrywanie nowych talentów, czy eksplorowanie mniej znanych zakątków historii kina. I chyba właśnie to jest w Nowych Horyzontach najwspanialsze – każdy z uczestników może podążać własną, niepowtarzalną i oryginalną kinofilską ścieżką, by potem razem spotkać się w klubie festiwalowym, celebrując kinematograficzną różnorodność i spierając się zarówno o nowego Triera, jak i ten sześciogodzinny film z Tajwanu.
18. Międzynarodowy Festiwal Filmowy Nowe Horyzonty
Wrocław
26.07–5.08.2018